Two

387 34 3
                                    

Jeżeli gdzieś na świecie byłby bardzo, bardzo smutny człowiek, którego rozweselić mógłby tylko jeden widok, zdecydowanie powinien zobaczyć, jak dwoje młodych ludzi wybrało się na dość nietypowy spacer o pierwszej w nocy po londyńskim Hyde Parku. On taszczy ją w jakże romantyczny sposób - ona, wyrywa się, gotowa go spoliczkować.
To przecież tylko niewinne porwanie.
Gdy dotarli na mały parking przy głównej drodze, postawił ją na Ziemi. Strzepnęła jego ręce z pleców i ruszyła do drzwi wskazanego przez niego czarnego SUV-a. To tak się wożą współczesne gwiazdy rocka?
Siedzenie było miękkie i z jakiejś drogiej, ekskluzywnej skóry - jak w vanach, które odbierały jej tatę z lotniska, ale mimo tego w aucie panował przeszywający chłód. Zimno zawsze psuło jej nastrój - lecz, zważając na tutejsze okoliczności, na chwilę obecną było to chyba niemożliwe. Biersack usiadł za kierownicą i bez dalszych ceremonii odpalił samochód. Ominął stadion i kierował się na Hygwiche Road.
To był ten moment, gdy zaczynało się robić niezręcznie. Właśnie wsadził ją do samochodu wbrew jej woli, a teraz tak po prostu wiózł ją w miejsce, o którym nie chciał jej nic powiedzieć. Równie dobrze mogło być to cicha, odludna miejscówka, doskonałe, by...
Wzięła gwałtowny wdech. Zauważył to, bo rzucił jej przelotne spojrzenie.
- Masz zamiar nic nie mówić przez cały czas?
Nie, to tylko kot zjadł mi język.
Postanowiła to zignorować. Oczywiście, dla czystej satysfakcji.
- Zadałem ci pytanie.
Udało jej się.
- Och, przepraszam... To o czym pogadamy? Powiedz mi... Lubisz bobsleje? - warknęła, siląc się na najbardziej przesłodzony ton. Nie odpowiedział, widocznie go zamurowało.
Nie lubisz? A to szkoda.
Chętnie wsadziłaby go w taką pędzącą z prędkością dwustu kilometrów beczkę i wystrzeliła z dachu Parlamentu. Och, to byłoby zabawne.
- Po tym, co widziałaś, powinienem cię zabić.
Nagle do niej dotarło - wszystko, co robił - pełne obłędu spojrzenie, broń schowana za paskiem, zaciągnięcie ją siłą do auta - zmierzało w jednym kierunku. Kierunku, które mogła śmiało nazwać zabiciem jej. Nie oszukujmy się - widziała za dużo, a on był znaną osobą i nie dość, że byłaby to niezła rysa na jego wizerunku, mogłaby bez trudu wtrącić go do więzienia. Zostawił ciało od tak, kilkanaście minut drogi od stadionu, a ona, czy tego chciała czy nie, przecież też widziała te całe szaleństwo. Nie wybroniłby się z tego. Wszystkie fakty składały się w równą całość.
Całkiem możliwe, że właśnie jechał na jakieś pustkowie, wykończyć ją - może nie tylko strzelić w głowę, tylko zrobić to z okrutnością, za te wszystkie odzywki.
- Wiem. - oparła głowę na fotelu. Nagle zrobiła się strasznie senna, i nieważne, że właśnie została uprowadzona przez gwiazdę rocka. - Gdzie jedziemy?
- Zobaczysz. - zacisnął dłonie na kierownicy, ucinając dyskusję.
Zaśnięcie nie było tak łatwe, jakby chciała. Odwróciła się do niego plecami i skuliła na siedzeniu, udając, że śpi, tylko po to, by nie próbował z nią rozmawiać. Zresztą i tak pewnie nie miał zamiaru. Wydawał się być pochłonięty jazdą. A przecież mieli tyle pasjonujących spraw do omówienia. Chciała zadzwonić do Sam, spytać, co się z nią dzieje, ale uznała, że najlepiej będzie udawać, że nie wzięła komórki.
Przez całą drogę nie odebrał ani jednego telefonu, ale jej nie chciało się wierzyć, że nikt się o niego nie martwi. Z pewnością go wyłączył. Jak mógł tak po prostu zniknąć, uciec, by zabić człowieka? Zaplanował to, czy wziął ze sobą broń na wszelki wypadek? O tym także wcześniej nie myślała.
Kim, do cholery, był?
Poczuła, jak dotyka jej pleców. Zadrżała mimo woli.
- Jesteśmy na miejscu.
Otworzyła oczy i zamrugała kilka razy. Nim zdążyła cokolwiek zrobić, w aucie już go nie było. Pchnęła drzwi i opatuliwszy się mocniej kurtką, wyszła na zewnątrz.
Chyba zapomniałam, jak zimne są angielskie noce.
Znajdowali się w dzielnicy, w której nigdy nie była. Stała na podjeździe dużego domu. W środku paliły się światła. Nie mieszka sam.
Poszła za nim. Drzwi były otwarte.
Przedpokój był jasny i urządzony w przepychu. Z sufitu zwisały kryształowe żyrandole, na ścianach wisiały freski, a na podłodze barwne chodniki. Niemożliwe, żeby to był jego dom.
- Tędy. - powiedział, wchodząc po schodach. Piętro wydawało się mieć setki drzwi, za każdymi słyszała głosy, dźwięki muzyki, zabawy. Z trudem dotrzymywała mu kroku.
Nie patrząc na nią, otworzył drzwi do pokoju na końcu korytarza.
Weszli do środka. Pokój był duży. Szare ściany o, białych, rzeźbionych ornamentach, pomalowane były na szaro. Przy ścianie stało wielkie łóżko, naprzeciw niego – telewizor i dwie wieże stereo. Oprócz tego komoda na ubrania i barek. Widząc go, uniosła brwi.
A więc panicz Biersack nie wylewa za kołnierz. Jakie to urocze.
Podszedł do komody i jednym, szybkim ruchem ściągnął z siebie koszulkę. Spojrzała na niego - plecy były czyste od tatuaży, a do tego umięśnione. Rzucił ją na drugi koniec pokoju, po czym wyciągnął z szuflady nową, czarną. Odwrócił się do niej.
- Pod żadnym pozorem nie wolno ci stąd wyjść. Rozumiesz?
- Czemu? - w gruncie rzeczy byłoby to wygodne. Miał łóżko, a ona była piekielnie zmęczona.
- Bo ja tak mówię.
- Przekonujące. - wymamrotała sama do siebie.
Chłopak zbliżył się do niej. Był dobre piętnaście centymetrów wyższy, więc patrzył na nią z góry. Wbił w nią spojrzenie lodowatych, błękitnych oczu.
- Mam gdzieś, że zadajesz za dużo pytań. To twój problem. Ale większość osób w tym domu może albo wziąć cię a dziwkę, albo za intruza, a uwierz mi, nie chcesz nim być.
- Jestem nim od dobrej godziny. - powiedziała. Ta zabawa w kotka i myszkę zaczynała ją nudzić. Chciała tylko wrócić do domu i upewnić się, że Sam żyje.
- Słuchaj, to ty wpakowałaś się w to gówno, a to nie oznacza, że będę cię niańczył... - nim zdążył dokończyć zdanie, drzwi otworzyły się z hukiem. W drzwiach stał mężczyzna - miał może z 20 lat, włosy w kolorze karmelu i ładny uśmiech.
- No proszę, kogo my tu mamy. - odezwał się. - Andy, nie przedstawisz mi swojej pięknej towarzyszki?
Chłopak spojrzał najpierw na nią, a potem na niego.
- Tim, muszę z tobą porozmawiać. Teraz.
- Po co ten pośpiech? - rzekł błogo, przekraczając próg. Podszedł do niej, ale Biersack zagrodził mu drogę.
- Nie zbliżaj się do niej. - warknął, tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Kim ona, kurwa, jest? Mówiłem ci coś o dziwkach w domu.
Pije i lubi się zabawiać.
- Szczerze? Nie mam pojęcia. Była chętna, więc ją wziąłem. - uśmiechnął się lekko, a ona miała ochotę dać mu w twarz. Tim zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów.
- Nie wierz we wszystkie jego słowa. - miała ochotę się roześmiać. Odgrywanie role kochanki Andy'ego było zabawne, szczególnie, jeśli oboje czuli do siebie niemal nienawiść.
- Jesteś pijany – pokręcił głową Andy. - Wyjdź.
- Jasne, ale z nią. - posłał jej obrzydliwy uśmiech.
Six ominął ją i podszedł do niego.
- Ona jest moja – wycedził, akcentując każde słowo, tak, że zadrżała. Mówił tak, jakby był w stanie zrobić z nim to samo, co z Firestruckiem. Wiedziała, na co go stać.
Atmosfera w pokoju zrobiła się tak gęsta, że można by ją kroić nożem. Przez dłuższą chwilę Tim nic nie mówił.
- Wydawało mi się, że chciałeś ze mną porozmawiać? - wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Przez chwilę zastanawiała się, czy wszyscy tak się jego bali.
- Tak... ale mam jeszcze kilka spraw do załatwienia z nią. - nawet na nią nie spojrzał.
Tim wychylił się za Andy'ego, aby na nią spojrzeć. Puścił do niej oko.
Six zmierzył go lodowatym wzorkiem. Widać było, źe go tu nie chce.
- Już wychodzę, spokojnie. - uśmiechnął się, zmierzając do drzwi. - Tylko za bardzo się nad nią nie znęcaj, Biersack, ty popieprzony psychopato.
Gdy tylko wyszedł, trzasnął za nim drzwiami. Socjopata, psychol, bufon, co jeszcze?
Nie patrząc na nią, podszedł do barku; wyciągnął whisky i postawił na blacie. Już miał wyjść z pokoju, gdy zatrzymała go słowami:
- Co mam tu robić?
- Chyba pokazałem ci jasno. - spojrzała w stronę butelki. Miała z półtora litra. Odwróciła wzrok z obrzydzeniem.
- Miłej zabawy.
To mówiąc, wyszedł. Usłyszała dźwięk klucza przekręcanego w zamku. Cholera.
Wpatrywała się w drzwi. Jednak popsucie jej humoru było możliwe.
Podeszła do dużych okien, wychodzących na całą dzielnicę - one też były zabezpieczone. Przeklęła go w duchu. Po co mu to, do cholery?
Wolnym krokiem zbliżyła się do barku i wzięła butelkę do ręki. To niemożliwe, by mogła wypić dużo, ale mała ilość mogła wystarczyć. Chciała choć na chwilę zapomnieć o tym cholernym, niefortunnym zbiegu okoliczności, o nim, o pustych oczach Firestrucka. Wszystko wydawało się być jednym, wielkim żartem - więc czemu by nie?
Odkręciła butelkę i powąchała zawartość. Uderzył ją ostry, odurzający zapach - przypominało jej to spirytus. Powoli uniosła ją do ust. Czuła się, jakby płomienie ognia wdarły jej się do gardła. Przełknęła z trudem, lecz po chwili sięgnęła po nią kolejny raz.
Po kilku łykach nie miała już siły. Osunęła się na łóżko i po kilku minutach zasnęła.


* * *


Obudził ją dobijający ból głowy.
Nie pamiętała zeszłego wieczoru, choć wydawało jej się, że nie wypiła tak dużo. Wpatrywała się w szarą ścianę i zastanawiała się, co tak właściwie ją do tego podkusiło.
Mogłaby leżeć tak cały dzień, gdyby tylko się nie odwróciła.
Obok niej, na łóżku, leżał Andy. Pogrążony we śnie, niczym niewinne dziecko. Czarne włosy miał w całkowitym nieładzie, z twarzą zwróconą w jej stronę.
Nie wiedziała, co ma zrobić. Przez kilka chwil po prostu leżała, wsłuchując się w jego równy, swobodny oddech, próbując na niego nie patrzeć. Wyglądał zbyt... słodko, gdy nic nie mówił, ani nie patrzył na nią w ten groźny, ostrzegawczy sposób. Gdyby go nie znała, mogłaby pomyśleć, że faktycznie jest czarujący i uroczy.
Wtedy otworzył oczy i na nią spojrzał.
Były takie... błękitne. Obwódki miał prawie czarne, ale tęczówki - niezaprzeczalnie w kolorze letniego nieba.
W chwilach jak te chciałaby, żeby był czarujący i uroczy.
Nadszedł ten dziwny moment, kiedy żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć. Wstała z łóżka, czując na sobie jego spojrzenie i podeszła do okna. Zachybotała się lekko, nie mogąc złapać równowagi.
Nie mówił nic. Myślała, że zaraz coś jej wypomknie, albo po prostu zauważy, że ma kaca. Korzystając z okazji, wypaliła: -
- Czy ty mnie kiedykolwiek wypuścisz, Andy?
W jednej chwili zerwał się na równe nogi i znalazł się przy niej. Uniósł jej podbródek i wymawiając z wolna każde zdanie, tak jak gdy zwracał się do Tima, zwrócił się do niej:
- Czy ty myślisz, że jesteś godna mówić do mnie po imieniu?
Powiedział to tak, że naprawdę się go przestraszyła. Był bezczelny, ignorował ją nie raz, ale jeszcze nigdy jej tak nie potraktował.
Spróbowała się wyrwać, lecz on trzymał ją mocno. Uśmiechnął się.
- Wygląda na to, że nie tak szybko, jakbyś chciała. - rzekł, po czym ją puścił.
Natychmiast cofnęła się o krok. Jeżeli kiedykolwiek myślała, że to, co wydarzyło się w Millenium Arena, było piekłem - srogo się myliła. Piekłem było być więźniem Andy'ego Biersacka.

Dark Ocean || Andy BiersackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz