Rozdział 1: Początek

3.1K 100 44
                                    

Był ciemny i chłodny zimowy poranek. Wszystko dookoła pokryte było białym puchem. Niebo miało ciemny kolor. Pierwsze promienie słońca dopiero zaczynały pojawiać się na horyzoncie. Szłam chodnikiem. Dość szybko ale i ostrożnie, by nie poślizgnąć się na oblodzonym bruku. Znów za późno wyszłam z domu. Tak miło siedziało mi się przy śniadaniu z rodzicami. Nie zauważyłam kiedy z dziesięciu minut do wyjścia zrobiło się piętnaście minut po czasie. Znów się zagapiłam. Ostatnio zbyt często mi się to zdarza.

Była siódma pięćdziesiąt pięć a do szkoły miałam jeszcze piętnaście minut drogi. Nie miałam szans zdążyć na lekcje. Szkoda, że nie mam mocy cofania czasu. To by było coś.

Dotarłam do szkoły paręnaście minut po ósmej. Budynek miał żółtawe ściany i wiele okien. Drzwi wejściowe były szklane z białymi ramami. W środku po prawej stronie znajdowały się drzwi do kantorka pani woźnej. Po lewej natomiast było zejście do szatni w piwnicy szkoły. Poszłam tam, by odłożyć zimową kurtkę.

Gdy zeszłam na dół okazało się, że dziś nie tylko ja się spóźniłam. Na korytarzu spotkałam Bena, chłopaka z mojej klasy. Wysoki, niebieskooki brunet. Miał na sobie koszule w zielono białą kratę, nisko opuszczone dżinsowe spodnie, a na plecach granatowy plecak z białą liczbą „97". Chłopak był najprzystojniejszy w klasie ale niestety niezbyt miły. Na mój widok odwrócił się w przeciwnym kierunku i w mgnieniu oka zniknął. Rozpłynął się w powietrzu jakby wcale go tu wcześniej nie było. Jak większość Ben posiada magiczne umiejętności. Istnieją cztery magiczne zdolności i osiem mocy. Ben ma zdolność teleportacji. Na jego miejscu użyłabym jej żeby z domu znaleźć się od razu w szkole.

Odłożyłam kurtkę zimową w szatni i ruszyłam w stronę klasy. Weszłam na pierwsze piętro po śliskich od roztopionego śniegu schodach. Pierwszą lekcję miałam w sali na końcu korytarza. Właśnie miałam otworzyć drzwi kiedy ktoś zrobił to od środka.
- O! Hej! - odezwał się zaskoczony znajomy głos.
- Cześć - odpowiedziałam.
To był Luke. Niski niebieskooki chłopak z czarnymi włosami. Miał na sobie sweter w niebiesko czerwono białe paski, czarne spodnie i zimowe buty w tym samym kolorze. To nasz „pajac klasowy". Nazywamy go tak często, bo chłopak lubi się wygłupiać.
- Idę po kredę, bo się skończyła - powiedział i pobiegł korytarzem.

Weszłam do sali zamykając za sobą drzwi. Cała klasa spojrzała na mnie.
- Przepraszam za spóźnienie. Zaspałam - powiedziałam i usiadłam w ławce za moją przyjaciółką Rosaly.

Pan Steven Simpson spojrzał na mnie, podszedł do biurka i zanotował coś w swoim zeszycie, a potem wrócił do pisania działań matematycznych na tablicy.
- Cześć Rosaly - szepnęłam do przyjaciółki.
- Cześć - odpowiedziała dziewczyna odwracając się.
- Co tam czytasz? - spytałam widząc na jej biurku jakąś książkę.
- Dostałam ją wczoraj od cioci z Anglii - powiedziała dziewczyna i wróciła do lektury.
Rosaly była niewysoką dziewczyną o ciemnobrązowych włosach do ramion i niebieskich oczach. Miała na sobie białą bluzkę z Wieżą Eiffla i miętowo zielone spodnie.

Po chwili wrócił Luke z trzema białymi kredami w ręce. Po otwarciu drzwi wielkim skokiem wskoczył do klasy i podniósł do góry rękę, w której trzymał kredę.
- Mam trzy! - wykrzyknął a kilku chłopaków z tyłu klasy zaczęło się śmiać.
Chłopak położył kredy na biurku nauczyciela i usiadł w swojej ławce.

Nauczyciel zaczął tłumaczyć nam kolejne zadanie a ja usłyszałam chichot. Odwróciłam się i zobaczyłam Maxa i Bena robiących papierowe samoloty ze stron podręcznika. Oni zawsze muszą wymyślić coś głupiego na matematyce...

Nagle w klasie rozległy się grzmoty, jakby nadchodziła burza. Jeden z kolegów Luke'a, który akurat huśtał się na krześle, wystraszył się i na moment stracił równowagę. Wymachnął rękoma trącając doniczkę na parapecie po czym jego krzesło ustawiło się ponownie na czterech nogach.
- Pioruny trzaskają! - wykrzyknął Luke i zaczął się śmiać.
- Luke! Ile razy mam ci powtarzać, że masz nie używać swoich mocy na lekcji? - Zwrócił mu uwagę pan Simpson.
Brunet miał moc światła i bardzo lubił tym przeszkadzać na lekcjach. Szczególnie upodobał sobie wywoływanie piorunów gdy akurat wokół panuje cisza.
- Tysiąc pięćset - powiedział i znów zaczął się śmiać, a razem z nim jego koledzy.
- Nie mam na ciebie siły... - mruknął nauczyciel i dalej zaczął pisać.

Po chwili w klasie zaczęły latać papierowe samoloty Maxa i Bena. Pan Simpson spojrzał tylko na kolegów, pozbierał kilka samolotów z podłogi i położył na swoim biurku. Właśnie miał na nich nakrzyczeć, kiedy zadzwonił dzwonek i chłopacy wybiegli pierwsi z klasy.
- Luke, Max i Ben otrzymują na tej lekcji uwagi - powiedział tylko i usiadł przy biurku.
- Spoko - odpowiedział Luke i zarzucił plecak na prawe ramię, a następnie wyszedł z klasy.

Wyszłam na korytarz i podeszłam do Rosaly.
- Sorki, że znów się spóźniłam. Wiem, że miałam ci pomóc rano w zadaniu z matematyki...
- Nie szkodzi. Pomogła mi Agnes - odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem na twarzy.
- W której sali mamy kolejną lekcje? - spytałam.
- Mamy biologię, w 28.
Poszłyśmy pod sale i usiadłyśmy na podłodze obok drzwi. Rozmawiałyśmy chwilę, aż podszedł do nas mój najlepszy przyjaciel, David. Był niskiego wzrostu zielonookim blondynem. Włosy sięgały mu prawie do ramion a połowę czoła zakrywała mu grzywka na bok. Miał na sobie szarą bluzę i dżinsy.
- Cześć Emily. Chodź ze mną na chwilę - powiedział nieco nieśmiało uśmiechając się do mnie.
- Mhm.
Przeprosiłam na chwilę Rosaly. Wstałam z podłogi i razem z przyjacielem ruszyliśmy korytarzem.
- Co u ciebie? Nie było cię rano.
- Znów się dzisiaj spóźniłam...
- Czekałem na ciebie przed szkołą do dzwonka. Tak myślałem, że znów się spóźnisz.
- A coś się stało? - zdziwiłam się.
- Nie. Po prostu chciałem się z tobą zobaczyć i pogadać przed lekcjami.
- Rozumiem... - uśmiechnęłam się.
- Może zacznę do ciebie dzwonić żebyś nie zaspała, co?
- Nie, wstałam na czas, tylko później siedziałam za długo przy śniadaniu i zapomniałam patrzeć na zegar.
- Oj, Emily... Jesteś coraz bardziej rozkojarzona.
Zarumieniłam się lekko.
- No wiem...
Patrzył na mnie z uśmiechem.
- Chcesz się dzisiaj spotkać? Mam jutro sprawdzian i chętnie bym pouczyła się razem z tobą.
- Jasne. Do mnie czy do ciebie?
- Do mnie.
- Super. To zobaczymy się później. Zaraz dzwonek na lekcje. Pa.
- Pa.
Pożegnaliśmy się i każdy z nas poszedł w inną stronę. Z uśmiechem na twarzy usiadłam obok przyjaciółki.
- Co ty taka zadowolona? - spytała.
- Nic... - westchnęłam
- Wiesz... Gdybym nie wiedziała, że jesteście przyjaciółmi uznałabym, że coś do niego czujesz.
- Co ty opowiadasz... To tylko przyjaźń. - powiedziałam próbując się nie uśmiechać.
- Wiem, wiem.
Wtedy zadzwonił dzwonek i wszyscy ustawiliśmy się przed drzwiami do klasy.

//////////////////////

Hay! ^^ Po dość długiej przerwie wróciłam na Wattpada. Ale zanim zacznę kontynuować rozpoczęte książki chciałabym zająć się korektą serii Moja Magia. Książka powstała dawno, bo już 5 lat temu. Od tego czasu nauczyłam się trochę o pisaniu, więc czas, by zająć się korektą moich pierwszych książek. ^^ Mam nadzieję, że teraz więcej osób przekona się do MM.

Do następnego! ♡

Moja MagiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz