Chapter seventh

1.7K 87 2
                                    

- Jedziemy!- usłyszałam głos Niemieckiego bramkarza dochodzący z dolnej części domu. Zbiegłam po schodach nie zwracając uwagi na koszulkę taty przez którą wywinęłam orła i wylądowałam prosto w ramionach ter Stegena.
- Przepraszam- wyjąkałam wracając do pozycji stojącej. Zakluczyłam drzwi i wsiadłam z przyjacielem do samochodu, którym udaliśmy się na trening. Wkroczyliśmy do szatni robiąc przy tym niemałe zamieszanie. Uśmiechnęłam się szeroko do piłkarzy; mina mi zrzedła kiedy napotkałam się z wściekłym spojrzenie Rafinhy. Boże, ten facet chyba okres miał, bo chodził wściekły jak osa! Chłopcy w końcu poszli na murawę, a ja poszłam zagadać do trenera. Po dwóch godzinach trening się zakończył; podbiegł do mnie Marc i cmoknął mnie w polik na pożegnanie. W szatni rozległ się huk zamykanej szafki. Wtedy nie wytrzymałam i podeszłam do naburmuszonego pomocnika.
- O co Ci chodzi do cholery?!- warknęłam wbijając mu palec w okolicach serca.
- O nic- fuknął. - Zabieram Cię na kolacje. Chyba, że umówiłam się już z ter Stegenem- dodał i zniknął w części z natryskami.
***
Po południe spędziłam z tatą oglądając głupie filmiki na internecie i kopiąc piłkę w ogrodzie. Po naszym małym "meczu" poszłam do łazienki wsiąść długi, relaksacyjny prysznic. Świeża i pachnąca przebrałam się w cichy odpowiednie na kolacje. Zrobiłam makijaż, spryskałam się perfumem i zeszłam na dół. Po 15 minutach na podjazd wjechał czarny, sportowy samochód Alcantary. Pożegnałam się z tatą i ruszyłam do auta nadąsanego pomocnika Dumy Katalonii.
Rzuciłam ciche "cześć" siadając na miejscu pasażera. Do restauracji jechaliśmy w ciszy, której nikt nie miał zamiaru przerwać. Jedliśmy spokojnie kolacje kiedy Rafinha wypalił z absurdalnym pytaniem.
- Łączy Cię coś więcej z ter Stegenem?- słysząc to prawie udławiłam się zawartością kolacji, który właśnie miałam w buzi.
- Marc to mój dobry przyjaciel- odpowiedziałam zgodnie z prawdą nie spuszczając wzroku z twarzy 21-latka, który pózniej już nie pytał o moje relacje z bramkarzem.
***
- To nie było dobrym pomysłem- powiedziałam wskazując ręką dwie puste butelki po winie.
- Jak jutro będę miał kaca to nie żyjesz- zagroził mi palcem.
- Za co niby?!- fuknęłam rozprostowując nogi na trawie.
- Za to, że jesteś taka niedostępna- powiedział zakładając mi kosmyk włosów za ucho. Delikatnie przejechał palcem po mojej żuchwie; miałam wrażenie, że rozpływam się pod jego dotykiem. Siedzieliśmy jeszcze jakiś czas; zaczęło robić się późno więc piłkarz odprowadził mnie pod dom.
- Dzięki za miły wieczór i do zobaczenia- powiedziałam kierując się chwiejnym krokiem w stronę drzwi frontowych.
- Cara- obróciłam się za siebie. - Byłem zazdrosny!- rzucił i ruszył w nieznaną stronę. Uśmiechnęłam się pod nosem i weszłam do środka. Zdjęłam buty i na paluszkach podreptałam do swojej sypialni. Wzięłam prysznic i rzuciłam się na łóżko; uśmiech nie schodził mi z twarzy nawet na sekundę. Nie miałam pojęcia dlaczego tak się stało, ale Alarcon wkradł się do mojej głowy w dniu kiedy go zobaczyłam, co gorsza; zaczął dobijać się też do serca, które powoli zaczęło uchylać przed nim drzwi. Spojrzałam na kalendarz wiszący na ścianie; dwa dni do wylotu na drugi koniec świata. Wtedy wiedziałam z kim chce spędzić ten czas; z cholernym Brazylijczykiem, który zadzierał nosa na każdym kroku. Z cholernym Brazylijczykiem przy którym miękły mi kolana, a gęsia skorka oblewała całe ciało.
Przykryłam się kołdrą, włączyłam cichą muzykę i oddałam się w silne objęcia morfeusza.

You breathe.. || Rafinha AlcântaraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz