Ten

268 25 0
                                    


    - Dzień dobry, śpiąca królewno.
     Zatrzepotała powiekami, widząc przed sobą rozmazaną, uśmiechniętą twarz Ashleya.
      Jeśli należałaby do Andy'ego, już prawdopodobnie by jej nie miał.
     Przeurocza wizja.
     - Która godzina? - przetarła oczy i usiadła obok niego na łóżku. Nie spała tak głęboko od pewnego czasu. To zabawne, bo jej głowa prawie eksplodowała od myśli o jednej osobie.
     A może raczej dwóch osobach. Wyjątkowo blisko siebie ściśniętych osobach... W grupie raźniej, prawda, Andrew?
     Z zamyślenia wyrwał ją głos Asha.
     - Koło dziesiątej, księżniczko.
     - Nie nazywaj mnie tak albo idź do diabła. - ziewnęła, odbierając jakąkolwiek wiarygodność swojej odzywce. Zaśmiał się.
  - Wstałaś lewą nogą, zgadłem?
  - Jestem leworęczna i wszystko co lewe, dobrze mi się kojarzy. Wiem, że to brzmi głupio, ale taka jest prawda... Więc nie, raczej prawą.
    Spojrzał na nią, widocznie zmartwiony.
    - Coś się stało?
      Chciała udawać zaskoczoną.
    - Co? Nie, nic.
    - Znowu się pokłóciliście. - westchnął. Coś w niej pękło. Wyobrażała sobie, jakich rzeczy musiał się o niej nasłuchać. Słowo śmieć nabierało zapewne nowych, fascynujących znaczeń w  c z y i c h ś opowieściach.
     - To wcale nie tak. Ja...
     - Zrobił coś? - Ashley spojrzał na nią, wyczekując odpowiedzi. Wyglądał na zaalarmowanego. Zbyt dobrze go znał. - Nie kłam, Ann. Jeżeli tylko czegoś próbował...
     - Czego mógłby próbować? - teraz ona nie zamierzała odpuścić.
    -  Po prostu na niego uważaj. - Ash zacisnął usta w cienką kreskę. - Nie zawsze będę  w pobliżu, gdy...straci kontrolę. - dodał po chwili.           
     Straci kontrolę. Straci kontrolę. Straci kontrolę.      
    Jeżeli nie mógł jej zabić, co stało mu na przeszkodzie, by trochę się z nią podrażnić?   
    To tylko niewinne tortury. Poczuła, jak przechodzą ją dreszcze. Wyobraziła to sobie. O nie, nie, nie.     
   - Annabeth?      
   Spojrzała na Asha. Machał jej dłonią przed twarzą, próbując przywrócić do rzeczywistości. Otrząsnęła się.    
   - Hm?    
   - Chodźmy na śniadanie, zanim całkiem zepsuję ci humor. - za późno, Ashley, pomyślała. Chociaż nie, ten dzień od początku był beznadziejny.     
     Ciekawe, dlaczego.      
     Idąc z nim na dół, uważała, żeby nie wpaść na jakąś krótko przystrzyżoną postać. Przecież musiała nadal tu być... A gdzie był on?     
      Ashley może i był świetnym kompanem do rozmów, ale nie umiał gotować za grosz. Czego mogła spodziewać się po członku mafii? Z niechęcią zjadła odgrzewaną kanapkę z supermarketu.      
    'Gdzie on jest'.      
     Podniósł na nią wzrok zza ekranu komórki.    
     - Zachowujesz się dziwnie.      -
     -  Skądże. - mruknęła, popijając sok pomarańczowy.     
     - Mam na myśli... Milcząco. - nieśmiało się uśmiechnął. - Cóż, wiem, że wczoraj było fajnie, i w ogóle, ale postaraj się nie wpaść w depresję. - puścił do niej oko.      
     Zaśmiała się cicho.    
     - Nie schlebiaj sobie, Purdy.    
     - Czemu nie? - odparł z figlarnym błyskiem w oczach. Co za narcyz.    
    - Przypominasz mi trochę Vincenta. - przekręciła głowę na bok, dokonując dokładnej analizy jego twarzy. - Ale w zasadzie, nie z wyglądu.     
    - Z czego?    
    - Charakteru. Choć on tak siebie nie wielbi. - dała mu kuksańca w bok.     
    - Kim, do diabła, jest Vincent? - zaśmiał się Ashley, ale w tym samym momencie jej wzrok powędrował w stronę drzwi. Drzwi, które nagle się otworzyły.
     I to nie ona je przekroczyła.    
     Nie musiał nic mówić, jego fryzura ewidentnie mówiła: 'właśnie uprawiałem seks'. Nieład na jego głowie normalnie nazwałaby uroczym, ale nie w momencie, w którym miała ochotę wydrapać mu oczy.
      Wydrapać ten zniewalający ocean, najlepiej z własnej pamięci.
       - Hej, stary. - powiedział Ashley. - Gdzie się podziewałeś?
       - Nie obraź się, Ash, ale to nie twój zasrany interes. -  ignorując oburzonego przyjaciela, przelotnie na nią spojrzał, ale ona w tym samym momencie wbiła wzrok w swoją szklankę. - Skończyłaś? Nie, żebym cię ponaglał, ale...
     - Nie. - wyraźnie zaakcentowała jedyne dwie litery słowa. Ociekały jadem, tak, jak chciała.
     Jeżeli miałby lasery w oczach, już byłaby martwa. Do diabła, czy on nie rozumiał, że z trudem na niego patrzyła? Swoją niechlujną obojętnością tylko dolewał oliwy do ognia. Miała wrażenie, że toczyli teraz bitwę na spojrzenia. Bitwę, której raczej nie mogła wygrać, choć się starała.
    Podszedł do niej i złapał ją za łokieć, po czym zaczął ciągnąć za sobą. To było takie.. W jego stylu.
  - Zostaw mnie, do cholery. - warknęła, ale on już wlókł ją po schodach. Czuła się znieważona jak nigdy dotąd.
    Gdy tylko znaleźli się w sali treningowej, puścił ją, jednocześnie pozwalając, żeby rzuciła mu się do gardła. Była wściekła za upokorzenie jej i to, co wczoraj przerwało jej spokój. Nie chciała tego czuć. Nie, jeśli chodziło o niego. Próbowała wyrzucić to z głowy, każdym wymierzonym ciosem wypierając jakąkolwiek myśl o nim. Zręcznie unikał tych nieprzemyślanych, ale kilkakrotnie udało jej się go trafić. Satysfakcja. Chciała więcej jego bólu.
   Niestety, jeśli chodziło o walkę, nadal była lata świetlne za nim. Nim się obejrzała, przyparł ją do ściany z kamienną twarzą. Jego obojętność i skupienie przyprawiały ją o szybszy oddech, choć starała się tego nie pokazać.
    - Następnym razem uprzedzaj, że nie będziesz sam wieczorem, nie chcę doznać kolejnego szoku obrzydzenia i mdłości za jednym razem. - wycedziła. Dzieliło ich kilka centymetrów, ale oprócz ciepła jego ciała czuła też odwagę. Lekko rozchylił wargi, a na jego twarzy pojawiło się coś na kształt złośliwego uśmieszku.
     Cóż, mogłaby bez problemu go uderzyć, bo takie właśnie było jej pragnienie, gdyby nie fakt, że przytrzymywał jej nadgarstki przy ścianie. Była zupełnie skrępowana, co jeszcze bardziej ją drażniło, przez co musiała się zaczerwienić. Kurwa, znowu?!, pomyślała z irytacją. Nie w takim momencie, nie wtedy, gdy tak na nią patrzył - intensywnie, tak jakby chciał wedrzeć się do jej głowy i poznać wszystkie jej sekrety. Niech lepiej zajmie się tamtą zdzirą, a może całym stadem swoich jednorazowych szmat.
     - Sugerujesz coś? - niemal dotknął wargami jej skóry. Przesłyszała się? Próbował grać na jej emocjach, dokładnie w tym momencie.
    - Cóż, widziałeś mnie. - zniżyła głos do szeptu.
    - Tak, pamiętam.
      'Bezczelny dupek'.
    - Jeżeli mógłbyś...
    - Czekaj. Ty jesteś z a z d r o s n a. - łobuzersko się uśmiechnął. Wybałuszyła na niego oczy.
    - Do reszty oszalałeś. - westchnęła.
    - Możliwe, ale teraz rozmawiamy o tobie. - o ile jeszcze mógl, przysunął się bliżej. Zadrżała.
    - O mnie, czy o tym, co ze mnie zostało?
    - O was obu, o ile resztki ciebie chcą ze mną rozmawiać. - powstrzymała się od uśmiechu.
    - Najpierw ja powinnam wyrazić zgodę. 
     - Czy właśnie to nie to właśnie robimy?
     Uniosła brwi.
     - Nazywasz to  r o z m o w ą? - zakpiła.
     - Może i nie najnormalniejszą pod słońcem, ale nadal.
     W pierwszej chwili nie mogła wydusić słowa. Nie musiała zbyt wiele zastanawiać się nad odpowiedzią.
      Cóż, monolog jest niezwykle ważnym elementem rozmowy.
   - Nie jesteś wart niczego więcej oprócz mojej pogardy. Gardzę tobą, Andrew Biersacku, z całego serca, i chcę, żebyś miał tego świadomość. -  powiedziała, dokładnie akcentując każdą sylabę.
      Nigdy nie będziecie warci tego, co już wam dałem.
     Spojrzał jej w oczy. Była ciekawa, jak zareaguje. Chciała, by odpowiedział. Ale on tylko zmierzył ją wzrokiem, długim i przeszywającym, po czym odwrócił się do niej plecami ze słowami:
    - Chcieć możesz zawsze.
     Po chwili, tak po prostu, wyszedł, zostawiając ją z własnymi myślami i zwykłym zakłopotaniem. Nadal czuła na sobie jego ciepło, ale nie na długo.
      Nie na długo.


Dark Ocean || Andy BiersackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz