Gdy dotarliśmy do domu, już zmierzchalo. Matka stała w oknie (jak zwykle, kiedy na mnie czekała), popijała herbatę i wypatrywała nas. Kiedy ujrzała Gerarda, pchającego wózek ze mną, o mało nie oblała się napojem.-Frank, do cholery, co ty sobie wyobrażasz?!- krzyknęła gniewnie. Zniknęła z okna, i po chwili wypadła przed drzwi frontowe. -Skąd macie ten wózek?
-Pożyczyliśmy go tylko!- zapewniłem ją prędko.- Odstawimy go zaraz. Nie martw się...
-Ale dlaczego siedzisz na siedzeniu dla dzieci? Zarwiesz to! - kontynuowała tyradę. -Jesteś niedojrzały i nieodpowiedzialny! Nie tak cię wychowywałam! Wyłaź natychmiast! -rozkazała.-Daj mi te zakupy i idź oddać ten wózek do sklepu!
Co mogliśmy zrobić? Gerard wyciągnął mnie z wózka. Podałem mamie torbę z produktami.
-Gerardzie, myślałam, że jesteś doroślejszy- powiedziała matka z wyrzutem, patrząc na niego. -Powinieneś dawać przykład Frankowi, jesteś od niego straszy.
-Starszy nie znaczy mądrzejszy- mruknąłem cicho, żeby nie usłyszała.
Poszliśmy odstawić wózek pod sklep. Gdy tylko zniknęliśmy z zasięgu oczu i uszu mojej mamy, zaczęliśmy śmiać się jak małe dzieci. Już nie miałem Gerardowi za zle, że wywinął mi taki numer. Przynajmniej mieliśmy wyśmienitą zabawę.
No, ale oczywiście to nie mogło skończyć się tak miło.
Pod sklepem stało kilku ochroniarzy. Na nasz widok jeden z nich odwrócił się i zawołał do reszty:
-Łapać ich!
-Cholera!- syknął Gerard, puszczając wózek.- Widzieli, jak zabieramy to gówno. W nogi!- i rzucił się biegiem przez ulicę.
-Ej, czekaj na mnie!- ruszyłem za nim, ale on miał dłuższe nogi, więc nie było mi łatwo go dogonić. Nawet nie wiedziałem, jak szybko potrafi biegać. Gwałtownie skręcił prosto w stronę starego komisu samochodowego.-Gdzie ty leziesz?
-Musimy ich zgubić!- zawołał przez ramię. Pędził prosto na płot. Co więcej, nie wyglądał, jakby miał się przed nim zatrzymać.
-Chyba żartujesz! Chcesz wybić ten płot?!- ale on wziął zamach i jednym susem wskoczył na ogrodzenie. Zahaczył o nie jedną nogą i nie mogąc zamortyzować upadku, spadł na głowę, po drodze robiąc w locie fikołka. Na nieszczęście, a może i szczęście, wylądował twarzą w wielkiej kałuży. Wyglądało to równie komicznie, jak spektakularnie.
-Jezu- zaśmiałem się cicho, ale uśmiech szybko spełzł mi z twarzy, kiedy ogarnąłem, że muszę zrobić to samo. Spojrzałem za siebie. Kilku rozwrzeszczanych gliniarzy szybko się do nas przybliżało. Nie miałem wyboru.
-Dasz radę!- pokrzepiająco zawołał Gee zza płotu. Musiałem mu zaufać. Zebrałem w sobie całą siłę i skoczyłem. Przeleciałem nad płotem i wylądowałem miękko na ugiętych nogach. Gerard wyglądał na zafascynowanego.
-Jak ci się to udało?- zapytał.
-Wątpisz we mnie?- udałem urażonego. Chociaż sam nie miałem pojęcia, jakim cudem nie zaryłem twarzą o ziemię.
-Zawsze wiedziałem, że jesteś kotem- mruknął Gee, otrzepując się z błota.
-Chodźmy, może glinom też się zachce skakać. -pociągnąłem go za rękaw.
-Tak, jasne. Są na to zbyt leniwi. Albo boją się pobrudzić swoje śmieszne mundury.- Gee zaśmiał się drwiąco, pokazując nadbiegającym policjantom środkowy palec, i pobiegł dalej, nie czekając na mnie. Znowu.
Tym razem jednak nie spieszył się, więc dogoniłem go bez problemu. Gliniarze stali pod płotem i gniewnie wykrzykiwali coś niezrozumiałego, chyba pod naszym adresem, ale laliśmy na to.
Gdy znaleźliśmy się poza zasięgiem ich wzroku, czułem, jak nogi miękną mi ze zmęczenia. Usiadłem na trawie, Gee zajął miejsce obok mnie i objął mnie ramieniem. Był rozgrzany i zarumieniony. Twarz miał brudną od błota, na które upadł, a włosy w nieładzie, przez co wyglądał młodziej niż zwykle.
-Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny- powiedziałem, nadal lekko zagniewany.- Tyle przez jakiś twój żart.
-Było warto, mój słodki pierożku- stwierdził. Nie wiem, co bardziej mnie rozbawiło: samo to określenie, czy wyraz jego twarzy, gdy to mówił. Bawił się moimi włosami. Podobało mi się to.- Przynajmniej spędziliśmy ciekawe i aktywne popołudnie.
-Oczywiście- roześmiałem się.- Zrobiłeś mi siarę przed połową miasta, zbłaźniłeś się przed moją matką, goniły nas gliny, zaliczyłeś spektakularną glebę w błoto. Wspaniale.
-No dobra, może popołudnie nie było aż takie dobre, ale za to poranek był niesamowity.- powiedział cicho. Jego głos był lekko zachrypnięty po biegu, oddychał ciężko.- To chyba musisz przyznać.
Musiałem przyznać. Nie powiedziałem tego na głos, ale mógł to bez problemy wyczytać z moich oczu.
Przejechał palcem od płatka mojego ucha, przez policzek, zatrzymując się na ustach. Odgarnął mi włosy z czoła i spojrzał mi głęboko w oczy, jakby czekał na pozwolenie.
Dostał je.
.