Gerard zdawał się idealnie do mnie pasować, nasze ciała współgrały ze sobą wspaniale. Czułem się wyśmienicie, całując go.Kiedyś mogło mi się wydawać, że coś do niego czuję. Dziś zakochałem się w nim bezpowrotnie.
Leżeliśmy obok siebie, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Zabrzmię teraz jak głupia, zakochana po uszy nastolatka, ale sama jego obecność działała na mnie kojąco. Nic więcej nie było mi trzeba.
Około piętnastej Gee oświadczył, że musi iść, żeby zdążyć chociaż na końcówkę swoich zajęć. Gdy jęknąłem niezawodolony, powiedział:
-Już mnie dość wymęczyłeś- roześmiał się.- Zresztą, mogę potem wrócić. Przejdziemy się gdzieś. Po prostu chcę się tam zameldować, żeby mnie nie wyrzucili.
Pożegnaliśmy się więc i wyszedł.
Całe popołudnie chodziłem rozpromieniony i szczęśliwy jak nigdy. Mama zapytala, dlaczego się tak szczerzę, a ja wymyśliłem niestworzoną historię o jakichś sukcesach Gerarda w malarstwie o których mi opowiedział.
-No, to pogratuluj mu ode mnie- powiedziała. -Potrzebuję kilku rzeczy, mógłbyś pójść po nie do sklepu?
-Ale...- mam czekać na Gerarda, aż cisnęło mi się na usta, ale przecież tego nie powiem. Matka była dość sceptycznie nastawiona do mojego przyjaciela, znając jego przeszłość.
Jak na zawołanie drzwi wejściowe otworzyły się i ukazał się chłopak w ubraniach zachlapanych farbą.
-Dzień dobry ponownie- powiedział ma widok mojej mamy.-To co, Frank, idziemy?
-Frank musi iść na zakupy- wtrąciła mama. Jezu, ona zawsze musi mi zrobić siarę...
-Pójdę z nim- zadeklarował Gerard błyskawicznie. Napotkując wzrok mojej rodzicielki, rzucił- Oh, niech się pani nie boi. Zaopiekuję się pani synkiem, żeby przypadkiem nie pożarł go wściekły wózek zakupowy.
Może moja teoria z waleniem w żyłę była jednak słuszna.
Mama również wyglądala na porażoną jego słowami, burknęła tylko coś niezrozumiałego i poszła w stronę kuchni.-Mamo, co mam kupić?- zawołałem za nią.
-Masz listę zakupów na stole w jadalni- odpowiedziała.
Wziąłem listę i wróciłem do Gerarda. Opierał się o framugę drzwi i uśmiechał jak dziecko niezdające sobie sprawy z tego, co narobiło.
-Wiesz co- dałem mu kuksańca.- Teraz moja matka ma cię za wariata. Albo ćpuna. Albo jedno i drugie.
-Przecież musiałem ją zapewnić, że dobrze cię przypilnuję!- wyrzucił ręce w górę.- Gdybym miał takiego małego i uroczego synka jak ty, ucieszyłbym się na takie słowa.
-Nie znasz mojej matki- mruknąłem, sznurując buty.-No dobra, chodźmy, bo nam sklepy pozamykają.
Poszliśmy do mojego ulubionego hipermarketu znajdującego się kilka przecznic od mojego domu. Przed wejściem do sklepu stały wózki na kólkach. Gerard przyglądał się im z zainteresowaniem.
-Nie musimy brać wózka, nie mam zbyt dużo do kupienia- powiedziałem.
-Nie o tym myślę- odpowiedział i błyskawicznym ruchem złapał mnie w pasie. Nim zdążyłem się wyrwać, władował mnie na siedzonko wózka.
-Wyciągnij mnie, idioto!- krzyknalem, szarpiąc się na wszystkie strony. Gerard zlapal rączki wózka i roześmiał się jak psychopata.
-Nie. Jesteś teraz moim dzieciakiem. Tylko bądź grzeczny.Kocham go, ale autentycznie miałem ochotę go uderzyć.
-To siedzenie się złamie pod moim ciężarem!- pisnąłem.- Nie będę płacił za uszkodzenie wózka!
Zbył mnie machnięciem ręki i wjechaliśmy do sklepu. Przyciągaliśmy na siebie wzrok chyba wszystkich w tym całym markecie- Gee w czerwonych włosach i schlapany farbą od stóp do głów, ja w wózku zakupowym, jak pięciolatek- stanowiliśmy ciekawie wyglądającą parę.
-No to co kupujemy?- zapytał. Jego oczy wyrażały rozbawienie, a ja byłem trochę przerażony. Podałem mu listę, bez słowa. Przejrzał ją.
-Twoja matka chyba zamierza upiec szarlotkę- stwierdził, czytając poszczególne składniki.- Mam nadzieję, że umie robić dobre ciasta? Załapię się?
-Oczywiście, jeśli mnie wyciągniesz z tego pieprzonego wózka!- powiedziałem płaczliwie. Jakaś staruszka obok nas spojrzała na mnie z naganą.
-No to chyba sam sobie upiekę ciasto- stwierdził, a uśmieszek nie znikał z jego twarzy. Wariat jeden.
Gee prowadził wózek jak pirat sklepowy. Śmigaliśmy alejkami, wrzucając do kosza potrzebne rzeczy. Pokonywaliśmy zakręty w szaleńczej prędkości. Kilka razy wózek przechylał się na bok tak mocno, że myślałem, że wypadnę. Raz albo dwa zaklałem siarczyście, gdy niby przypadkiem wjechał prosto w stosy pudełek ryżu i makaronu, ustawione jedno na drugim.
Gdy wózek był zapełniony produktami, udaliśmy się do kasy. Gerard nadal mnie nie wyciągnął, więc kasjerka wytrzeszczyła oczy na nasz widok.-Te wózki mają nośność do dwudziestu Kilogramów- powiedziała, tak jakbyśmy tego nie wiedzieli.
Postanowiłem trochę się pozgrywać- skoro i tak byliśmy w tak śmiesznej sytuacji. Przybrałem głos obrażonego sześciolatka.
-Sugeruje mi pani, że jestem gruby?- zapytałem, trzepocąc rzęsami.- To bardzo niemile tak mówić.
-Właśnie, mój synek jest jeszcze w wieku, w którym może sobie bezkarnie jeździć wózkiem- dodał Gerard, podchwycając mój pomysł.- Powinna mu pani jeszcze dać lizaka w gratisie za zakupy.
Kasjerka wyglądała na zaszokowaną. Nie sądziłem że to zrobi, ale naprawdę dostałem lizaka w kształcie piłki futbolowej- sprzedawali teraz takie w związku z nadchodzącymi mistrzostwami w piłce nożnej. Zadowolony, wpakowałem lizaka do ust i poczekałem, aż naliczy nam nasze zakupy. Rzuciłem sprzedawczyni kilka monet, które dostałem od mamy i grzecznie podziękowałem, po czym wyjechaliśmy ze sklepu.
Gdy tylko znaleźliśmy się poza zasięgiem wzroku i słuchu kasjerki, wybuchnąłem śmiechem.
-To nam się udało- stwierdziłem, wyjmując lizaka z ust.- Serio tak dziecinnie wyglądam?
-Chyba nie aż tak-Gerard również nie mógł pohamować chichotu i po chwili obaj zrywaliśmy boki.
-Mogę już wyjść z tego wózka? Musimy zanieść zakupy do domu, mama pewnie czeka.
-O nie, masz ode mnie darmową podwózkę- powiedział Gee.
-Kradniemy ten wózek?- zapytałem, kiedy wyjechał nim na ulicę.
-Kradzież to brzydkie słowo- stwierdził.- Nazwałbym to raczej "zwiedzanie ekstremalne".- dodał i wspiął się na palce, aby ukraść mi buziaka.
.