Chapter 4

360 26 5
                                    

Nadszedł weekend, co spotkało się z wielką ulgą uczniów z szóstych klas. Większość miała zaległości w pracach domowych i zapewne spędzi co najmniej połowę soboty i niedzieli na ich nadrabianiu. Maxwell nie miał zamiaru do tego dopuścić dlatego postanowił usilniej trzymać się swojej rutyny odrabiania prac pomiędzy lekcjami i bez pomocy książek. Być może jego stopnie się pogorszą, bo tematy lekcji staną się trudniejsze, ale przynajmniej będzie miał realny obraz swojej wiedzy. Uczniowie na jego widok szemrali, ale on zdawał się nic sobie z tego nie robić, czasem nabijał się z tych szepczących, podchodząc ukradkiem i włączając się do rozmowy, czym nie tylko peszył uczniów, ale też podbudowywał opinie o swoim szaleństwie.

Jedyne ciekawe wydarzenie miało miejsce podczas piątkowego śniadania, do stołu gryfonów, przy którym siedział, podeszła Daphne z różą i bez słowa wrzuciła mu ją pąkiem do miski z płatkami. Max podniósł ją za łodygę i zawołał.

- Nawet trucizna z twych rąk, będzie smakował jak pokarm bogów. - Odgryzł duży kawałek kwiatu i zaczął go rzuć, przy wtórze śmiechu połowy sali. Daphne zacisnęła usta ze złości i odeszła. - Choć przydała by się sól - dodał ciszej. Czym wywołał u Hermiony fontannę soku z nosa. Mimo iż Daphne na niego nie patrzyła zjadł cały kwiat, do ostatniego płatka.

O jedenastej w sobotę, siedział w bibliotece i wertował stare tomiszcze traktujące o zaklęciach lewitacji, gdy podszedł do niego Ron i Harry. Uznał, że poza zwyczajowym skinieniem głowy na znak, że ich zauważały nie powie nic. Wszak ostatnia rozmowa z Ronem zakończyła się próbą znokautowania, a z Harrym w noc walki z Voldemortem. Piłka musi być po ich stronie inaczej to nie ma sensu.

- Eee Maxwell masz chwilę? - zapytał Harry.

- Pewnie. O co chodzi?- spytał zamykając księgę i śmiejąc się w duchu. On siedział przy stoliku z księgą obok siebie, a oni stali przed nim jak uczniowie czekający na reprymendę. - Chłopaki nie jestem nauczycielem i nie dam wam szlabanu, to był tylko raz Harry słowo. Siądźcie. -

- Mówiłeś Ronowi, że możesz mu pomóc z Hermioną. -

- Mówiłem, że jak chce być jej chłopakiem to pomogę jej, bo ją lubię. Ale nie obraź się Harry po co ty tu jesteś? I Ron o ile nie ucierpiałeś w jakimś pojedynku lub wypadku który odebrał ci mowę, zacznij mówić za siebie. - to nie powinno go tak bawić. Cholera jak dobrze, że on miał do tego nauczycieli i ojca, który wyjaśnił mu co i jak. Jakbym miał się zachowywać jak oni to bym chyba umarł z wstydu.

- Jak nie masz nic przeciwko, to też chętnie posłucham. Dziewczyny wydają się być zachwycone twoją osobą, masz taka swobodę i jak można się tego nauczyć to ja jestem za. - Harry mówił dość nieskładnie.

- Przepraszam, za to nad jeziorem. Myślałem, ty i Hermiona... Ja chciałem ją gdzieś zaprosić, ale nie mogłem się zdobyć. Gdyby Harry też z kimś poszedł na randkę, było by mi łatwiej, a tak. - Ron wzruszył ramionami z bezradnością. - Może jak z Harrym, by wiedzielibyśmy co robić to ja zaprosiłbym Hermionę, a Harry Cho -

- O matko. Harry powiesz mu z kim chcesz się spotykać? - Potter oblał się rumieńcem, ale nic nie powiedział.

- Świetnie i zamierzasz go okłamywać, spotykać się z nią potajemnie, czy olać to i czekać aż Ron umrze, albo zgłupieje i wtedy wziąć się do roboty? - Ron patrzył to na Maxa to na Harrego.

- O kim wy? Harry tobie też podoba się Hermiona? - Spytał zdezorientowany, ale na wybuch śmiechu Maxa ponownie spurpurowiał.

- Nie. - powiedział powoli Harry, a potem wyrzucił z siebie jednym tchem - Podoba mi się Ginny chciałbym się z nią umówić ale zrozumiem że mi nie pozwolisz pójdę już. - I odwrócił się na pięcie.

Maxwell de'Vireas i Liga KolekcjonerówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz