Zatrzasnęłam za sobą drzwi i ruszyłam korytarzem w stronę wyjścia. Nie miałam pojęcia w którym kierunku mam iść ani jak dotrę do domu ale nie mogłam tu zostać, wystarczająco ich zraniłam i dali mi do zrozumienia że nie jestem tu mile widziana.
Złapałam za klamkę...
-Ej Miranda zaczekaj! -Usłyszałam głos z kuchni. Drzwi były otwarte a dziwna czarownica siedziała na blacie i pażyła herbatę. Gdy mnie zobaczyła podbiegła do mnie jak mała dziewczynka. Złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę kuchni.
-Nie, ja musze już iść. -Spróbowałam wyrwać rękę z jej uścisku ale okazało się to trudniejsze niż myślałam.
-Ależ co ty za głupoty gadasz.-machnęła na mnie ręką a potem wyciągnęła z szafki dużą srebrną tacę i zaczęła na niej ustawiać dymiące kubki.-Przecież przyszłaś się czegoś dowiedzieć o swojej magii.-powiedziała machając łyżeczką od cukru.
-Jakiej magii?!-prychnęłam.-Widzisz ile potrafię, nic. Nawet nie potrafię go uzdrowić. -Westchnęłam cicho.
-Te wilki są stworzone przeze mnie, nawet ty nie potrafiłabyś go wyleczyć. Tworzyłam te truciznę kiedy twoja mama była jeszcze bobaskiem.-zaśmiała się.
-Ale dlaczego?!
-Do obrony. -Powiedziała nieco poważniej.- Widzisz, w naszym świecie gdy zabijesz czarodzieja cześć jego mocy odlatuje w przestrzeń i zasila świat a druga część przechodzi na mordercę. Wiele młodych i naiwnych małolatów myśli że taka stara i potężna czarownica to łatwa droga do wielkiej magicznej siły. Musiałam się bronić i bronie się do teraz.-wzruszyła ramionami.
Zastanowiłam się chwilę nad jej słowami.
Ta dziwczyna nie wyglądała na starszą ode mnie, co przyćmiewało to jak była stara i potężna. Nie mogłam sobie wyobrazić tego ile lat żyję już na tym świecie, widziała rzeczy i ludzi o których ja mogę się teraz tylko uczyć z książek. Była niesamowita i niezwykła ale i potwornie niebezpieczna.
-Myślisz że mają ochotę na ciasteczka?-spytała wyrywając mnie z zamyślenia.
Popatrzyłam na nią jak na idiotke.
-Tam umiera ich przyjaciel, sądzę że mają w dupie i ciasteczka i herbatę. -Powiedziałam szorstko a ona się skrzywiła.
Odłożyła cisteczka na blat i podeszła do mnie.
-Przepraszam że on umrze ale dobrze wiedzieli na co się piszą przychodząc tu bez zaproszenia. Mogą winić tylko siebie, ja nie czuje się winna i tobie radze zrobić to samo.
-Ale oni przywieźli mnie tutaj bo tracę moc, moja roślina zapłoneła i stała się czerwona dlatego tu jesteśmy i dlatego Kol teraz umiera!-wykrzyczałam a potem usiadłam na podłodze i ukryłam twarz w dłoniach. Poczułam jak litry łez zaczęły mi spływać po policzkach. To było zbyt wiele, nie byłam czarownicą, nie byłam ksiezniczką, nie byłam silna. Chciałam wrócić do mamy, przytulić się do Patricka i posłuchać głupiego paplania Carlie. To było moje życie i chciałam je dostać z spowrotem.
Poczułam jak Wirginia niepewnie kładzie mi rękę na ramieniu. Usiadła obok mnie i przez chwilę siedziałyśmy w ciszy.
-Jeśli Twoja roślina naprawdę stała się czerwona to...jest pewien sposób żeby go uratować, ale nigdy tego nie próbowałam...
Powiedziała cicho a moje serce zaczęło walić tak że słyszałam je jakby w całej kuchni.
-Mów. Spróbuję wszystkiego.-powiedziałam szybko i wstałam.
-Ehhh...-dziewczyna westchnęła i ruszyła w stronę sypialni.- Nie powinnam była ci o tym mówić, nawet nie jestem pewna czy wogóle zadziała.
Mruczała pod nosem idąc przodem.
Szłam za nią denerwując się coraz bardziej, a jeśli spróbuję i mi się nie uda,znienawidzą mnie jeszcze bardziej, zabije nadzieje którą teraz sama im dam.
Wirginia otworzyła drzwi. Wokół Kola na łóżku siedzieli oni. Każdy ściskał jego dłonie a chłopak ledwo żywy patrzył na nich.
-Okej ekipo. Mam pewien pomysł, myślę że Miranda ma jakąś szanse żeby go uratować.
Słyszałam kiedyś o pewnym zakleciu przywracającym zdrowie nawet czarownikom otrutym przez wiedźmy takie jak ja. Ale to zaklęcie mogą wykonywać tylko czarodzieje władający czerwonym światłem. -Mówiła powoli a oni patrzyli na nią niepewnie.
-Czarwonym światłem? Czyli Ogniem tak?-spytał Jack i popatrzył na mnie. -Powiedziałaś jej o płonącej czerwonej roślinie? -Spytał mnie.
Pokiwałam głową a on odwrócił się i popatrzył na leżącego przyjaciela.
-Ale musicie wyjść. -Powiedziała Wirginia.
Carlie spojrzała na nią wściekła.
-Nie zostawię go.-warknęła.
-W takim razie pożegnaj chłopaka. -Wzruszyła ramionami czarownica i odwróciła się żeby wyjść.
-Zaczekaj.-powiedziała Izabell. Pocałowała Kola w usta i pogladziła jego policzek.
Wyszeptała mu coś zbyt cicho żebym mogła usłyszeć i wstała. Gdy wychodziła żuciła mi spojrzenie tak nienawistne że dziwiłam się że jeszcze stoję.
Następny wyszedł Zander, on wogóle na mnie nie popatrzył.
Ostatni wstał Jack. Popatrzył na chłopaka ze smutkiem i podszedł do mnie.
Przytulił mnie a ja chciałam skakać z radości, tego potrzebowałam, jego ciepła, wsparcia, miłości. Wtuliłam się w niego i odetchnęłam głęboko.
Po chwili Jack wziął moją twarz w swoje dłonie i popatrzył mi w oczy.
-Wierze w ciebie Mir.-uśmiechnął się a potem pochylił się i złożył na moich ustach delikatny pocałunek.
-Kacham cie.-szepnął i wyszedł zostawiając mnie zdretwiałą z osłupienia. Powiedział to. Powiedział to, Powiedział to...
Odwróciłam się w jego stronę ale zniknął już i zamknął drzwi.-Dobrze,więc zaklęcie jest dość proste, znaczy dla mnie...czarowałaś już kiedyś bez zaklęcia? Siłą woli?-spytała układając obok Kola dwie białe świece.
-Nie.-powiedziałam odrazu.
-Ehhh to bardzo komplikuje sprawę,ale nie mamy teraz czasu na medytacje wiec musimy zaufać twoim królewskim mocom.-mówiła spokojnie układając wokół chłopaka kolejne białe świece.
-Królewskim mocom.-powtórzyłam z kpiną a potem pokręciłam głową.
Wirginia westchnęła z irytacją.
-Usiądź obok niego. -Wskazała ręką łóżko. Posłusznie usiadłam poturecku obok chłopaka.
-Zdejmij mu bluzkę. -Powiedziała szybko. Chodziła i ustawiała wokół nas świece.
-Jak?Jest ranny, będzie go bolało. - powiedziałam patrząc na zakrwawiony materiał. Wirginia zamknęła oczy i wyszeptała coś niezrozumiale. Bluzka Kola zaczęła się lekko dymić a po sekundzie cała rozpłyneła się w chmurze błękitnego dymu. Jego klatka piersiową pokrywały tony zadrapań i krwawiących ran. Chłopak otworzył nagle szeroko oczy i jęknął cicho.
-Kol tak strasznie przepraszam.-wyszeptałam próbując się nie rozpłakać. Tak cierpiał, cierpiał przeze mnie.
-To...nie...twoja...wina.-wyjąkał cicho.
-Ciii...- pogladziłam jego spocone czoło odgarniając do tyłu mokre pasma włosów.
-Jeśli...umrę...-zaczął znowu.
-Nie Kol!-przerwałam mu odrazu. - Nie umrzesz, rozumiesz?! Uratuje cie.
Chłopak popatrzył na mnie zamglonymi oczami a z kącika jego oka popłynęła łza.
Z trudem oderwałam od niego wzrok.
-Wirginia gotowe? -Spytałam dziewczynę.
-Tak,zaczynamy.
![](https://img.wattpad.com/cover/56408215-288-k454022.jpg)
CZYTASZ
The witch from New Orlean
FantasyMam na imię Miranda, mam siedemnaście lat. Od urodzenia mieszkam w Nowym Orleanie. Od ponad dwóch lat próbuje odkryć coś wiecej w sprawie mojej mocy... mocy, Jezu to nadal brzmi strasznie idiotycznie. No cóż niewiem czy mogę się tak nazywać ale myśl...