-Żartujesz- powiedziałem.-Nie- odparł.
Staliśmy w progu pokoju Mikeya. Nie było go w domu. Powiedzmy, że jego sypialnia była kopalnią jego osobowości: znajdowało się tam mnóstwo książek i komiksów, zepsuta konsola, gitara basowa, kilka piłek futbolowych i pluszowych jednorożców (ten chłopak miał dziwną obsesję). Na samym środku pokoju stało łóżko przykryte narzutą (w kucyki), a na nim piętrzyły się stosy poduszek.
-No, proszę!- błagał Gerard. -Są moje urodziny, daj mi spełnić swoje marzenie!
-Myślałem, że siedemnastolatkowie mają ambitniejsze plany niż urządzanie wielkiej wojny na poduszki- mruknąłem.
-Może i mają, ale ja chcę tego!- mówił z takim zapałem, jakby miał przynajmniej dziesięć lat mniej, jego policzki były słodko zarumienione i podskakiwał przy każdym wypowiadanym słowie. Jak kompletny dzieciak. -Mikey nie chce się ze mną bawić, no błagam!
-Skąd ci się to wzięło...- nie zdążyłem dokończyć myśli, bo Gee sięgnął po pierwszą poduszkę i rzucił nią we mnie. Uderzyła mnie w brzuch, aż zgiąłem się wpół. -O, nie!- krzyknąłem i chwyciłem pluszowego jednoroga, by cisnąć nim w czerwonowłosego. Dostał w głowę, ale zawył radośnie. Uświadomiłem sobie, że przypadkowo dołączyłem do zabawy, której nie chciałem.- Cholera jasna!- wyrwało mi się, bo Gee już zbierał poduszki i rozpoczął prawdziwą salwę rzutów. Wykonywałem uniki jeden za drugim, jednocześnie próbując łapać nadlatujące obiekty. Gerard wydawał z siebie okrzyki bojowe, miotając pluszakami jak karabin. Oberwanie największym z jednorożców zwaliło mnie z nóg. Upadłem na miękki dywan.
-Ja ci kurna pokażę, Gee!- zawołałem, chwiejnie wstając i szukając najbliżej poduszki. Po chwili Gerard dostał nią w plecy, bo na chwilę się odwrócił-wielki błąd.
-Ja ci dam, kurduplu!- krzyknął radośnie, wskakując na łóżko.
I wtedy trzasnęły w nim deski.
Nie wiem co było śmieszniejsze: mina Gerarda, gdy łóżko się pod nim zarwało, jęk, który wtedy z siebie wydał, czy sposób, w jaki upadł. W każdym razie ułamek sekundy później zwijałem się na podłodze ze śmiechu.
-Mikey mnie zabije- powiedział Gerard, spoglądając na zapadnięty materac łóżka pod sobą i porozrzucane wokół poduszki.- Dopiero co mówił, żebyśmy nie łamali łóżek...
Z trudem opanowując chichot, podniosłem się z podłogi i wdrapałem na pęknięty mebel. Gerard chyba zaraził się moim śmiechem, bo już po chwili i on nie mógł go powstrzymać. Położyliśmy się razem na wygiętym materacu, pośród syfu, którego narobiliśmy.
-Serio myślałem, że zażyczysz sobie coś innego- stwierdziłem.
-A co, to ci się nie podobało?- zapytał, głaszcząc mnie po głowie.
-Mi może tak, ale Mikeyowi się nie spodoba.- odparłem. -Myślałem o rzeczach, które nie przyniosą szkód innym.
-To znaczy?- Gerard uniósł brwi.
-Hmmm...-mruknąłem tylko, zjeżdżając ustami wzdłuż jego szyi, przed obojczyk, klatkę piersiową, aż do paska od spodni. Gerard jęknął cicho.
-Frank?- szepnął.
Zająłem się rozpinaniem sprzączki paska, nie napotkując protestów Gee.
Cholera jasna, jak on go zapinał? Szarpałem się z nim dobre pół minuty. Gerard zaśmiał się cicho.-Złośliwość rzeczy martwych- mruknął. Podniosłem się na łokciach, żeby pocałować go w nos, po czym powróciłem do wcześniejszych czynności. Wreszcie udało mi się rozpiąć zapinkę. Pochyliłem się, całując jego podbrzusze.
-Frank- jęknął. -Co ty robisz?
No właśnie, dobre pytanie.
Podążyłem pocałunkami niżej, do gumki jego bokserek. Gdy tam dotarłem, Gerard drgnął mocno. Natychmiast oderwałem usta od jego skóry.
-Nie, nie przestawaj- poprosił, zamykając oczy.
-CO TU SIĘ KURWA DZIEJE!- usłyszeliśmy i obaj podskoczyliśmy jak poparzeni. W progu pokoju stał Mikey z torbą sportową przewieszoną przez chude ramię i gapił się na nas wielkimi oczami zza swoich okularów. Zamrugał kilkukrotnie, jakby próbując ogarnąć sytuację, podczas gdy Gerard szybko podciagnął i zapiął spodnie.
Chyba nigdy w życiu nie spaliłem się takim rumieńcem, jak wtedy. Mikey otworzył usta, ale po chwili je zamknął, jakby nie wiedząc, co powiedzieć. No, w sumie mu się nie dziwię. Dopiero po pewnym czasie przerwał niezręczną ciszę.
-Cholera jasna, Gerard!- krzyknął na brata.- Połamaliście mi łóżko!
-To był przypadek- próbował wyjaśnić Gee. O dziwo, wyglądał na opanowanego.
-Tak się dymaliście, że deski poszły? Dlaczego do chuja na moim łóżku? Fuj!- Mikey wyrzucił ręce w górę, torba zsunęła mu się z ramienia.- Jeszcze będę musiał po was sprzątać, jesteście ohydni!
-Uspokój się już, do niczego nie doszło- tłumaczył Gee, ale jego brata to nie przekonywało.
-Wynocha!- krzyknął. Ja pierwszy wstałem z połamanego łóżka i wybiegłem z pokoju. Po chwili dołączył do mnie Gerard, a w korytarzu słyszeliśmy jeszcze za sobą zagniewane krzyki Mikeya.
-Boże, chyba ma okres- mruknął Gee. Rozbawiła mnie ta uwaga. -Chodź do mojej sypialni- poprosił. Dotarliśmy tam szybko, była zaledwie na drugim końcu korytarza. Gerard zamknął drzwi i opadł na swoje łóżko z wyraźną ulgą.
-Przepraszam za niego- powiedział.- Mikey toleruje wszystko, poza robieniem bałaganu w jego pluszakach.
-To jaki mamy plan na resztę dnia?- zapytałem, kładąc się obok niego.
-Wiesz, ostatnio nie zdążyliśmy obejrzeć Gwiezdnych Wojen...- Gee uśmiechnął się znacząco. Przewróciłem oczami.
-Ciesz się, że masz urodziny, kochanie- odpowiedziałem, całując go w czoło.
.