Kuźwa. Zapomniałem o tym.-Eee...- wydusiłem tylko i szybko zapiąłem spodnie. Matka patrzyła na mnie ze szczerym wyrazem zdziwienia na twarzy. Cóż, w sumie ciężko jej się było dziwić.
-Masz dziewczynę?- wypaliła nagle.
-Nie- odparłem zgodnie z prawdą. No bo przecież. Nie mam wątpliwości, że Gerard jest mężczyzną, co innego miałem powiedzieć?- Nie mam...
-Nie kłam. Pewnie czeka na ciebie w sypialni... Boże, kogo ja urodziłam?- mama wyrzuciła ręce w powietrze. Czułem, że moja twarz płonie ze wstydu. -Myślałam, że jesteś na to za młody... Kim ona jest? W twoim wieku?Znam ją?
-Nie, mamo nie mam...
Nie słuchała mnie.Ruszyła w stronę mojej sypialni.
O cholera. Tam jest Gee.
-Mamo! Nie idź tam!- doskoczyłem do niej i złapałem ją za ramię. Spojrzała na mnie z przerażeniem. Uświadomiłem sobie, że moje zachowanie sugeruje, że mam coś do ukrycia. Odchrząknąłem i próbowałem jakoś to odkręcić. -Tam nikogo nie ma, a mam syf, właśnię idę posprzątać. W kuchni jest obiad...
-Ty i gotowanie? -rzuciła ironicznie.- A tym bardziej: Ty i sprzątanie? Nie chce mi się w to wierzyć. Puść mnie.- niemal wyrwała mi się i otworzyła drzwi mojej sypialni. Wstrzymałem oddech, kiedy tam weszła.
Zabije mnie. Boże, zabije mnie.
Jednak po chwili matka wyszła z pokoju, a wyraz jej twarzy świadczył, że nikogo tam nie znalazła.
-Posprzątaj te kartki na biurku- powiedziała tylko. Unikając kontaktu wzrokowego, ruszyła na górę po schodach.
Wpadłem do mojego pokoju i zamknąłem za sobą drzwi. Faktycznie, nie było tu Gerarda, był tylko bałagan zostawiony przed wyjściem do szkoły.
-Gee?- szepnąłem.
-Kurna- usłyszałem jego głos i odetchnąłem z ulgą. -Pomóż mi wyjść spod tego łóżka...
Co on znowu odwalił?
No okej, może nie miał aż tak głupiego pomysłu- przynajmniej moja matka go nie znalazła.Złapałem go za ręce i wywlokłem spod łóżka. Podniósł się z ziemi. Otrzepał ubranie z kurzu.
-Masz tam brudno- powiedział z wyrzutem w głosie.
-Wiesz, raczej rzadko ktoś wczołguje się pod moje łóżko- burknąlem. Nie umiałem jednak długo się na niego gniewać, przecież to Gerard.- Ale masz plusa za szybkie myślenie.
-Szybkie myślenie?- prychnął.- nazwałbym to raczej: Instynkt przetrwania.
-Co?- roześmiałem się.- Jaki instynkt?Niby skąd znasz się na takich tematach? Masz w tym doświadczenie?
-W sumie to nie. -powiedział po krótkim namyśle.- Po raz pierwszy umawiam się z chłopcem, który ma tak znerwicowaną i podejrzliwą matkę.
-Czekaj, czekaj. Czy ty powiedziałeś, że my się umawiamy?- zdziwiłem się. Nigdy nie myślałem o naszej relacji w tej kategorii: lubimy się, ale...
-No, a jak inaczej byś to nazwał? -zapytał.
-Przecież jesteśmy przyjaciółmi. - odparłem, wpatrując się w swoje nadal brudne po wojnie w kuchni dłonie. Gerard uniósł brwi.
-Przyjaciele nie zdejmują przyjaciołom spodni-mruknął nieco filozoficznym tonem. -Chyba że źle na nich leżą.
-A na mnie źle leżą?- Chciałem obrócić wszystko w żart, ale powiedziałem to nieco nerwowym tonem.
-Na tobie wszystko dobrze leży, kochany, ale my nie jesteśmy tylko przyjaciółmi, dlatego ci je ściągnąłem. - odparł z uśmiechem.
-Nie ściągnąłeś. Tylko rozpiąłeś- powiedziałem. Roześmiał się.
-Jasne, bo nie zdążyłem.
-No dobra, wygrałeś- rzuciłem. Nie umiałem przebić jego odpowiedzi.- Nigdy nie myślałem o nas w ten sposób- dodałem szczerze.
-Jakiś tydzień, dwa, temu, raczej też bym tak nie pomyślał- przyznał.- Ale teraz owszem. Kiedy dwie osoby się kochają, to chyba można to nazwać związkiem, co nie?
Kiwnąłem głową.
-To co, skończmy te cyrki, może po prostu wyjaśnisz to matce?- zaproponował.
-Zwariowałeś?!- prawie krzyknąłem. Gee położył mi palec na ustach, żeby mnie uciszyć. Uspokoiłem się nieco, zanim powiedziałem- To by tylko pogorszyło sytuację. Wiesz, że moja matka nie jest jakoś specjalnie przychylnie do ciebie nastawiona, nie, w życiu...
-Skoro ty się boisz, to możesz jej powiem?- wzruszył ramionami, jak gdyby nigdy nic.
-Błagam, nie rób tego- jęknąłem, łapiąc go za ramię. -Jeszcze nie teraz.
-Okej, w porządku- powiedział spokojnie.- Ale wiesz, żeby nie było, że dowie się przypadkiem. Zawsze lepiej jest powiedzieć, żeby nie było wpadki...
-Frank! Chodź na górę!- usłyszeliśmy krzyk mojej matki. Spojrzałem przepraszająco na Gerarda.
-Zaraz będę- powiedziałem. Kiwnął głową, a ja wyszedłem z pokoju i wbiegłem na górę po schodach. Matka stała na środku kuchni, przyglądając się syfowi, którego narobiliśmy z Gee. Wyglądało to jeszcze gorzej, niż mi się zdawało: całe szafki i podłoga zasypane mąką, stół zachlapany sokiem z jagód, przypalony garnek nadal stojący na kuchence. Mama zgromiła mnie spojrzeniem.
-Masz godzinę, żeby to wszystko idealnie posprzątać- warknęła.- Idę do fryzjera, ma tu być perfekcyjnie, jak wrócę.
-Tak mamo- zasalutowałem.
Kiedy tylko mama wyszła z domu, zawołałem Gerarda. Wszedł do kuchni i aż stanął w progu, widząc to wszystko.
-Zaszaleliśmy- stwierdził.
-No, dalej, do roboty- wskazałem ręką na ścierki leżące na zlewie.- Sprzątaj, wariacie.
*
Udało nam się skończyć przed powrotem mamy. Postanowiliśmy odegrać sytuację: zeszliśmy na dół, do salonu i włączyliśmy telewizję, a gdy matka wróciła, skłamałem, że Gee wlasnie wpadł i pomógł mi posprzątać. Obrzuciła nas podejrzliwym spojrzeniem, ale nic na ten temat nie powiedziała. Oznajmiła tylko, że ma coś do zrobienia i nie chce słyszeć żadnego hałasu. Kiwnęliśmy zgodnie głowami, a matka poszła na górę.-Wiesz co- zaczął Gerard, gdy tylko ucichły kroki na schodach.-Miałem ci powiedzieć rano, ale zapomniałem. Słuchaj tego newsa: dzwonił do mnie Ray...
-I dał ci zniżkę do kawiarni, gdzie pracuje?- zapytałem z nadzieją w głosie.
-Lepiej- uśmiechnął się Gee.- W piątek w klubie na przedmieściach będzie koncert charytatywny. Ray występuje na nim ze swoją kapelą. I załatwił mi dwie przepustki.- wyciągnął z kieszeni dwa świstki papieru.- Zabieram cię na randkę.- dodał, widocznie zadowolony z siebie.
-Super- powiedziałem szczerze (chociaż trochę przestraszyło mnie słowo "randka"). Uznałem, że fajnie będzie zobaczyć Raya na scenie, a poza tym koncert z Gerardem...
Ujmijmy to tak: według mnie są dwa dobre sposoby spędzania czasu: na koncertach albo grając na gitarze, i chwile z Gerardem. Połączenie tych dwóch rzeczy musi być niesamowicie wspaniałe.
-No, to wspaniale. Dobrze, że się zgadzasz, nie muszę bynajmniej szukać nikogo na twoje miejsce.
-A co, myślałeś o zaproszeniu kogoś innego?- zapytałem.
-Pewnie, mam całą listę takowych osób.- Dałem mu kuksańca w bok.- Nie bij mnie! A ta lista wygląda mnie wiecej tak: jeden- Frank Iero, dwa- Frank Iero, trzy- Frank Iero...
Roześmialiśmy się razem. Pozwoliłem Gerardowi posadzić się na jego kolanach i włączyliśmy film.