Rozdział 35

2.6K 187 14
                                    


Przepraszam jeśli rozdział jest  do dupy, ale mam dziś takie nerwy, że lepiej nie mówić... 



Martin POV

- Gdzie oni kurwa są – Krzyknąłem.

- Nie wiem. Nie wiem !! – Krzyczała. - Pójdę zobaczyć, czy nie jadą.

Luna wyszła z domu, aby sprawdzić, gdzie jest ta karetka. Starałem się cucić dziewczynę, ale nie reagowała. W końcu po kolejnych pięciu minutach karetka dojechała. Wybiegli z niej sanitariusze. Zaczęli ją badać. Przynieśli noszę i położyli na niej dziewczynę.

- Co się stało ? – Zapytał jeden z mężczyzn.

- Chciała popełnić samobójstwo. Potem pobiegła do domu, a ja za nią. Widziałem jak ojciec chciał ja uderzyć, ale w porę go odepchnąłem. Dziewczyna zemdlała i do tej pory się nie obudziła.

- Dobrze. Dziewczynę zawozimy do szpitala na Gerstreey.*

Wzięli noszę i zanieśli dziewczynę do karetki. Jak ja się cholernie o nią boję. Co by było, gdybym nie przyszedł na czas ? Gdyby on ją zabił ? Nie wybaczył bym sobie. Ona jest dla mnie wszystkim. Wszystkim czego pragnę. Chcę ją. Chcę ją przytulać, całować, wszystko co robią zakochane pary, ale ona nie chce mnie. Zabije tego gnoja. Już do niego podchodziłem i miałem wymierzyć mu prawy sierpowy, kiedy ktoś złapał mnie za rękę. Odwróciłem się w tamtą stronę i zobaczyłem dwóch policjantów. Zakuli mnie w kajdanki, ale wtedy weszła Luna. Zobaczyła co się dzieje i wszystko wyjaśniła. Zdjęto ze mnie to dziadostwo. Za to zakuli tego fagasa. Z tego co mówili, zawiozą go na izbę wytrzeźwień. Niech tam posiedzi, a potem niech go wsadzą do pierdla. Sara będzie musiała złożyć zeznania. Wiem, że ten facet nie bił jej pierwszy raz. Podbite policzki i oczy, to jego sprawka. Gdyby tu nie było policji, to bym go zabił na miejscu. Muszę jechać do Sary. Nie miałem przy sobie samochodu, bo został na pomoście, ale zadzwoniłem po Jamesa, znaczy Luna zadzwoniła, bo tylko ona zdoła go wyciągnąć. Po piętnastu minutach przyjechał.

- Ej ! Wsiadacie ?! – Krzyknął, kiedy zaparkował na podjeździe .

Podbiegliśmy do jego samochodu i wsiedliśmy. Ja zająłem miejsce z tyłu, a Luna z przodu. Do tego szpitala jechało się trzydzieści minut, ale dla mnie to było jak wieczność.

- James szybciej – Warknąłem.

- Kurde człowieku i tak już przekraczamy prędkość. Powinniśmy dostać mandat. Wyraźnie ci pisze, że jedzie się sześćdziesiąt na godzinę, a my, o właśnie teraz jedziemy osiemdziesiąt.

- Dobra zamknij się i jedź.

Teraz się przejmuje czy dostanie mandat, czy nie. Wcześniej jakoś go to nie interesowało, że na dzień zdobywał ich aż dwa. Kiedy dojechaliśmy pod szpital, wyleciałem z samochodu i pobiegłem do budynku. Zatrzymałem się dopiero przy recepcji.

- Przywieziono tutaj Sarę Smith. Na, którym leży piętrze.

- Jest pan z kimś z rodziny ?

- Jestem jej chłopakiem.

- Proszę jechać windą na drugie piętro. Sala 324.

- Dziękuję.

Pobiegłem szybko schodami, bo winda była zajęta. Stanąłem przed wyznaczoną salą i patrzyłem przez okno na leżącą dziewczynę. Po chwili wyszedł lekarz.

- Co z nią ?

- Jest pan z kimś z rodziny ?

- Jestem jej chłopakiem.

- Nie jest pan nikim bliskim, ale chłopak może być. Dziewczyna wiele razy została pobita. Ma wiele zadrapań, świeżych jak i zagojonych ran. Na całym ciele ma siniaki. Wie pan coś o tym ?

- Nie dawno się dowiedziałem, a raczej zauważyłem. Sądzę, że to jej ojciec. Kiedy przyjechałem do jej domu widziałem jak chciał ją uderzyć.

- Zawiadomimy odpowiedni organ. Ta dziewczyna na pewno nie wróci do ojca, ma kogoś tutaj z rodziny ?

- Nie wiem, a czy mogę wejść ?

- Tylko na dziesięć minut. Pacjentka musi odpoczywać.

Kiwnąłem głową i wszedłem do środka. Usiadłem na stołku, który stał obok łóżka. Złapałem dziewczynę za rękę i tak trzymałem. Kiedy miałem wychodzić, powiedziałem tylko.

- Kocham cię i przepraszam.


*Gerstreey – wymyślona nazwa szpitala.


The WordsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz