Eight

248 28 0
                                    


    - Niewarygodne. - założył ręce na ramiona. Cofnął się o krok, posyłając jej wymowne spojrzenie. Cała ta wymuszona atmosfera prysła jak bańka mydlana.    
    - Mam za nią dziękować, chwilę po tym, jak zostawiłeś mnie tam na pewną śmierć? - wysyczała. - Mogłeś od razu mnie zabić... - na końcu języka miała wymyślne wyzwisko, ale stwierdziła, że godniej będzie zachować kulturę. Na razie.    
      Spojrzał na nią jak na idiotkę. Cóż, wszystko się zgadza.   
     - Skąd ten pomysł? - zapytał, nie kryjąc zdziwienia.    
     - Spójrz na mnie, do cholery! Jestem istną sierotą, nikt nie trenował mnie na seryjnego mordercę, tak jak ciebie. Dyscyplina to wszystko, czym nie jestem. - odkrzyknęła mu w twarz. Zachowanie panowania nad sobą nie wchodziło w grę, jeśli chodziło o jego towarzystwo. Cholera. To robiło się upokarzające, szczególnie gdy nie widziała pogardliwego uśmieszku na jego twarzy. Brał to na serio? Zaskakujące.   
- Nie próbowałem cię zabić. - rzekł, zapewnie chciał zabrzmieć poważnie. Była jedną z tych osób do których nie trafiały żadne jego słowa.
- Sądziłem, że doskonale sobie z tym poradzisz, i jak widać, nie pomyliłem się. - uniósł brew. Może i miał trochę racji, zważywszy na to, że pół godziny wcześniej niemal topiła się w lodowatym jeziorze, a teraz siedziała na ciepłym łóżku. W pokoju bez okien, ale w pokoju. Lepsze to niż śmierć.      
     Co nie oznacza, że go to usprawiedliwia.      
    - Jak śmiesz wystawiać moje życie na próbę, ty bezmyślny dupku? - odparła grzecznie, zważywszy na obecną sytuację. Powinien dziękować Bogu, że nie nazwała go gorzej. Dla tego człowieka już dawno przygotowała listę. - Nic o mnie nie wiesz, rozumiesz? N i c. - wydyszała. Miała ochotę splunąć mu w twarz, ale ostatnim razem nie skończyło się to zbyt fortunnie. Bynajmniej nie dla niej.
    - Chcę tylko...
    - Tak, wiem, czego chcesz! - brutalnie mu przerwała. - Nieważne, co powiesz. W moich oczach zawsze będziesz zwykłym potworem. - dodała z zimną krwią, patrząc mu prosto w oczy.
     Nim się obejrzała, przyciskał ją do ściany, świdrując złowrogim wzrokiem. Dystans między nimi został ograniczony do minimum; ich oddechy zlewały się w jedną całość. Jej; niespokojny i przyśpieszony, i jego - stabilny i skupiony, działający jak powinien. Zabawne, przecież nad sobą nie panował.
     Zobaczyła, jak unosi rękę, gotów, by ją uderzyć. Chwileczkę, co?
      Kiedyś czytała, że ludzki mózg, jako jedna wielka maszyna, rozpoznaje dwa rodzaje zachowań samo zachowawczych. Pierwsza grupa od razu zaczyna uciekać, traktując to jako jedyne wyjście. Druga natychmiast rozgląda się za czymś do obrony - czymkolwiek, bo tylko tak czuje się bezpiecznie. Uważała, że zależało to też od kwestii wiary w siebie.
      Definitywnie należała do ostatniej grupy.
      Będąc odciętą od reszty pomieszczenia, nie miała zbyt wielkiego wyboru - błyskawicznie sięgnęła do kieszeni spodni, ślepo błądząc po mokrym materiale z niemalże rozpaczą. Jej palce natrafiły na coś twardego i cienkiego.
      W chwili gdy jego dłoń prawie ją musnęła, z całej siły wbiła w nią ołówek. Był perfekcyjnie naostrzony i nie mogła być zdziwiona, widząc krew perlącą się na jego skórze. Spojrzał na rękę z istnym szokiem, po czym podniósł wzrok na nią.
     Właśnie wyczerpałam jego cholerną cierpliwość.
      Nie było w nim żadnych emocji. Wydawał się być niewzruszony.
      - Ashley. - zawołał, przecinając nasiąknięte ciszą powietrze. Odsunął się od niej na dużą odległość, tak, jakby była trędowata.
    Brunet stanął w drzwiach.
     - Zabierz ją stąd. Chcę zostać sam. - rzekł najspokojniej na świecie. Jego głos był delikatny i aksamitny, a zarazem niski jak zwykle. Nadal sprawiał, że jakaś jej część drżała.
    Ashley zrobił krok w jej stronę. Doskonale wiedziała, że ewakuacja w tej chwili była istnym wybawieniem i powinna dziękować Bogu, że nic jej nie zrobił, ale jego spokój niepokoił ją jak nigdy dotąd. Miała wrażenie, że nie powinien zostawać sam.
    - Chodź, Annabeth. - zwrócił się do niej niemal błagalnym tonem Ash. Wystarczyło, że wymienili spojrzenia, a była pewna, że nie powinna kwestionować słów Biersacka.
     Andy czekał, patrząc na nią z pełnym opanowaniem. Jego oczy jeszcze nigdy nie były tak ciemne.
       Wreszcie wyszła, a Ashley zamknął za nimi drzwi. W jednej chwili wyrzucił ją ze swojego świata, odgrodził się od niej.
      Prychnęła, ganiąc się za swoją głupotę. Nigdy nie była jego częścią.
      Zaprowadził ją do łazienki, gdzie wzięła gorący prysznic i przebrała się w ubrania, które jej przyniósł. Oprócz tego dostała wreszcie podkoszulek i majtki do spania. Patrząc na siebie w lustrze, widziała bezduszną, brutalną sukę. Nie mogła być taka jak on. Nie mogła być zdolna nawet do tego, by zrobić krzywdę komuś takiemu jak on.
     A najgorsze było to, że nie chciała, by cierpiał.
      Wysuszyła włosy i zeszła do kuchni. Na blacie stała przygotowana kolacja - tosty. Jadła łapczywie i w milczeniu dopóki nie dołączył do niej Ashley.
    - A więc... - zaczęła, ale nie skończyła, bo przerwały jej odgłosy dochodzące z góry. Najpierw usłyszała huk mebli odbijających się od ścian, następnie trzask tłuczonego szkła i znowu hałas, gdy coś ciężkiego gwałtownie lądowało na ziemi. Spojrzała na niego, ale w jego oczach zobaczyła tylko ból. Co on tam, cholery robił, i czemu jego bliski przyjaciel w ogóle nie reagował?
     To trwało pięć minut, gdy wybiegła z kuchni i w mgnieniu oka znalazła się przy drzwiach. Znowu coś tłukł. Ashley złapał ją od tyłu i próbował odciągnąć, ale ona już złapała klamkę i pchnęła drzwi, tak, że otworzyły się na całą szerokość. Zobaczyła, jak stoi do niej odwrócony tyłem i ciska kawałkami szkła o ścianę, sprawiając, że rozbryzgają się na tysiąc małych kawałków. Podbiegła do niego i bez wahania ścisnęła jego rękę - tą, której nie uszkodziła. Chciała sprawić, by przestał, łudząc się, że to coś da.
     Czując ciepło jej dłoni, w pierwszej chwili zamarł.  Mimo to odwrócił się do niej i obdarzył spojrzeniem, pod którym zmiękły jej kolana. Jego oczy po raz pierwszy były tak błękitne i łagodne - pełne prawdy i czegoś, co przez chwilę sprawiło, że uwierzyła, że uległ.
     Po chwili jednak puścił jej rękę, zasnuwając się na nowo typowym dla siebie chłodem i odwrócił wzrok. Cała energia uszła z niej w jednej sekundzie.
     - Wyjdź stąd. - rzekł cicho.
      To wszystko, co jej powiedział. Nie mogła się poruszyć, po prostu  stała z rozchylonymi wargami i patrzyła na niego oczami o źrenicach rozszerzonych do granic możliwości. To było jak policzek.
     Gdy Ashley próbował ją wyprowadzić, wróciła jej mowa. Na początku krzyczała, by ją puścił; wyrywała się i kopała go po nogach, zupełnie jak rozwydrzone dziecko. To tak, jakby od tego, czy wyjdzie, zależało jego życie. 
     Patrzyła, jak rozgniata butem szkło. Kopnęła Ashleya; puścił ją, a ona upadła prosto na podłogę. Bolało.
      Nie miała siły, aby się podnieść, więc zaczęła płakać. Nieznana słona substancja wydostała się na zewnątrz, cieknąc po jej twarzy po raz pierwszy od wielu lat. Szlochała, zaciskając powieki, z twarzą ku ziemi.
      - Przestań, proszę... Przestań. - jęknęła. 
       Nie odpowiedział.
     - Przepraszam, dobrze? Nie chciałam cię zranić, po prostu bałam się, że coś mi zrobisz... nie myślałam, co robię. - ciągnęła, przełykając łzy. Przestała się wić, leżąc prawie bez ruchu. - Wybacz, proszę, wybacz mi.
     Przez dłuższy czas nic się nie działo. Usłyszała kroki. Stał teraz nad nią.
    - Możesz przestać się wygłupiać i wstać? - syknął, a gdy podniosła wzrok, zobaczyła, jak patrzy na nią z góry.
     Ta jego wdzięczność i skrucha bywały zaskakujące.
     Powoli podniosła się z ziemi. Zrównała się z nim.
      - Czasu nie da się cofnąć. - powiedział. - Ale niektóre rzeczy da się naprawić. - wyciągnął przed siebie dłoń, dając jej do zrozumienia, czego oczekuje. Znowu miała bawić się w pielęgniarkę.
    Westchnęła.
     - Gdzie...
     - Pod łóżkiem. - odparł, patrząc na nią.
      Wyciągnęła spod niego apteczkę i otworzyła ją,wybierając odpowiednie rzeczy. Tylko to było w stanie go zadowolić, odkupienie swojej winy. Nie musiała tego robić, ale wiedziała, że tylko tak poczuje się lepiej.
       Spojrzała na jego ręce. Pełne małych zadrapań, nie wyglądało to zbyt dobrze. Oczywiście, że tylko jedna z nich była osobistą pamiątką po niej, ale czuła się odpowiedzialna za wszystkie ślady. Sprowokowała go do tego - mógł wyżyć się na niej, ale tego nie zrobił. Trudno to było nazwać miłym gestem, ale... Robiła to dla siebie, tak?
     Delikatnie przejechała po jego skórze wacikiem nasiąkniętym wodą utlenioną. Rzuciła okiem na jego twarz - tak samo spokojna i napięta jak ostatnim razem. Miał naprawdę niesamowite kości policzkowe, przemknęło jej przez głowę. Nigdy nie zapomniała, jak zabójczo przystojny był, a ignorowanie tego było bezcelowe. Zobaczyła, że gapi się na nią, zastanawiając się, czemu przerwała, przyciskając watę do rany po ołówku od dobrej minuty. Oblała się rumieńcem. Skończyła go opatrywać i delikatnie się odsunęła.
     - Ja... - chciała coś powiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle. Spojrzał na nią wyczekująco. Jego oczy. Jego oczy. Jego oczy.
    - Tak, powinnaś wyjść. - teraz go nienawidziła.
     Powoli ruszyła w stronę drzwi, a gdy wyszła, z całej siły nimi trzasnęła. Nie chciała, żeby myślał, że tak nagle spotulniała.
     Ashley pokazał jej nowy pokój, w którym miała mieszkać. Jego wyposażenie wcale nie było bogatsze od poprzedniego, ale za to miał okno wychodzące na las. Cóż, przynajmniej miała jakiś widok.
Opadła na łóżko.
     A więc to była wojna, której nie mogła skończyć. Wczoraj wszystko wskazywało się mieć o wiele lepiej - może i nie był jej zdeklarowanym sprzymierzeńcem, ale nie wrogiem. Miał ją chronić, a zamiast tego próbował ją skrzywdzić. Ona nie zachowała się lepiej. Czy ta histeria mogła zmienić ją w jedną z nich?
     To tylko samoobrona. Wydawało się, że była w tym dobra. Nie potrzebowała go.

*  *  * 


    Minęły dwa dni. Dwa dni bez jedzenia, bez ani jednej suchej kromki chleba. Tylko woda, podawana jej ukradkiem w nocy, gdy spała, a i tak była pewna, że to jeden z jego ludzi.
     Właśnie otwierała oczy. Wstawała razem z nowym dniem. Wyjrzała przez okno i zamarła.
     Andy stał centralnie w zasięgu jej wzroku. Miał na sobie tylko wypłowiałe levis'y i podkoszulek przewiązany wokół pasa. Gdy zamachiwał się siekierą, by przeciąć drewno, widziała jego mięśnie brzucha. Wyrzeźbione masą treningów, podczas gdy ona z trudem przebrnęła przez jeden.Potarł dłonią czoło. Musiał być naprawdę popierzony, jeśli było mu ciepło. Cóż, czego można spodziewać się po Amerykanach.
    Zdała sobie sprawę, że nie może oderwać od niego wzroku. Szybko go odwróciła, widząc, że podnosi głowę. Musiała mieć dziwną minę.
    W brzuchu czuła pustkę. Nigdy nie miała wielkiego apetytu, ale teraz wydawało się to być nie do zniesienia. Cóż, nie zanosiło się na to, że ktoś ją nakarmi.
    Ile to miało trwać? To nie było życie. Wegetowała. Gniła, i nie mogła nic z tym zrobić. Tego właśnie chciał - całkowicie ją zniewolić, upokorzyć, zrobić z niej swoją osobistą zabawkę. Śmierć była luksusem, na który nie zasługiwała.
     Przypomniała sobie o swojej komórce. Leżała gdzieś w tamtym pokoju, o ile nie skończyła jak kawałki szkła. Cholera. Z jednej strony to dobrze, że to nie z nią weszła do jeziora, ale z drugiej...mógł ją przechwycić, a i ona była odcięta od reszty świata. Cudownie, Annabeth, jesteś genialna.
     Podeszła do kredensu stojącego w kącie pokoju i przewróciła go na ziemię z głuchym łoskotem. Muzyka dla jej uszu. Zaczęła ciskać książkami na wszystkie strony - odbijały się od ziemi, ścian, okna, sufitu. Taak. Upadła na kolana i schowała twarz w dłoniach, po czym rozejrzała się wokół. Jej mała, więzienna cela stała się oceanem porozrzucanych dookoła książek, a ona tonącym okrętem.
     Usłyszała kroki, ale zanim zdążyła pomyśleć, drzwi otworzyły się. Podniosła głowę.
    Andy oparł się o drzwi z krzywym uśmiechem.
    - Cóż, nie spodziewałbym się tego po tobie.

Dark Ocean || Andy BiersackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz