Została jeszcze jedna rzecz powiedział ciągnąc mnie z powrotem na środek pokoju.
Dwiema rękami, od karku i czoła zebrał moje włosy w jeden pęk. Poprawił parę razy, łapiąc wymykające się pasemka, ścisnął, złapał w jedną dłoń, drugą nakładając zwykłą gumkę do włosów. Koński ogon pomyślałam. Jakie to trafne określenie.
Zadzwoniły sprzączki, w Jego dłoni zobaczyłam plątaninę czarnych, lśniących pasków.
Otwórz usta powiedział.
Usłuchałam. Jednym ruchem włożył mi do ust zimne żelazo. Zadzwoniła sprzączka z tyłu głowy i żelazo wpiło się w moje usta jeszcze głębiej. Po kolei zaczął zapinać pozostałe, luźno zwisające paski. Znacznie później poznałam ich nazwy. Najpierw górny dwa paski po obu stronach nosa, łączące się z czołowym, przez środek głowy, aż do głównego i obroży z tyłu. Potem czołowy, jak korona obejmujący głowę dookoła, nad uszami. Na końcu policzkowy, po obu stronach twarzy, okrążający głowę przez czubek i pod brodą.
Sprawdził jeszcze paski, poprawił. Wyrównał i podociągał, gdzie jeszcze były luźne. Na końcu doczepił wodze do kółek w kącikach ust.
Chodź powiedział, delikatnie szarpiąc wodze musisz się teraz wiele nauczyć.
Wyszliśmy z drewnianego domku na ogród. Był piękny rześki poranek. Rosa od razu pokryła dolną część moich butów. Wokół nie było nikogo, ani tu, ani w domu. Rozejrzałam się jeszcze, czy nie zobaczy nas ktoś z zewnątrz, ale nie było widać nawet wysokiego, wewnętrznego parkanu.
Najpierw musiałam nauczyć się poleceń przekazywanych wprost do moich szczęk przez żelazo uzdy. Drgnienie, lekkie przytrzymanie, szarpnięcie, w reszcie mocne, dławiące ściągnięcie wodzy. Zdziwiłam się, jak wiele różnych informacji można przekazać w taki sposób. Po godzinie bezbłędnie odczytywałam wszystkie ruchy z mojej uzdy.