Epilog: Życie lepsze od marzeń

1.4K 87 20
                                    



 Remus!

Głośny pisk małej dziewczynki zagłuszył rozmowy dorosłych w innej części ogrodu, a nawet śpiew ptaków. Jej rodzice popatrzyli na siebie znacząco, po czym odwrócili się w kierunku krzyczącej pociechy. Dziewczynka śpiesznie zmarszczyła mały nosek, a jej górna warga zadrżała. Popatrzyła na rodziców z łzami w błękitnych oczach, wskazując na stojącego nieopodal brata.

- On trzyma żabę! - pisnęła Doris cienkim głosem, zeskakując z huśtawki. Zaszeleściły falbanki jej białej sukienki, gdy zeskoczyła z huśtawki i podbiegła do matki, chowając się za jej plecami.

- Nie trzeba od razu krzyczeć. - Remus popatrzył na siostrę karcąco i uśmiechnął się promiennie do rodziców. - To tylko mała żaba - dodał, głaszcząc kumkające stworzenie w jego dłoniach. Nie rozumiał, dlaczego Nimfadora musiała od razu zacząć tak głośno krzyczeć. Żaba była całkowicie nieszkodliwa, a jego siostra zachowywała się, jakby trzymał co najmniej smoka.

Victoire skrzywiła się, patrząc na syna i posłała mężowi karcące spojrzenie. Ted zamrugał niepewnie, próbując powstrzymać uśmiech, który na pewno rozzłościłby jego żonę. Victoire nie lubiła pobłażliwego traktowania, a on nie chciał jej denerwować.

- Remy, lepiej do odłóż - zaapelował do syna, który popatrzył na niego nieufnie. - Po co denerwować twoją mamę i siostrę? Wiesz przecież, że musimy o nie dbać, a nie je straszyć - dodał Ted, puszczając oczko do małego łobuziaka, a oblicze chłopca rozpromieniło się niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

- Nie rozumiem kobiet - mruknął Remus, z rezygnacją kręcąc głową. Przez chwilę wahał się, czy postępuje słusznie, po czym przykląkł i wypuścił żabę, z żalem obserwując, jak znika w zaroślach. - Żeby tak bać się małej żaby.. Eh - westchnął.

Ted uśmiechnął się do niego, czochrając mu włosy.

- Kiedyś zrozumiesz, Remy, na pewno - obiecał, ale chłopiec nadal nie wyglądał na przekonanego.

- Idźcie do kuchni. Wydaje mi się, że jakaś wróżka na stole zostawiła lody - powiedziała Victoire, głaszcząc jasne włosy Nimfadory. Doris poderwała się, patrząc na matkę z zachwytem.

- Remy, nigdy mnie nie dogonisz! - pisnęła, mknąc w kierunku domu. Lody były wystarczającą motywacją, aby być pierwszą w kuchni.

- Chodźmy za nimi, zanim zjedzą całe pudełko - zarządziła Victoire, ale Ted błysnął zębami w uśmiechu i chwycił żonę za rękę, pociągając ją w stronę wiszącej na drzewie huśtawki, na której wcześniej siedziała Doris.

- Dadzą sobie radę przez chwilę - odpowiedział, gdy Victoire z westchnieniem usiadła na huśtawce.

- Dobra decyzja - zawyrokował Ted, popychając huśtawkę, gdy Victoire oderwała nogi od ziemi.

- Ted, pamiętasz, że dzisiaj przychodzą Ben i Noelle? - spytała nieoczekiwanie, przymykając powieki. Ted popatrzył na nią z miłością i odgarnął jasne włosy z policzka.

- Jak mógłbym zapomnieć, skoro od tygodnia mi o tym przypominasz? - zapytał, ale jego słowa nie brzmiały jak wyrzut. Słychać w nich było żartobliwą nutę.

- Cieszę się, że wreszcie się z nimi zobaczymy.

Tęskniła za Noelle, odkąd przyjaciółka rozpoczęła karierę jako dziennikarka i zaczęła podróżować po świecie. Ich kontakty rozluźniły się, ograniczając się do krótkich spotkań na kawę i mnóstwa listów, które zawierały nowinki. Dzisiejsze spotkanie miało być pierwszym od dłuższego czasu, wyjątkowym. Specjalnym, bo razem z Noelle miał przyjechać Ben, z którym niedawno się zeszła.

Czytając list od przyjaciółki, początkowo nie mogła w to uwierzyć. Później jednak wydało jej się to szalenie romantyczne. Noelle i Ben od zakończenia szkoły, a właściwie wesela jej i Teda unikali się wzajemnie, wymigując się natłokiem obowiązków. Teraz zrozumiała dlaczego.

- Powinniśmy wyprawić im przyjęcie - zasugerowała Victoire, zaciskając dłonie na huśtawce, a Ted uśmiechnął się swobodnie świadomy tego, że żona nie dostrzeże jego twarzy.

- Przyjęcie zaręczynowe? - upewnił się, a ona kiwnęła głową.

Uwielbiał Victoire i kochał entuzjazm, z jakim podchodziła do życia, dlatego nie powiedział, co myśli o ewentualnym przyjęciu zaręczynowym dla ich przyjaciół. Wątpił, czy Noelle i Ben wytrzymają ze sobą wystarczająco długo, aby stworzyć prawdziwy związek. Życzył im jak najlepiej, ale ta dwójka raczej nie nadawała się na bohaterów epickiego romansu, który chciała widzieć Victoire.

- Wiesz przecież, że to dzięki nim jesteśmy tutaj - dodała, najwyraźniej, wiedząc, w jakim kierunku idą jego myśli.

Nie mógł zaprzeczyć jej słowom, w których tkwiło dużo prawdy. Intryga Bena i Noelle sprawiła, że przejrzał na oczy i zawalczył o prawdziwą miłość. Trudno było się z tym nie zgodzić, ale Ted w skrytości ducha myślał, że nawet bez ich udziału musieliby być razem. Nie mówił jednak tego głośno, nie chcąc burzyć romantycznej wizji Victoire.

- Dobrze, kochanie - zgodził się z żoną, nachylając się i całując ją w policzek. Victoire wyciągnęła dłoń, chcąc pogłaskać go po włosach, a promienie porannego słońca zatańczyły w złotej obrączce na jej palcu.

Przypomniało mu to o ich zaręczynach, ślubie i wszystkich, co doprowadziło ich do tego dnia. Bał się reakcji Weasleyów na wieść o swoim związku z Victoire zupełnie niepotrzebnie. Jej matka płakała ze szczęścia, a ojciec wprost powiedział, że nie mógłby sobie wymarzyć lepszego zięcia. Jego babcia zachowała więcej opanowania, ale wiedział, że kocha Victoire równie mocno co on.

Czasem nie mógł uwierzyć, że sprawy ułożyły się tak pomyślnie. Gdy Victoire została jego dziewczyną, a kilka miesięcy później narzeczoną czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Kolejne lata pokazywały jednak, że może być coraz lepiej. Dostał się na kurs aurorski i ukończył go z wyróżnieniem, Victoire została jego żoną, a potem? Potem został ojcem.

Narodziny Remusa, a później Nimfadory zmieniły jego postrzeganie świata. Dojrzał, zrozumiał, co znaczy prawdziwa odpowiedzialność. To pozwoliło mu też myśleć bez żalu o swoich rodzicach. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo unikał tego tematu. Teraz mógł bez lęku patrzeć w przeszłość. Pomysłem Victoire było nadanie ich dzieciom imion po jego rodzicach. Początkowo nie chciał się na to zgodzić, ale żona umiejętnie potrafiła przekonać go do swoich racji.

- Ted, idziemy? - zasugerowała Victorie, ale ton jej głosu przeczył mowie ciała. Nie mogła się zmusić, aby wstać z huśtawki, więc oderwała nogi od ziemi, opierając się o plecy stojącego za nią Teda.

Uwielbiała dni takie jak ten. Słońce przebijało się przez konary drzew, dzieci wesoło pokrzykiwały gdzieś w oddali, a Ted? Ted był na wyciągnięcie jej ręki.

Od zawsze znajdował się nieopodal niej, ale nadal nie mogła przyzwyczaić się do jego obecności. Gdy został jej chłopakiem, a potem to uczucie się nasiliło. Nie mogła uwierzyć, że wszystko potoczyło się w tak nieprawdopodobnym kierunku. Byli razem, silniejsi niż kiedykolwiek, bliżej niż mogłaby o tym pomarzyć. W przeszłości nawet nie wyobrażała sobie takiego życia.

Życia lepszego od marzeń.

________________________________________

Serdeczne podziękowania dla wszystkich, którzy przeczytali całe opowiadanie!



Victoire Weasley & Teddy LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz