Zakochała się w Teddy'm.
Fakt ten stał się przyczyną jej uśmiechu. Pochłonięta swoimi myślami nie zauważyła, że siedzący w sąsiedniej ławce Gryfon odwzajemnił ten gest i szturchnął kolegę, aby też zwrócił na nią uwagę. Innego dnia pewnie spróbowałby z nimi porozmawiać, chciałaby się przekonać, czy naprawdę są tak mili, na jakich wyglądają. Teraz jednak była zbyt pochłonięta swoimi myślami, aby dostrzec ich zawiedzione miny.
Wszystko powoli traciło na znaczenie. Przestało się dla niej liczyć, że siedziała na zaklęciach i coraz bardziej pogrążała się w swojej niewiedzy. Niegdyś była jedną z najlepszych uczennic w klasie. Teraz ledwo przekraczała próg przeciętności. Boleśnie przekonała się o tym, wyciągając dłoń i czując ciepło ognia płonącego w naczyniu na blacie ławki. Cofnęła dłoń i uniosła różdżkę, postanawiając spróbować ostatni raz:
- Rigentibus!
Z różdżki wystrzeliło jasne światło, które zniknęło w blasku płomieni. Victoire spojrzała na to sceptycznie. Powoli zaczynała wątpić w swoje umiejętności. Wyciągnęła dłoń. Gdy poczuła na skórze ciepło, zdała sobie sprawę ze swojej porażki. Przynajmniej próbowałam, pocieszyła się, usprawiedliwiając się. Teraz mogła chwilę bezkarnie myśleć o nim.
Zakochała się w Teddy'm.
Nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Dopiero rozmowa z nim uświadomiła jej, jak wiele on dla niej znaczy, że nie traktowała go jak przyjaciela. Owszem, chciała dla niego wszystkiego co najlepsze, ale miała inne powody. Powody, które mogły uszczęśliwiać lub dotkliwie ranić. Kochała go. Próbowała przypomnieć sobie, kiedy to właściwie mogło nastąpić, ale pamięć płatała jej figle. Gdy miała sześć lat i stwierdziła, że od teraz będą najlepszymi przyjaciółmi na zawsze? Albo gdy przekonywała go o wyższości zaczarowanych huśtawek nad qudditchem? Gdy on poszedł do Hogwartu, a ona siedziała co wieczór w oknie, wypatrując sowy? Czy podczas jej pierwszego roku w szkole, gdy płakała za domem, bojąc się echa ciemnych korytarzy? A może gdy razem poszli do Hogsmeade i jedli Czekoladowe Żaby? Czy podczas świąt pośród niezliczonych wspominków i opowieści o jego rodzicach, gdy trzymała jego rękę?
Gubiła się w domysłach, próbując odnaleźć właściwy moment. Każdy wydawał się odpowiedni, ale przecież mógł istnieć tylko jeden. Nie istniała w jej wspomnieniach granica, za którą Ted nagle stawał się obiektem jej uczuć. Był sobą. Pocieszał, rozśmieszał i stanowił sens życia. Gdy o nim myślała, nadal uznawała go za najlepszego przyjaciela, nic się w tej kwestii nie zmieniło, ale zarazem wspomnienie Teda powodowało szybsze bicie serca i ucisk w żołądku.
Teraz zaczynała rozumieć, dlaczego zachowywała się inaczej, skąd wypływała jej motywacja. Chciała jego szczęścia nie tylko jako przyjaciółka, ale też jako zakochana dziewczyna. Pragnęła, aby zatracił się w radości, zapomniał o wszystkim. Powinien mieć na twarzy tajemniczy uśmieszek, którego pożądaliby wszyscy inni niezdolni do przeżywania tych uczuć. Pragnęła go uszczęśliwić, ale przede wszystkim pragnęła jego bliskość. Chciała być tą dziewczyną.
Nie było to jednak możliwe - istniała wszak Amber, którą sam wybrał. Victoire próbowała spojrzeć obiektywnie na rywalkę, ale w jej wyobrażaniach jawiła się jako połączenie bogina z trolla górskiego o charakterze godnym prawdziwych Ślizgonów. Nie dostrzegała żadnych zalet Amber, co tłumaczyła sobie tym, że praktycznie jej nie zna. Cichy głos w głowie podpowiadał jednak co innego. Ted nie byłby z dziewczyną bez poczucia humoru, honoru czy dobrego serca. Znała jego hierarchię wartości wystarczająco dobrze by to wiedzieć. Mimo to Amber jawiła się w jej głowie, jako połączenie ściany i glisty z bajki o Fontannie Szczęśliwego Losu. Stała między nią, Teddy'm, a bezgranicznym szczęściem, którego nikt i nic nie mogłoby zakłócić.
CZYTASZ
Victoire Weasley & Teddy Lupin
FanfictionZnała go od zawsze. Był dla niej przyjacielem, bratem i największym bohaterem. Mogła na nim zawsze polegać i dzielić się wszystkimi tajemnicami. To się jednak zmienia. Wystarczy jeden sen, aby Victoire Weasley spojrzała zupełnie inaczej na młodego L...