Eleven

260 24 0
                                    

   - Coffin Street 24. - powiedziała, próbując przekrzyczeć radio. W aucie pachniało drzewem iglastym i męską wodą kolońską.
      Jedną ręką trzymał kierownicę, w drugiej tlił się zapalony papieros. Niemal niezauważalnie skinął głową.
      Droga mijała im w milczeniu. Miasto już budziło się do życia, lecz nie do takiego życia, do jakiego cokolwiek się budzi. Rozbłyskało milionem świateł i latarni, czyniąc z siebie prawdziwe dzieło sztuki. To była bezsenność, to była poezja szeptana między wierszami.
     Wyciągnęła ołówek i zaczęła zataczać nim kółka na skórze dłoni, nie mając nic ciekawszego do roboty. Gdy przyjrzała mu się bliżej, zobaczyła brunatno czerwone zabarwienie przy nasadzie. Krew Biersacka. Cóż, zawsze będzie mogła go opchnąć na e-Bayu, gdy przyjdzie kryzys.
     'OKAZJA!  Ołówek splamiony krwią lidera Black Veil Brides, cena wywoławcza piętnaście funtów.'
      Zrobiłaby interes życia.
      Z zamyślenia wyrwało ją pikanie, oświadczające, że furgonetka zwalnia. Podniosła wzrok - rozpoznawała te ulicę, mijała ją codziennie w drodze do szkoły.
    Wysiedli z auta. Okrążyła je i stanęła przy nim. Wyciągnął jej niewielką torbę (prezent od Ashleya) i podał jej. Zignorowała muśnięcie jego dłoni.
     - Chcę, żebyś coś wiedziała. - powiedział, wydmuchując dym.
     Uniosła brwi.
     - Cóż, załóżmy, że ja nie istnieję. A nawet jeśli, to nigdy w życiu mnie nie spotkałaś. Kurwa, ty nawet nie wiesz, kim jestem. - w jego ustach zabrzmiało to niedorzecznie. Nie wiedziała, kim był, ale dobry tydzień temu. - Wystarczy, że piśniesz słowo komukolwiek, o tym, co zrobiłem, albo co zrobię jeszcze wiele razy...
    Miała ochotę odskoczyć, gdy zbliżył się do niej najbliżej, jak tylko mógł.
     - Zabiję cię. - wyszeptał w jej usta, wpuszczając do nich woń tytoniu. - Nie próbuj iść na policję, bo zwyczajnie ci nie uwierzą. Nie próbuj uciekać, bo i tak cie znajdę. - dodał, prawie muskając wargami jej wargi. - Wiem, że potrafisz być grzeczna. - lekko się uśmiechnął.
     Potrafiła też mocno kopać w jaja, ale postanowiła nie mówić tego na głos.
     Niemal niezauważalnie skinęła głową.
     Po prostu idź. Odejdź, wracaj do swojego życia, do swojej dziwki, do ludzi, których planujesz pozbawić wszystkiego. Z n o w u.
     Zamrugała powiekami.
     - Wystarczy, że zagwarantujesz mi, że już nigdy więcej cię nie zobaczę. - odparła tonem chłodniejszym od wieczornego wiatru.
     Zaciągnął się ze stoickim spokojem.
     - Nie potrafię. Nikt nie potrafi. - uśmiechnął się sam do siebie.
     Westchnęła.
     - W takim razie, że nie będziesz próbował ingerować w moje życie.
     - Zabawne, że pomyślałaś, że naprawdę mógłbym. - jego przyciszony śmiech.
      Cóż, w pewnym sensie to zabolało. Oblizała usta.
    - Po prostu przyrzeknij.
    - Umowa stoi, dziecko.
      Widząc, że nie ma nic więcej do dodania, odwróciła wzrok i spojrzała w niebo.
     - Miłego wieczoru... To znaczy, życia. - mruknęła, odwracając się na pięcie. Skoro on nie zamierzał zrobić tego pierwszy, pieprzyć go. Od teraz była wolna i mogła odejść, kiedy tylko chciała.
     - Annabeth? - słysząc jego głos za sobą, nieomal zesztywniała.
     Nie zatrzymała się.
     Poczuła, jak łapie ją za ramię i odwraca ku sobie. Wstrzymała oddech, czekając na coś w stylu 'Rozmyśliłem się. Przykro mi, ale muszę cię zabić'.
     Ale on tylko spojrzał jej głęboko w oczy. Poczuła, jak miękną jej kolana.
     - Uważaj na siebie. - rzekł.
       Posłała mu długie spojrzenie, po czym delikatnie ściągnęła jego rękę ze swojego ramienia.      
     Skręcając w następną przecznicę, czuła jego wzrok na sobie, ale ani myślała się odwracać, aby się tego upewnić.
     Właśnie widziała go po raz ostatni.




*  *  * 


     Szła radosnym krokiem, nieomal skacząc po chodniku, gdy zobaczyła swój dom.
    A potem okno w salonie. Światła były zapalone. Momentalnie zamarła.
   Wróciła. Kurwa.
    Podskakiwanie zmieniło się w bieg. W jednej chwili znalazła się przy bramce, wystukując wykuty na pamięć kod.
     Znalazła klucze i teraz manipulowała rozpaczliwie w zamku, aż drzwi nie ustąpiły. Zrobiła kilka cichych kroków. Usłyszała głosy na piętrze i przeklęła. O ile miała wątpliwości, że była sama w domu, właśnie zostały rozwiane.
    Stanęła w salonie.
    - Och, Annabeth! - zobaczyła mamę stojącą przy blacie. Wyglądała inaczej niż zwykle; swoje niebieskie oczy podkreśliła cieniem i tuszem, na ustach świecił błyszczyk. - Nie sądziłam, że przyjdziesz. - objęła ją. Dziewczyna odwzajemniła uścisk.
     - Ja sama też się tego nie spodziewałam. - mruknęła, a jej wzrok powędrował ku dwóm zajętym krzesłom.
      Pierwsze z nich zajmował mężczyzna w wieku jej mamy. Był wysoki i przystojny, dobrze ubrany. Typ, którego niebanalną urodę można by opisywać godzinami. Uśmiechał się do niej, a jakiś głos w jej głowie mówił jej, że powinna brać go na poważnie.
      Teraz spojrzała na drugiego z nich i uniosła brew.
       Wpatrywał się w nią bezczelnym półuśmiechem na arystokratycznej twarzy;ciemno blond włosy opadały mu niesfornie na czoło i niemal przykrywały błękitno-zielone oczy, wpatrujące się w nią z takim samym skupieniem, co ona w niego. Zjechała nieco niżej, zauważając pełne wargi i wydatne kości policzkowe. Na oko miał osiemnaście lat, i twarz, której widokiem wiele ludzi rozkoszowałaby się do bólu.
      Wyrafinowany łamacz serc, bez dwóch zdań.
     Pomyślała o swoich wypłowiałych dżinsach i czarnej koszuli i miała ochotę zapaść się pod ziemię.
     - To moja córka, Annabeth. - powiedziała jej rodzicielka, uśmiechając się do swoich gości.
Annabeth rzuciła okiem na chłopaka;jego wargi bezszelestnie powiedziały: not bad.
    Dziewczyna podała dłoń starszemu z nich.
     - Miło mi cię poznać. James. - powiedział przyjaźnie, ściskając jej dłoń. Nie uśmiechnęła się. - A to mój syn...
     - Dwayne. - odezwał się szorstkim, a zarazem hipnotyzującym głosem. Jego akcent wywołał u niej ciekawość. Spojrzała na niego. Gdy zrobiła krok w jego stronę, poczuła zapach drogiej wody kolońskiej. No przecież. Zmierzyła go wzrokiem. - C z e ś ć, Annabeth.
     Cześć. Cholerne cześć.
     Przyłapała się na porównywaniu go do Biersacka, mając ochotę wymierzyć policzek samej sobie. Co ty wyprawiasz, Ann?
     - Jak było z tatą? - spytała Kate, odsuwając krzesło i tym samym prosząc, żeby usiadła. Znalazła się naprzeciwko Dwayne'a. Jego twarz wyglądała jak dzieło sztuki, stworzone z troską o każdy detal, a jej arogancki wyraz mówił, że doskonale o tym wiedział.
     Skąd ona to znała?
     - W Ritzie? - spytała celowo, uśmiechając się w myślach.
     - Och, zatrzymał się w Ritzie? - udawanie, że ją to nie obchodzi, w ogóle jej nie wychodziło. Brak zdolności aktorskich musiał być dziedziczny. - Swoją drogą, ładna torba.
     - Tata ma świetny gust. - uśmiechnęła się na wspomnienie Ashleya resztkami sił pomagającego jej w wyborze. Faceci. - Przepraszam, ale idę do siebie, jestem wykończona. - nie czekając na odpowiedź, w jednej chwili znalazła się na schodach.
     Jej mama kogoś miała.
     Na domiar złego dowiedziała się o tym pięć minut temu.
     Otworzyła drzwi do swojego pokoju i z troską spojrzała na  zagracone wysypisko wszystkiego, co miało związek z jej życiem. Trzy białe ściany i jedna, w kolorze lazurowego turkusu, z milionem przylepionych małych karteczek i zdjęć. Kredens i biurko, na którym stały ramki ze kolejnymi zdjęciami - pierwsze przedstawiało 6-letnią Annabeth i jej tatę na koncercie Linkin Park, drugie ją oraz Sam na tle London Eye rok temu. Naprzeciwko stało łóżko, oplecione białymi świątecznymi lampkami, które zdarzało jej się zapalić od święta i duży plakat Muse, wydający się być nieśmiertelny.
     Usiadła na parapecie i wygrzebała sfatygowaną komórkę z dna torby. To niemożliwe , że był na tyle łaskawy, żeby ją jej oddać!
    Wybrała adresata: Sam.
    "Sobowtór DiCaprio w moim domu. Odbiór."
  Pięć minut. Cisza. 
  "Wiem, jak bardzo go uwielbiasz."
    Cholera, nie była przyzwyczajona.
     "Koniec żartów, Samantho Blaunt. Żyjesz, czy mam cię odhaczyć?"
     "Sam, do diabła."
    Ona nigdy nie miała włączonego telefonu.
    Musiała z nią porozmawiać, tym bardziej jeśli coś jej się stało. Musiała się stąd wydostać.
    Nie zastanawiała się długo - porwała jedynie paczkę papierosów, leżącą gdzieś w bałaganie jej biurka oraz dziesięć funtów, po czym wcisnęła do kieszeni mając nadzieję, że to wystarczy. Ruszyła w kierunku drzwi, gdy nagle coś ją tknęło.
     No jasne, brawo. Wyślizgnij się niezauważona, życzę powodzenia.
     Jedynym wyjściem było jej okno wychodzące na główną ulicę. 
    Ach, no i pergola.
    Dzięki Bogu za tę irytującą roślinę.
     Kilkakrotnie wymykała się oknem, głównie, gdy jakaś impreza w Camden wypadała w noc przed egzaminem i matka zaganiała ją do książek. Cóż, nie była może i typem zdeklarowanej buntowniczki, ale też zdecydowanie nie grzecznej dziewczynki.
      W tej kwestii też się mylił.
      Ubrała starą, skórzaną kurtkę i pierwsze lepsze botki znalezione w szafce, którą upierała się postawić w swoim pokoju. Otworzyła okno na całą szerokość i zsunęła się w dół. Po chwili zwisała z parapetu. Policzyła do trzech. Rozhuśtała się i wczepiła się nogami w pergolę, tym samym puszczając parapet.
    Zeskoczyła z krzewu i wylądowała na trawniku. Przebiegła kilka metrów i wspięła się na ogrodzenie.
    Pierwszy krok ku ucieczce zrobiony.
    Przeszła kilka przecznic, lecz szybko się poddała. Zapaliła papierosa, po czym równie szybko go zdeptała, wypalonego do połowy. Jasne, że bardzo za tym tęskniła, ale w chwili obecnej musiała zadzwonić po taksówkę.
    - Halo?
    - Coffin Str.. - zaczęła, i szybko zrozumiała swój błąd. Kłamstwa zaczynały przejmować nad nią kontrolę. Spojrzała na adres domu za nią. - To znaczy...
     Szybko się rozłączyła i zaczęła krążyć wokół hydrantu i z powrotem. Cholera, było naprawdę ciemno, i gdyby nie mieszkała w takiej dzielnicy, zapewne już zostałaby zaczepiona przez cień w kapturze albo zataczający się kształt na horyzoncie.
     Nie musiała długo czekać. Minutę później przy krawężniku zatrzymał się czarny hackney. Otworzyła tylne drzwi i wślizgnęła się na siedzenie.
     Wymamrotała losowy numer domu w okolicy Sam. Nigdy nie podawała prawdziwych adresów taksówkarzom.
     Tym bardziej Andy'emu.
     Mężczyzna skinął głową i ruszył. Miała dużo czasu, by myśleć o intruzie zwanym Dwayne, szybko zorientowała się, że za dużo.
     Wtedy usłyszała,jak coś z tyłu zaczyna się poruszać. Momentalnie sięgnęła do kieszeni torebki.
     Chciała krzyczeć, ale było już za późno. Poczuła ostrze na szyi i stłumiła jęk.
     Usłyszała zachrypnięty głos przy swoim uchu:
     - A teraz powiedz nam to, co powiedział ci Andy Biersack.

Dark Ocean || Andy BiersackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz