Chapter 5

342 23 0
                                    


Daphne spojrzała na ojca, który skinął głową, zgadzają się na jej odejście, wiedział że i tak nie miałby wpływu na decyzje.

Severus w tym, czasie przeszukiwał sakiewkę chłopaka, w końcu znalazł galeona z imieniem Theodory Hess, zamiast numeru goblina wytwórcy monety. Złapał, Daphne za nadgarstek, drugą dłoń przycisnął do Maxa i aktywował świstoklik.

Pojawili się w wielkiej kamiennej sali, na środku stał stół operacyjny, jakiego używali mugolscy chirurdzy. Ponad stołem znajdowały się lampy, a dookoła stoliki z narzędziami, pod ścianami zaś stały regały z książkami i eliksirami.

Severus nie skończył się rozglądać, gdy w pokoju rozległy się trzaski aportacji. Dobył różdżkę, ale dostrzegł trzy skrzaty domowe i piękną, choć dość niską, rudowłosa kobietę, która podniosła dłoń w pokojowym geście.

- Jestem Theodora von Hess – powiedziała z silnym francuskim akcentem – Co z Maxem? –

Snape najwyraźniej zdecydował, że może jej zaufać, skoro Max chciał się tu znaleźć, a wyruszyli przez jego świstoklik, była mała szansa, że nagle o tej porze była to zasadzka.

- Odprawił Siedem pieczęci, a potem stoczył niewielki pojedynek. Wyczerpał więcej magii niż miał. – powiedział opuszczając różdżkę.

Skrzaty otoczyły Maxa i przeniosły bez użycia magii na stół. Rudowłosa podeszła i przejechała ręką po twarzy de'Vireasa.

- Głupek – powiedziała, gdy otworzył oczy – Siedem pieczęci? To nie powinno cię wyczerpać? Co zrobiłeś? –

- Siedem pieczęci w piętnaście minut. – powiedział z uśmiechem, a Theodora otworzyła oczy i zaśmiała się – Wariacie. – puknęła go dwoma palcami w czoło.

- Panowie – Zwróciła się do skrzatów. – Będziemy potrzebować waszej mocy. – Skrzaty skinęły głowami. Uniosły się w powietrzu i zajęły pozycję po bokach, a jeden przed nogami. Theodora stanęła za głową de'Vireasa i dotknęła jego skroni. Skrzaty dotknęły delikatnie chłopca, każdy dwoma palcami.

Daphne i Severus poczuli przepływ magii, działo się coś niesamowitego. Skrzaty najwyraźniej przekazywały moc czarodziejowi, a Theodora jakimś cudem zatrzymywała ta moc w ciele chłopca. Trwało to jakieś dwie minuty i tak nagle jak się zaczęło, tak się skończyło. Skrzaty zaraz po zakończeniu tego co się odbywało deportowały się poza pomieszczenie.

Max otworzył oczy i próbował usiąść, ale kobieta pociągnęła go za głowę i ułożyła ponownie na łóżku.

- Leż dopóki nie pozwolę. Masz kilka obrażeń wewnętrznych, trzeba je uleczyć, zanim zaczniesz się goić sam i wypalisz, tę odrobinę mocy, którą przekazały ci skrzaty. – powiedziała podchodząc do regału z eliksirami i sięgając po dwa z nich. Podała mu łyżeczkę jednego i pół szklanki drugiego. Następnie kolejny raz rzuciła czary diagnozujące i z zadowoleniem kiwnęła głową.

- Żadnego alkoholu przez dwa dni, żadnego biegania jutro, żadnej magii bardziej zaawansowanej niż przewidziano w podręcznikach szóstoklasisty. Jasne? –

- Tak pani doktor. Mogę wstać? – powiedział potulnie.

- Możesz. – zezwoliła zadowolona z posłuchu. – Młoda damo, widzę jak na niego patrzysz i jak on zerka na ciebie. Pilnuj moich zaleceń, dobrze? – poprosiła łagodnie. – Ten wariat gotów jutro wyzwać jakiegoś smoka na pojedynek. A teraz chodźcie na górę. –

Poprowadziła ich do jednej ze ścian i pociągnęła za kandelabr, otwierając tajne przejście.

- Deportacja przez co najmniej dwie godziny niewskazana. – dodała tłumaczącym się wzrokiem. Gdy znaleźli się w salonie z pięknym widokiem na zielone wzgórza, odkryli obecność czarodzieja, którego się tu nie spodziewali. Horacy Slughorn siedział w fotelu sącząc wino. Theodora bez słowa nalała do lampki wina, oraz do dwóch szklanek whisky. Max dostał szklankę z woda, wino trafiło do Daphne, a whisky do Severusa.

Maxwell de'Vireas i Liga KolekcjonerówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz