Varali

567 59 12
                                    

Niewiele pamiętam z okresu wczesnego dzieciństwa. Jedyne co do dziś pozostaje mi w głowie to wypadek. Jechałam z rodzicami autem. Byliśmy na wycieczce w Tybecie. Przed nasz samochód wyskoczył jeleń, a przynajmniej tak mi się wydawało. Ojcu nie udało się wyhamować.
Nie wiem jak udało mi się wydostać z auta, ale pamiętam, że przez dobrych kilka godzin siedziałam w śniegu i płakałam. Nie było to jakoś wybitnie dziwne, miałam 9 lat a moi rodzice właśnie zginęli. Wiedziałam, że jeśli tam zostanę to również nie przeżyję, więc wolnym krokiem ruszyłam w poszukiwaniu pomocy. Wolnym, bo ze złamaną nogą ciężko się chodzi, a już zwłaszcza po tybetańskich górach. Robiło się coraz zimniej, ciemniej i straszniej, ale co miałam do stracenia? Jeśli zostałabym w miejscu zamarzłabym. Idąc ewentualnie mogły mnie rozszarpać zwierzęta.
Tak więc szłam uparcie coraz dalej, aż dotarłam do starej świątyni, która wydawała się być opuszczona. Do dzisiaj pamiętam wrażenie jakie na mnie wywarła. Prehistoryczna twierdza ukryta głęboko w górach... Położyłam się na śniegu wycieńczona i pomyślałam, że to piękne miejsce by umrzeć. Ból wyciskał mi z oczu łzy, które pod wpływem temperatury zamarzały na policzkach. Nie miałam szans by przeżyć.
Nagle usłyszałam kroki. Nie miałam nawet siły by spojrzeć kto, czy co się zbliża. Jedyne na czym skupiałam uwagę to księżyc w pełni. Był piękny.

Poczułam jak silne ramiona unoszą mnie w powietrze. 

- Kim jesteś? - zapytał niski głos.

- Samochód moich rodziców się rozbił. Nie wiedziałam co robić więc szłam, aż doszłam tutaj - wyszeptałam sennie. Głowa mi ciążyła a ból ze złamanej nogi był nie do zniesienia.

- To nie odpowiedź na moje pytanie.

- Ty też mi nie powiedziałeś kim jesteś - zaznaczyłam jak na 9 latkę przystało.

- Jestem królem zabójców - odparł.

- W takim razie ja jestem księżycem-powiedziałam przekornie wysilając się na obojętny ton.

- W moim języku "Varali" oznacza "księżyc" - oznajmił.

- Ładnie - powiedziałam - Mogłabym się tak nazywać - dodałam i straciłam przytomność.

____________________________________________________________________________

Jak co dzień wstałam o 5 i poszłam poćwiczyć. Musiałam być w formie. Kiedy 3 godziny później wróciłam do mieszkania zastałam swoją współlokatorkę miziającą się ze swoją "wczorajszą zdobyczą" na kanapie. Nie lubiłam jej. I to cholernie. Emily, bo tak się nazywała była niską blondynką o idealnej figurze. Jej złote włosy opadały lokami na ramiona delikatnie zakrywając szare oczy. Jednak to nie jej wygląd mi przeszkadzał. Irytowało mnie jej zachowanie. Wszędzie zostawiała swoje rzeczy, nie sprzątała, gadała jak najęta o rzeczach, które zupełnie mnie nie obchodziły i co chwilę sprowadzała do domu randomowych kolesi. Jednak zależało mi na mieszkaniu w budynku z siłownią a najniższa krajowa pensja nie dawała mi zbyt dużego wyboru. Poza tym jak tylko skończę swoją robotę znikam stąd i wracam do domu.
Weszłam do mieszkania i skierowałam się prosto do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się w ciemne rurki oraz czarną koszulkę i poszłam zrobić sobie śniadanie. W kuchni czekała mnie niemiła niespodzianka. "Wczorajsza zdobycz" Emily stała przy kuchence w samych bokserkach i robiła jajecznicę.

- Emi nie mówiła, że ma taką seksowną koleżankę - odezwał się spoglądając na mnie jak wilk na jelenia.

- Bo nie jesteśmy koleżankami -odparłam i wyciągnęłam z szafki  pudełko płatków.
- I mieszkacie razem? - zapytał.

- Bywa.

- Nie masz może ochoty gdzieś wyskoczyć?

- Nie.

Killer...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz