Rozdział 10: W wymiarze ognia

491 33 4
                                    

Nagle poczuliśmy zapach dymu. Gdy otworzyliśmy oczy znajdowaliśmy się w wymiarze ognia. Było tu bardzo gorąco.
- Więc to stąd pochodzi moc mojego Davida - powiedziałam zachwycona rozglądając się dookoła.
- Twojego? - powtórzył zaskoczony Jake.
- Nie ważne... - odpowiedziałam rumieniąc się trochę.

Znajdowaliśmy się w kamiennych kręgach. Było ich sześć. Na środku pomiędzy nimi stała wielka rama portalu z czerwonego kamienia. Zdobiona była rysunkami płomieni. Był to wygaszony portal. Gdy spojrzałam w górę było widać mnóstwo siwego dymu a niebo było pomarańczowe. W oddali wznosiło się mnóstwo dymiących wulkanów i gór. Nie było tu żadnych żywych roślin. Co kawałek sterczały jedynie wyschnięte lub spalone pnie drzew. Z kilku wulkanów płynęły rzeki lawy znikając za horyzontem. Co kawałek z ziemi wybuchały gejzery. Przez to wszystko ciągnęła się wyłożona kamieniami ścieżka prowadząca do pałacu króla całej tej krainy. Każdym wymiarem ktoś w końcu musiał rządzić.

- Co pokazuje mapa od pani Evans? Gdzie mamy szukać tej kulki? - spytałam kolegi rozglądając się dalej.
Jake wyjął z plecaka zwiniętą, starą mapę.
- Wygląda na to, że kulka jest w jednej z tamtych gór - powiedział Jake wskazując na trzy wzniesienia w oddali za nami.
- Na mapie jest pokazane, że trzeba szukać w jaskini w środkowej górze. - dokończył.
- Jak długo będziemy tam szli?
- Około dwie godziny.
- Świetnie. Lepiej ruszajmy. Szkoda czasu - powiedziałam.

Idąc przez ogniste pustkowie rozmyślałam o Davidzie. Strasznie się o niego martwiłam. Zadawałam sama sobie wiele pytań. Gdzie jest? Co robi? Jak się czuje? Czy nic mu nie jest? Czy gdyby nie śledził wraz z Rosaly złej nauczycielki, to wszystko by się nie stało?
- Co ty taka zamyślona? - spytał wreszcie Jake.
- Martwię się...
- Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Uratujemy Rosaly i Davida, a potem wspólnie pomyślimy jak odczarować resztę szkoły.
- Dzięki... - uśmiechnęłam się do niego. - Ale i tak nie jest mi lepiej...

Usiadłam na dużym kamieniu, który leżał obok suchego drzewa. Jake zatrzymał się przede mną.
- A jeśli nam się nie uda? - powiedziałam. - Co jeśli nas też uwięzi?
- Wtedy wezwiemy panią Evans.
Chłopak usiadł obok mnie kładąc mi rękę na ramieniu i lekko przytulając do siebie.
- Bądź wreszcie spokojna. Zaczynam się martwić też o ciebie - powiedział.
Zamknęłam oczy. Chyba tym razem udało mu się mnie uspokoić.
- Już dobrze? - spytał po chwili.
- Trochę tak...
- Możemy iść dalej?
- Chyba tak.
Ruszyliśmy wiec w dalszą drogę. Odrobinę byłam już zmęczona ale nie chciałam się znów zatrzymywać. Zaczęło mi się już nudzić ciągłe maszerowanie, więc wyjęłam telefon i zaczęłam robić zdjęcia krajobrazów ognistego świata. Robiłam je górą, wulkanom, kamieniom, gejzerom, nawet wyschniętym drzewom. Wszystkiemu. Będę mieć pamiątki po wizycie w tym miejscu.

Po prawie dwóch godzinach marszu doszliśmy do ponurzy gór. Z daleka widzieliśmy już wielką jaskinie w środkowej górze. Zaczęliśmy więc się na nią wspinać. Nie była wcale stroma wiec z łatwością weszliśmy do jaskini. Jej korytarz prowadził w dół, gdzie było widać jasne, pomarańczowe światło. Zejście tam nie było trudne, ponieważ prowadziły tam wykute w skale schody. Jake powiedział, że skoro są schody to na pewno dobrze trafiliśmy.

Gdy zeszliśmy na dół naszym oczom ukazał się niesamowity widok. Był to mały pokoik, wykuty w ogromnym pomarańczowo-czerwonym krysztale. Wyglądał trochę tak, jak mój naszyjnik od Davida. Wszystko było dokładnie zrobione. Na ścianach małego pomieszczenia wisiały płonące pochodnie. Na środku zaś był czarny jak węgiel kamień. Na nim leżała niewielka granatowa kulka.
- To ona - powiedziałam do Jake'a
Chłopak ostrożnie podszedł i zabrał kulkę. Na szczęście nie było żadnych pułapek i nic się nie stało.

Spojrzeliśmy w korytarz powrotny i spostrzegliśmy, że niebo zrobiło się czerwone. To mogło oznaczać tylko jedno. Zapada noc. Oboje postanowiliśmy przenocować w tej jaskini i rankiem wyruszyć dalej. Położyliśmy swoje koce na ziemi.
- Dobranoc Emily - powiedział Jake, gdy już położyliśmy się na nich.

Chłopak szybko zasnął a ja jakoś nie mogłam. Cały czas martwiłam się o przyjaciół. W końcu jakoś udało mi się zasnąć. Zaczęło mi się coś śnić. W śnie byłam na łódce na środku jakiegoś morza lub oceanu. Po chwili wypadłam z niej. Gdy się wynurzyłam statek zniknął. Moje nogi zmieniły się w syreni ogon. Zaczęłam płynąć w jedną ze stron. Nagle nadeszła burza i sztorm. Spojrzałam w górę. Podniosłam rękę i skierowałam ją w niebo. Z mojej ręki w niebo wyleciał strumień niebieskiego światła. Kiedy doleciał do chmur nagle burza zniknęła. Zaczęłam płynąć dalej. Po chwili w moim kierunku zaczęła zbliżać się ogromna fala. Gdy była już bardzo blisko mnie dotknęłam jej a ona zniknęła. Płynęłam do przodu jeszcze chwile aż dotarłam do lądu. Podpłynęłam bliżej a mój syreni ogon zniknął. Wyszłam na plażę i poszłam w kierunku miasta, które zobaczyłam. Nagle zaczął padać deszcz. Pod jednym z budynków zobaczyłam siedzącą małą dziewczynkę. Nie miała jak schronić się przed deszczem. Za pomocą swoich mocy wyczarowałam dla niej wodną parasolkę. Nagle deszcz przestał padać. W tym momencie się obudziłam.

Moja MagiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz