Three

361 28 3
                                    

Na początku było czekanie.

             Znała każdy kawałek jego pokoju na pamięć. Wiedziała, jak bardzo wygodne jest jego łóżko, w jakim czasie można przejść od drzwi do okna, i w którym momencie, gdy zbliża się, by otworzyć drzwi od zewnątrz, zaczyna słyszeć kroki.
              To chore. A minęły dopiero trzy godziny.
               Zegar na ścianie wskazuje dziewiątą. Obserwuje, jak wskazówka pędzi w akompaniamencie tego irytującego dźwięku tykania.
               Tyk. Tyk. Tyk.     
                Patrzy na owsiankę, leżącą na blacie. Nie zrobił jej sam - zapewne wsypał jakiś proszek za kilkadziesiąt centów i zalał wrzątkiem, przekonany, że przełknie tę papkę.           
            Spróbuj spojrzeć na to z perspektywy jego fanki... Andy Biersack zrobił mi śniadanie, jakie to romantyczne!
                Doskonale wiedział, że to jest niejadalne.
                Nie tknę tego.
                Wielokrotnie zastanawiała się, kto jeszcze mieszka w tym domu. Pozbyła się już wątpliwości, że on był nie tylko częścią zespołu. Należał do gangu, który zajmował ten dom, ale oprócz Tima - nie widziała stąd nikogo. Przede wszystkim dlatego, że była tu uziemiona od ośmiu godzin. Dziwiła się, że nikt tu nie zagląda, chociażby z ciekawości, zarazem miała świadomość, że nie powinna robić sobie nadziei, że ktokolwiek z mieszkańców ją stąd wyciągnie.
                 Była duchem.
                 Trzy cholerne godziny gapienia się przed siebie. Jak bardzo niedorzecznie to brzmiało, wypowiedziane gdzieś w głębi jej głowy? Kim do cholery się stała? Jak mogła mu się tak dać?
                  Opadła na łóżko i rozstawiła szeroko nogi. Była w tym samym ubraniu, które wybrała sobie przed koncertem - biała bluzka z czarnymi rękawami i nadrukiem, spodnie z dziurami i rajstopy. Nie czuła smrodu z własnego ciała, ale czuła się brudna. Gdyby zeszłej nocy nie była zmuszona nadwyrężać swojego zdrowia, mordując się na śmierć biegiem, może sytuacja byłaby lepsza. Słony zapach potu.
         Gdy usłyszała odgłosy kroków, zacisnęła usta w cienką kreskę i wyprostowała nogi.                   
        Odgłos klucza przekręcanego w zamku. Drzwi otwierają się niemal bezszelestnie.
         Stanął w drzwiach. Miał na sobie czarną bluzkę z nadrukiem i szare dżinsy. Jego wzrok natychmiast ją odnalazł. Po sekundzie spuścił wzrok na owsiankę.
           - Czemu nic nie zjadłaś? - spytał, przeciągając głoski.
              Milczała.
           - Co jest z tobą nie tak? - wypalił z irytacją. Zabolało.
           - Chcę się umyć. - powiedziała szybko, wpatrując się w sufit. - Jeżeli masz mnie tu trzymać, chcę mieć jakieś warunki...
          Zrobił kilka kroków w jej stronę. Nic mi nie zrobi, nie może. Znowu rzucił jej jedno z tych spojrzeń.
          - Warunki? – uniósł brwi. – Myślisz, że na nie zasługujesz?
          Po chwili roześmiał się na cały głos; jakby naprawdę go to bawiło. Zmierzyła go lodowatym wzrokiem, wstała z łóżka i podeszła do niego.
         - Na wszystko będziesz odpowiadał pytaniami? – warknęła.
         - Tak jak ty w tej chwili.
         - Tak, to ja cały czas zadaję ci pytania, bo jesteś przerażającym, popierdolonym socjopatą, który trzyma mnie tu wbrew mojej woli. – niemal wykrzyczała mu to w twarz. – Ponieważ wtedy mnie ignorowałeś, teraz posłuchaj uważnie. – zbliżyła twarz do jego twarzy. - Kiedy wrócę do domu? Czemu karzesz mi jeść to paskudztwo i czemu oczekujesz ode mnie, że będę posłusznie siedzieć, słuchać cię i gnić w twoim cholernym łóżku? Aha, i jakbyś nie wiedział, na pytania się odpowiada. - poczuła, jak jej policzki płoną ze złości.
