Chapter 14

293 14 0
                                    

Zapraszany na przed ostatni rozdział.

00oo00oo00oo00

00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00

00oo00oo00oo00

Przez kolejne trzy tygodnie niemal codziennie pojawiały się doniesienia o atakach śmierciożerców na domy członków Zakonu, albo znanych przeciwników Voldemorta.

W dwóch przypadkach, gdy jeszcze w czasie trwania ataku, Max z pomocą Kano ruszał na pomoc, udało mu się zabić trzech śmierciożerców. Raz napastnicy mieli pecha, bo natknęli się oddział Aurorów, których Kingsley wysyłał na nieregularne patrole. Zostali rozbici w pień, ale to tylko wzmogło ataki. Teraz od trzech dni trwała cisza.

de'Vireas nakazał swojej kadrze noszenie ubrań bojowych pod zwykłymi ciuchami, ale sam twierdził, że to tylko dla zachowania pozorów gotowości, wśród młodszych stopniem członków Armii.

- To zagrywka pozorująca, chce żebyśmy byli w ciągłym napięci. - Wyjaśnił na jednym z spotkań dowódców oddziałów. - Mimo to musimy być gotowi, najgorsze to założyć, że przeciwnik czegoś nie zrobi. -

Faktycznie po czterech dnia ciszy, ataki na pojedyncze budynki się rozpoczęły się od nowa. Nastąpiła kolejna fala, a po niej kolejne cztery dni ciszy. Jakby przegrupowanie. I od nowa, tym razem jednak de'Vireas był bardziej niespokojny.

- Teraz zaatakuje, dziś lub jutro. - Powiedział Max podczas jednego śniadania.

- Skąd ta pewność? - Spytał Cień.

- Bo to idealny moment. Uśpił naszą czujność. Dwa tygodnie ataków, przegrupowanie, wybranie celów i od nowa. Z tym, że ja zaatakowałbym właśnie w trzeci dzień nowej serii ataków. - Powiedział.

- Dość by nabrać pewności, że seria się powtarza, a za mało, żeby spiąć się przed oczekiwaniem na cisze. - Susan ze zrozumieniem pokiwała głową. - No i dziś zaczyna się pełnia. -

- To co robimy? - Spytał Malfoy.

- Czekamy na informacje od szpiegów, że ruszają, albo od Kingsleya, że już tam są. Zawieszamy na dwa dni treningi, ale polećcie swoim ludziom być w gotowości. -

00oo00oo00oo00

00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00oo00 00oo00oo00oo00

00oo00oo00oo00

Atak nastąpił następnego dnia tuż przed obiadem. W wielkiej Sali, gdzie przebywał Max i większość jego Armii pojawił się Zgredek.

- Dyrektor Shacklebolt prosi o asystę przy obronie Ministerstwa Magii. - Zaskrzeczał głośno. Zaraz też w całej wielkiej Sali, rozległy się dziesiątki trzasków aportacji, powodując niemal panikę. To skrzaty Hogwartu ukryte pod zaklęciami kameleona, ściągały tu członków oddziałów, z różnych zakątków zamku. Przenosiły także tych zza stołów, do swoich grup. Po kilkunastu sekundach grupy były ustawione.

Max zaklęciem usunął swoje wierzchnie szaty, pozostając jedynie w ubraniu bojowym. Reszta dłoni także to zrobiła. Daphne pocałowała go szybko, po czym zajęła miejsce przy swoim oddziale, wraz z Ginny. Każdy oddział składał się z ośmiu do dziesięciu ludzi. Dowódcami i zastępcami byli kolejno. Daphne i Ginny, Hermiona i Malfoy, Blaise i Nevil, Susan i Luna, Severus i Seamus oraz Theodora z profesor McGonagall, która dołączyła w tajemnicy do ich treningów jakiś miesiąc temu.

Max pozostawał bez oddziału, ale jego Dłoń, była tak podzielona, że ich oddziały były liczniejsze, oraz mieli zastępców, którym mogli w każdej chwili powierzyć dowodzenie, by samemu dołączyć do niego. Był też najlepiej przygotowany do walki samodzielnie.

Maxwell de'Vireas i Liga KolekcjonerówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz