Prologue

181 15 1
                                    

Stojące w dwóch szeregach, nieduże domy tonęły w przerażającej ciszy. Wiatr delikatnie muskał drzewa, rosnące równo, jakby od linijki, przy szarym chodniku. Z niektórych ogrodów można było usłyszeć cichy szum radio. Głos prowadzącego audycję odbijał się echem o ściany budynków.
To było wręcz niesamowite, że w tak ruchliwym Sydney można było znaleźć tak spokojną okolicę.
Odległość od centrum była duża, ale starszym osobom to nie przeszkadzało, a to właśnie oni stanowili większą część mieszkańców tej ulicy. Reszta, nie narzekając, dojeżdżała starymi, trzeszczącymi autobusami lub własnymi samochodami.
I wszyscy- jak jeden mąż- kochali tę okolicę.

No dobrze...

Nie wszyscy.

Ashton Irwin, wysoki blondyn o żądnych przygody oczach spoglądał przez okno, wsłuchany w dźwięki muzyki, która niespokojnie sączyła się z słuchawek. Widok miał cudowny- wpatrywał się w okno własnych sąsiadów. Gdyby pokój naprzeciwko niego był zamieszkany, pewnie uznano by go za podglądacza, jednak sąsiedzi kilka lat temu wyjechali do Stanów Zjednoczonych. Teraz dom zamieszkiwał tylko ich syn, który niestety stał się taki sam, jak reszta sąsiadów. Uwielbiał porządek, ciszę i spokój. Nie lubił głośnej muzyki, imprez, cenił jedynie perfekcję. Tak jak cała reszta.
Cholerni hipokryci, myślał zawsze Ashton, zerkając na swoich sąsiadów, żądają perfekcji od innych, ale nie od siebie.

Nie oszukujmy się- jak na każdej ulicy, także tutaj plotkowano, kłamano i oszukiwano, ale ludzie po prostu udawali, że to nie istnieje. Woleli skupiać się na równo ostrzyżonej trawie, niż na poprawianiu swoich charakterów.

Tak więc, Ashton Irwin całe lato spędził na spoglądanie przez okno. Widział tylko łóżko i kilka pustych szafek w pokoju naprzeciwko, werandę ich domu i ogród. Widok nie zachwycał, ale wszystko było lepsze od popijania herbatki w ogródku, razem z przyjaciółmi rodziców.

Jednak tego dnia, w słoneczny wtorek, w który zaczyna się nasza historia, wszystko niespodziewanie stało się jeszcze nudniejsze. Przyjaciele Ashtona, których kiedyś poznał na imprezie, wyjechali na wakacje, a on utknął w domu z młodszym rodzeństwem. Telewizja serwowała tylko bezsensowne programy, a wszystkie pozycje w jego własnej biblioteczce zostały kilkakrotnie przeczytane.

Ashton, chwyciwszy słuchawki i odtwarzacz, usiadł na drewnianej werandzie. Słoneczne promienie oświecały rozgrzany już asfalt, zwiększając jego temperaturę. Na szczęście budynek rzucał przyjemny cień, dlatego blondyn nie narzekał na upał. Znudzonym wzrokiem obserwował pozostałe, identyczne domy, starając się nie zasnąć. To był ostatni miesiąc wakacji i naprawdę nie chciał go marnować na niepotrzebne drzemki.

Już prawie sięgał po rower, by przejechać się do kina (choć każdy film wydawał mu się wyjątkowo nudny), gdy nagle wydarzyło się coś nieoczekiwanego.

Głośny stukot walizki, ciągniętej po chodniku rozniósł się po całej ulicy. Ashton wstał i naciągając swoją koszulkę, podszedł do balustrady i wyjrzał na drogę.

Trzy sylwetki majaczyły w oddali. Dwie były mu znane- to sąsiad i jego narzeczona, która odwiedzała go często, jednak trzecia wciąż pozostawała tajemnicą. Nieznana mu osoba na pewno była dziewczyną i niosła na plecach ogromny plecak. Jej włosy, poplątane i pokręcone delikatnie unosiły się w rytm kroków postaci. Dziewczyna wymachiwała dziko rękami i krzyczała coś głośno do mężczyzny. Ashton uniósł brwi, zdziwiony impulsywnym zachowaniem sąsiada. Zawsze wydawało mu się, że był ułożony i panował nad emocjami...

- Papierosy?! Alkohol?! Masz szesnaście lat, do jasnej cholery!- Arthur Bane, niski chłopak krzyczał do dziewczyny, ciągnąc za sobą walizkę. Był wściekły, nie tylko na nią, ale także na rodziców, którzy postawili go w takiej okropnej sytuacji. Przecież nie mógł im odmówić!

How to Ruin a Perfect Wedding?  x Ashton IrwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz