Oooo, spokojnie, spokojnie, jeszcze nie ma powodów, żeby wierzgać powiedział uspokajającym głosem. Od razu zrozumiałam, że tak mówi do swoich koni. Chwilę mnie potrzymał, pogładził, a potem wrócił do sznurowania gorsetu. Pod koniec musiał pomagać sobie kolanem.
Kiedy skończył, czułam się jakby oplótł mnie boa-dusiciel. Oddychałam z trudem, szeroko otwierając nieme usta.
Po chwili rozwiązał mi ręce, delikatnie pchnął w kierunku dużego lustra. To, co zobaczyłam, odebrało mi resztę tchu: stała przede mną piękna kobieta o niewyobrażalnej figurze, z wysklepioną, smukłą talią. W zdumieniu stwierdziłam, że całkiem zmieniły się proporcje mojego ciała. Wąska jak trzcinka talia rozchodziła się w dół w zaokrąglone biodra, a w górę w duże, podtrzymywane przez gorset piersi. To, co dotąd było drobne i dziewczęce, w nowej skali było całkiem spore i w sam raz.
Na początku jest dość ciężko powiedział, a potem zbliżył usta do mojego ucha i wyszeptał - Ale chciałbym, żebyś pamiętała, że to ja założyłem Ci gorset. To tak, jakby Cię cały czas obejmowały moje ręce.
Zobaczyłam w lustrze, jak dwie dłonie przesłaniają odbicie moich piersi. Nieznośna fala znowu wezbrała, odsuwając ucisk w talii na drugi plan. Położyłam swoje dłonie na jego, ale złapał mnie za nadgarstki i pociągnął do tyłu.
Wciąż patrząc w lustro zobaczyłam jak moje ręce znikają. Jeszcze przed chwilą mogłam podrapać się po nosie, przejechać dłonią po skórze gorsetu, ale teraz znów moje ręce są związane w skórzanym rękawie za moimi plecami.