          Spojrzał na nią, po czym złapał ją za ramiona, popchnął i z całej siły przygwoździł do ściany. Jęknęła cicho, nadal wpatrując się w jego oczy. Pełne szaleństwa. Cholerny, bipolarny pojeb.
          - A może ty mnie posłuchaj, dziwko - wysyczał. - Będziesz tu siedzieć tak długo, jak będę chciał, jadła, co będę ci kazał, i grzecznie odpowiadała na wszystko co powiem. Nienawidzę, gdy się mnie ignoruje, ale jeszcze bardziej nie znoszę niewyparzonych suk. Masz cholerne szczęście, że nadal żyjesz, bo mógłbym poharatać tę twoją pierdoloną, ładną buźkę nożem, a potem cię zadźgać, a ty wręcz błagałabyś o śmierć, r o z u m i e s z? - zobaczyła, jak jego źrenice rozszerzają się. - Podnieś ton jeszcze raz, a pożałuję swojej łaskawej decyzji.
          Odetchnęła głęboko. Czuła się upokorzona, jakby zdarł z niej ubranie - patrzył na nią z góry, wzrokiem pełnym pogardy i obłędu. Nie panował nad gniewem. Ściskając jej ramiona, sprawiał jej ból - a coś w jego twarzy mówiło jej, że tylko czekał, aż drżącym głosem poprosi, by ją puścił. Żar jego ciała uderzył w nią i odbił się od niej. Była wściekła, a jego irytacja była niczym w porównaniu z furią, która rozsadzała ją od środka.
           Nigdy.
          - Masz mi coś jeszcze do zarzucenia? - choć było to prawie niemożliwe, przysunął się do niej. - A może... może nie smakowała ci moja wódka? - obrzydliwie się uśmiechnął. Nawet ten uśmiech wyglądał ładnie na tej twarzy.
         Przez chwilę, krótką chwilę, milczała.
       - Nie dotykaj mnie. - powiedziała cicho.
         Uśmiechając się, podniósł dłoń do jej twarzy i delikatnie pogładził ją po policzku.
          Strzepnęła jego rękę i z największą siłą, na jaką potrafiła się zdobyć, uderzyła go w twarz.
          Tak długo czekałam, aby to zrobić.
          Odsunął się od niej - wiedziała, że musiało boleć, ale na jego twarzy nie zobaczyła cienia bólu. Jedynie zdziwienie mieszane z podziwem. Jak  mogła tak postąpić, po tym, jak groził, że ją zabije?
           Masz pecha, Biersack. Nie miała zamiaru okazywać strachu, aż w końcu to zrobi. Z każdą godziną wiedziała, że trzyma ją w tym celu.
          Nie patrząc na nią, zaśmiał się.
        - Słodka jesteś, gdy się złościsz. - poczuła rozczarowanie. - Chyba będę musiał częściej wyprowadzać cię z równowagi.
        - Dupek.
       - Jak mnie nazwałaś? - coś w jego oczach błysnęło.
       - Jesteś cholernym dupkiem, Biersack.
          Spojrzał jej w oczy.
       - Owszem, mam coś z niego. A może nawet nim jestem.
       - Gdzie jest łazienka?
          Uśmiech. On  m u s i  być bipolarny, pomyślała.
           Wyjął pistolet, i przyłożył jej do skroni. Nie patrzyła na niego, była zbyt pochłonięta dziwnym uczuciem towarzyszącym jej w tej chwili - stąpanie na granicy śmierci. Bycie zabitym przez kogoś takiego jak on było więcej, niż hańbą. Wzdrygnęła się.
      - Pozwól, że cię zaprowadzę. - wyszeptał w jej włosy. Trzymając go milimetry od jej skóry, otworzył drzwi i wyprowadził ją na korytarz. Przeszli zaledwie kilka kroków, gdy otworzył kolejne drzwi i wepchnął ją do środka.
     - Baw się dobrze. - powiedział cicho zza drzwi, a ona wiedziała, że musi się uśmiechać.
        Łazienka była wyłożona lśniącymi, marmurowymi kafelkami w kolorze kawy z mlekiem. Stało tu też lustro w złotej ramie i dwa zlewy przymocowane do mahoniowych blatów. Jednak to, co naprawdę ją interesowało, stanowił ogromny, prysznic.
         Ściągnęła z siebie ubranie i wślizgnęła się do środka. Przekręciła kurek i pozwoliła, by zalała ją fala gorącej wody. Dopiero teraz poczuła słony zapach potu spływający po jej skórze. Wzięła waniliowy balsam do ciała i rozprowadziła po całym ciele. To były zdecydowanie najlepsze chwile od przeszło dziesięciu godzin.
         Dziesięć minut później, gdy cała szyba zaparowała, ubrała się. Spojrzała w lustro. Pomijając masakryczną całość, miała rozczochrane, lekko wilgotne włosy. Tu musi być jakaś szczotka. Otworzyła szafki - pełne męskich perfum, kremu do golenia i innych rzeczy. Znalazła jedynie grzebień, ale i tak kilka razy przeczesała włosy. Pociągnęła za klamkę i otworzyła drzwi.
        Wpadła prosto na Andy'ego. Stał pod drzwiami przez cały ten czas? Wątpiła w to, ale nie było innego rozwiązania.
          Odprowadził ją do pokoju bez broni. Gdy wszedł, rzucił w jej stronę ubrania.
          - Powinny pasować. - powiedział tylko i odwrócił się, gotowy wyjść
          - Skąd je masz? - spojrzała na szary t-shirt i jasne, dopasowane spodnie. To raczej nie pochodzi z jego szafy.
            Nie odwrócił się.
          - To nie twoja sprawa. - wyszedł. Odprowadziła go wzrokiem, zastanawiając się nad swoim pytaniem.
            Wyciągnęła komórkę, a może raczej - wreszcie wyciągnęła komórkę. Spojrzała na dziesięć nieodebranych połączeń i siedem wiadomości.
              Dwa z nich były od mamy.
              Sam niepokoi się o ciebie. Co się stało?
              Przygryzła wnętrze policzka. Cholera.
               Mam nadzieję, że jesteś z ojcem. Swoją drogą, mogłabyś czasem odebrać, młoda damo.
                I teraz zaczynała się część, w której główną rolę grała rozhisteryzowana Sam.
                ANNIE?! GDZIE JESTEŚ?! Jestem bezpieczna, gliny odwiozły mnie do domu. Daj znak życia, proszę.
                Wiadomość została wysłana kwadrans przed pierwszą w nocy. Ona żyje. Sam żyje. Odetchnęła z ulgą.
                Zgubiłaś komórkę? W telewizji cały czas trąbią o Millenium. Czy ciebie to nie męczy, Annie? Wiem, że żyjesz, nie widzę innej opcji.
Poczuła, jak łzy cisną jej się do oczu. Otarła je wierzchem dłoni, nie pozwalając wydostać się na zewnątrz.
                 Cały czas myślę o tym, co się z tobą stało i gdzie jesteś. To tak, jakbyś zaraz po koncercie po prostu zniknęła. Wszystko jest takie... dziwne, inne. Dodatkowo Andy od kilku dni się nie do nas nie odzywa, w sensie... Zawsze coś pisze. To tak, jakby wszyscy, na których mi zależało, zginęli, i zostałam tylko ja. Jak myślisz, co mu się stało? Bredzę... nieważne, po prostu się denerwuję. Baw się dobrze z tatą.
                 Mimo wszystkiego, co napisała Sam, była w stanie napisać tylko:
                  Och, wierz mi, że Andy jest bardziej żywy niż kiedykolwiek.
                 Nie mogła się oprzeć, ale po chwili skasowała wiadomość. Musiała napisać coś sensownego.
                  Pamiętasz Layce'a, tego chłopaka, o którym ci mówiłam? Po koncercie zadzwoniłam do niego, bo nie miałam do kogo. Tata myśli, że jestem z tobą, ale błagam cię, nie mów nic mojej matce. Myślę, że to coś więcej - pisząc te słodkie kłamstwa, zaczęła śmiać się sama z siebie. - A wiesz, jaka jest. Taka okazja może się już nie trafić. I... nie, nie zrobiłam tego. Bądź spokojna.
                SMS do mamy był krótki i na temat - spędza czas z ojcem i czuje się dobrze. Była już przyzwyczajona do kłamstw.
                Ojcu nie napisała nic. Nie zasługiwał na to, poza tym nim przejmowała się w tej chwili najmniej.
                Rozebrała się i ubrała ubrania, które dla niej zostawił. Spodnie były trochę za duże - dziewczyna, od której je pożyczył, musiała być od niej wyższa. Ciekawe, kim ona jest.
                Przecież ją nie obchodził. Mógł sypiać z kimkolwiek chciał.
                W nadziei na znalezienie czegoś, co mogłoby pomóc jej uciec od nudy, podeszła do komody. Otworzyła pierwszą szufladę. Leżała tu sterta papierów, wydruków, masa wizytówek, z nazwiskami lub po prostu numerami telefonów. Na jednej z nich znalazła dopiskę: Andy, nie mogę przestać myśleć o wczorajszej nocy. Zadzwoń..!
                 Z początku zaczęła się śmiać; w końcu mogła to robić, gdy nie obserwował każdego jej ruchu. Ciekawe, jak często zapraszał tu jakąś 'szczęściarę'.
                  Morze imion.
                  Nie znajdując niczego ciekawego, otworzyła drugą szufladę. Tu z kolei trzymał ubrania – było ich całkiem sporo, głownie były to t-shirty i dżinsy.
                  Zaczynam się nudzić.
                  Bez wahania otworzyła trzecią szufladę.
                  Przez chwilę wpatrywała się w jej zawartość z mieszaniną przerażenia i ciekawości. W szufladzie, tak po prostu, leżał pistolet.
                  Opanowując drgawki ostrożnie wzięła go do ręki i uniosła do twarzy. Wpatrywała się uważnie, badając każdy mały szczegół – wykończenia przy spuście, głęboką, czarną dziurę lufy. Wbrew wszystkiemu, była zafascynowana tym dziwnym narzędziem – panem śmierci, który tak łatwo mógł pozbawić oddechu.
                  Użył go przy niej tylko raz, ale ona nadal pamiętała precyzję, z jaką się nim posługiwał – jak celował prosto w pierś mężczyzny, przymykając jedno oko; jak delikatnie pociągnął za spust, a broń zrobiła swoje.
                  Czy był na tyle głupi, by zostawić jej rewolwer? A może stwierdził, że gdy zorientuje się, że z tego miejsca nie ma ucieczki, sprawa rozwiąże się sama?
                  Trzymając pistolet jedną ręką, ustawiła go tak, by lufa znajdowała się naprzeciwko jej oczu. Lekko je przymknęła, a obraz się wyostrzył.
                  Wyobraź sobie, że stoi naprzeciwko ciebie.
                   Ścisnęła go mocniej.
                    Coś jej mówiło, że jej pobyt tutaj dobiega końca.

                                                             *   *   *
          
          Spała dwie godziny, może trzy, nie chciała nawet tego sprawdzać.
          Gdy się obudziła, zobaczyła, jak nad nią stoi. W ręku trzymał tę cholerną miskę.
           - Naprawdę nie lubię, gdy się mnie ignoruje – powiedział. Przetarła oczy i usiadła na łóżku.
           - Sądziłam, że uświadomiłeś sobie, że nie mam zamiaru tego jeść. – odparła. – Możesz mnie głodzić, cokolwiek...
           - Nie obchodzi mnie, czy będziesz za chuda, albo czy umrzesz – pochylił się, tak, by się z nią zrównać. – Masz to zjeść.
           - Nie.
          Gdy patrzył na nią morderczym wzrokiem przez prawie minutę, myślała, że zaraz coś jej zrobi. Ale on tylko zamoczył łyżkę w papce i podetknął jej pod nos.
           - Jedz, zanim się rozmyślę.
            Patrząc mu w oczy, powoli rozchyliła wargi. Włożył jej łyżkę do ust. Minęło może z pięć sekund. Z bezczelnym półuśmiechem splunęła mu prosto w twarz.
                  Nie miała nawet czasu, by śmiać się z jego wyrazu twarzy – korzystając z chwili, zeskoczyła z łóżka i pobiegła do drzwi. To była chwila prawdy. Teraz albo mu ucieknie albo on ją zabije.
                  Były otwarte. Wybiegła, przebiegła ten niekończący się korytarz i zbiegła po schodach, przeskakując po dwa stopnie. Wiedziała, że musi wybiec drzwiami na ogród – gdy dostanie się na główną ulicę, szybko ją złapie, ale ona spędziła zbyt dużo czasu, obserwując widok z okna. Był tam niewysoki płot, która mogła pokonać bez problemu, a za nim – mały park. Musiała go tam zgubić. Nie będzie miał czasu wsiąść do auta i jej dogonić.
          Biegła po trawniku, gdy nagle poczuła coś pod nogami – spojrzała w dół i zobaczyła krasnala ogrodowego. Było już za późno; z przekleństwem wywróciła się na ziemię. Natychmiast wstała, gotowa do dalszej ucieczki, ale poczuła, jak ktoś z całej siły łapie ją za bluzkę i ciągnie do tyłu z nieludzką siłą.
           Zaczęła wrzeszczeć. Kopnęła go w goleń, ale ani drgnął, tylko przyciągnął ją do swojej piersi i zacisnął ramię na szyi.
          Nagle z wolna przyłożył jej pistolet do skroni. Nie mogła zrobić nic innego – krzyczała, między krzykami błagając, by ją wypuścił, by dał jej cholerny spokój.
          - Zabiję cię, rozumiesz?! – wykrzyczał jej do ucha. – Zabiję cię, ty mała dziwko, jeżeli zaraz się nie zamkniesz!
          Umilkła, ale on jej nie puścił, tylko obrócił ku sobie. Jej policzki płonęły szkarłatem, z gniewu, strachu i czystego przerażenia. Spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami.
          - Za kogo ty się, kurwa, uważasz, dziecko?
          - JESTEŚ CHOLERNYM PSYCHOLEM! - wrzasnęła mu w twarz, gotowa się rozpłakać. Zrobiłaby wszystko, by ją wypuścił. W s z y s t k o.
          - Możliwe, ale teraz mówimy o tobie. - mruknął.
          - Jeżeli masz mnie zabić, zrób to teraz - powiedziała, czując, że naprawdę jest jej to obojętne. - Mam dość ciebie i tego wszystkiego... ty... ty...
          - Zaczynasz mnie nudzić, dziecko. - warknął. - Dałem ci szansę, żebyś przekonała mnie, że jesteś coś warta, ale ty jedynie robisz wszystko, żeby mnie zirytować. Cały czas.
          Miała ochotę wyrwać mu pistolet z ręki i wystrzelać cały karabinek. I r y t o w a ł a  go. W całej tej swojej zabawie w podwójne życie zapomniał o jednym – jeżeli tylko zdoła uciec, zniszczy wszystko, co budował przez wiele lat. A teraz, gdy dał jej powód, nie wahałaby się przed tym.
          Tak bardzo chciałaby, żeby to wszystko się nie wydarzyło. Tak bardzo chciałaby nigdy go nie spotkać. 
         Gdy westchnął i wziął ją na ręce, zaczęła wierzgać się i wyklinać go od najgorszego, co tylko wpadło jej do głowy. Przez całą drogę do swojego pokoju nie odezwał się ani słowem. Nawet nie kazał jej się zamknąć.
         Wszedł i położył ją na łóżku, ale zamiast natychmiast bezceremonialnie wyjść, jak to miał w zwyczaju, stał i patrzył się na nią z zagadkowym wyrazem twarzy, po czym sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął papierosa i zapalniczkę. Podszedł do okna i zapalił.
          Nieważne, czy był mordercą, czy nie, miał fajkę, i miał władzę. Patrzyła się na niego niczym wygłodniałe zwierzę, jak ze spokojem zaciąga się i wydycha dym... Nie mogła oderwać od niego wzroku. Wyglądał wręcz... hipnotyzująco.
          - Mogę? - spytała prosto z mostu. Odwrócił się do niej z papierosem w ustach z pytającym spojrzeniem. Przygryzła wargę.
          Zbliżył się do łóżka. Wstała i wyjęła mu go z ust. Poczuła, jakby napięcie między nimi wzrosło bardziej niż kiedykolwiek. Spróbowała nie patrzeć w jego zniewalające oczy, ale nie umiała. Wyglądał na zaintrygowanego. Powoli się zaciągnęła, wydychając dym prosto na niego. To było najdziwniejsze, najbardziej niezidentyfikowane uczucie które kiedykolwiek czuła w jego towarzystwie.
          Zaciągnęła się jeszcze dwa razy i oddała mu szluga, a gdy ich dłonie się stykały, nie wiedziała, co ma myśleć.
          Gdy wychodził, czuła niemal rozczarowanie.
        
                                                         *   *   *

Dark Ocean || Andy BiersackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz