~22. Sentyment i zbyt wiele wspomnień

1.3K 238 220
                                    



Mówią, że czas leczy wszystkie rany, ale to oznacza, że znika przyczyna smutku. U mnie rana jest codziennie świeża.
~"Mechaniczny Książę" C.Clare

Rok później

Z głośników płynęła spokojna muzyka. Skuliłem się na łóżku. Miałem na sobie bluzę, którą dał mi Gerard- całe wieki temu- ale nadal było mi cholernie zimno. Opatuliłem się kocykiem, który wciąż pachniał jak Gerard. Sięgnąłem po opakowanie niebieskich Lucky Strike'ów, wziąłem jednego papierosa w zęby i odpaliłem go. Nie smakowały mi już, tak jak kiedyś, ale miałem do nich sentyment i zbyt wiele wspomnień, żeby od czasu do czasu nie zapalić. Zaciągnąłem się głęboko i wypuściłem dym nosem. Mógłbym tak leżeć i nic nie robić już zawsze. Nie miałem siły ani ochoty na nic innego. W sumie na nic nie miałem siły i ochoty. Nie chciało mi się żyć.

Pieprzony rok. Żadnego śladu, żadnej wskazówki. Nie zostawił listu, nie pożegnał się, po prostu wyszedł i tyle go widziałem. Ja i wszyscy inni. Nie miałem pojęcia, gdzie mógł pójść. Mikey chyba już zaczynał powoli normalnie żyć, ale ja zwyczajnie nie potrafiłem. Nie po tym wszystkim. Nie po tym, jak to wszystko zakończyło się- tak niespodziewanie, szybko i na zawsze. Nie miałem już ani trochę nadziei na to, że moje życie wróci do normy.

Do szkoły chodziłem tylko na sprawdziany i zaliczenia. Na normalnych lekcjach nie mogłem usiedzieć, mamie udało się załatwić dla mnie indywidualny cykl nauczania. To było lepsze i gorsze jednocześnie. Lepsze- bo nie dałbym sobie rady w szkole, gorsze- bo stałem się kompletnie aspołeczny i spotykałem się tylko z Mikeyem. Raz widziałem się z Rayem, poszedłem do kawiarni, w której pracował, i rozmawialiśmy przez chwilę o muzyce. 

-Gdzie jest Gerard?- zapytał nagle, co strasznie zbiło mnie z tropu. Unikałem tematu Gee jak ognia, wspomnienia były dla mnie po prostu zbyt bolesne.- Dawno nie przychodził, zaczynam się niepokoić, czy u niego okej.

Głośno przełknąłem ślinę.

-On... Nie wiem. Nie ma go teraz w mieście- powiedziałem, nie do końca prawdę. Bo w sumie cholera wie, gdzie był.- Nie martw się.- okłamywałem siebie i jego. Nie potrafiłem się nie martwić.

Kilka łez spłynęło po mojej twarzy. Prawie Zakrztusiłem się dymem i przez chwilę kaszlałem głośno. Pomyślałem, że gdyby był tu Gee, pewnie śmiałby się z moich nieudolnych prób wydmuchiwania ładnych kształtów. Zabrałby mi papierosa i z miną w stylu "taktosięrobi" zrobiłby chmurki jak kółka olimpijskie. Albo coś.

Dlaczego musiałem myśleć o nim na każdym kroku? Czemu każde słowo, wydarzenie, dzień sprowadzał się do tego, że zastanawiałem się, czy u niego w porządku?

Jutro będzie miał osiemnaste urodziny.

(Jeśli żyje)

Nie spędzimy ich razem. Nie wejdzie w dorosłość, trzymając mnie za rękę. Nie dam mu prezentu. Nie pocałuję go i nie powiem, że go kocham i mi na nim zależy.

Nienawidzę tego życia.

Łkając cicho, wtuliłem się w jego bluzę i zasnąłem bardzo niespokojnym snem.

*
Kiedy obudziłem się nad ranem, nie mogłem już zasnąć. Wstałem z łóżka, ubrałem się (ale bluzę zostawiłem na sobie) i wyszedłem z domu.

Świetnie mi znaną ścieżką dotarłem nad brzeg rzeki, gdzie rosło nasze ulubione drzewo. Wdrapalem się na szczyt- nie tak sprawnie i szybko, jak kiedyś, po prostu nie miałem siły- i usiadłem na najwyższej gałęzi.

Czy gdybym teraz przechylił się powoli do przodu i pozwolił sobie spaść z tego pnia, udałoby mi się zabić? Nie umiem pływać, pewnikiem poszedłbym na dno. Niegłupi pomysł, Frank. Może tak byłoby lepiej?

Bo mam już dość tego wszystkiego i nie radzę sobie z każdym kolejnym dniem.

Zaciskam pięści na gałęzi. Boję się. Banał. Każdy niedoszły samobójca tak ma. Wie, że chce to zrobić, ale tego nie robi. Waha się. Szybkie badanie za i przeciw- może jest jeszcze jakiś plus tego życia?

Ha ha, kuźwa, nie.

Przechylam się powoli, chcąc jeszcze przez chwilę patrzeć na swoje odbicie w tafli wody. Dziecięca twarz, przydługie włosy, złote oczy. Może i nie wyglądam źle. Ale jestem jeszcze młody.

Only the good die young, all the evil seem to live forever, nucę piosenkę Iron Maiden i z jakiegoś powodu mnie to bawi.

Przechylam się coraz bardziej, tracę już równowagę. Mógłbym zaśpiewać ostatnie Hellelujah, ale to by w niczym nie pomogło. Żegnaj, świecie.

Kiedy poczułem, że spadam, coś złapało mnie za kaptur bluzy. Pewnie zahaczyłem się o jakąś gałąź i zdechnę, dusząc się. Zawisłem na krótki moment, ale wtedy czyjaś dłoń chwyciła moją rękę i i wciągnęła do góry.

Déja-vu?

I dopiero, gdy znalazłem się w ramionach mojego wybawcy, poczułem znajomy zapach fajek i farby.

Nie wiem, czy bardziej płakałem ja, czy on. Były to jednak łzy szczęścia. Ryczeliśmy jak dzieci, w swoich objęciach, tuląc się do siebie. Jedną dłonią głaskał mnie po plecach, drugą przytrzymywał, żebym nie spadł.

-Frank.- szepnął.- Frank. Powiedz, że nie próbowałeś tego zrobić.

-Gdzie byłeś?- zapytałem zachrypniętym od płaczu głosem.- Dlaczego zniknąłeś na tyle czasu, nie zostawiajac żadnego śladu?

-Bałem się- przyznał. Dopiero teraz bardziej mu się przyjrzałem. Czerwień na jego włosach nieco wyblakła, chyba trochę urósł, głos mu się obniżył.- Byłem... Wszędzie. Pracowałem i mieszkałem, gdzie się tylko dało. Tak jak przypuszczałem, ojciec nawet nie próbował mnie szukać.

-Nawet nie wiesz, co czułem- powiedziałem nieco odkarżycielskim tonem.- Każdego dnia czekałem, aż się pojawisz. Każdego dnia płakałem i walczyłem ze sobą, żeby się nie zabić. Gdyby nie było cię tu...

-Ale jestem- przerwał mi i pocałował mnie tak, jakby chciał tym pocałunkiem zrekompensować cały poprzedni rok.

.

Uderz w struny, a Way się odezwie ~Frerard~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz