Za piętnaście dziewiąta głośny dźwięk budzika rozniósł się po pokoju i poderwał Franny do pozycji siedzącej. Dziewczyna nieprzytomnie podeszła do okna i rozsunęła pastelowe zasłony. Nienawidziła ich ze względu na kolor, przypominający jej wyłącznie o Marlene. Narzeczona brata zadbała, aby każdego ranka przypominać dziewczynie o swojej obecności. Dzisiaj na szczęście pojechała do rodziców. Arthur już o szóstej rano udał się do pracy, więc Frannie była całkowicie sama w domu. Skreśliła w kalendarzu jeden dzień. Do rozpoczęcia szkoły został równo tydzień. Już za siedem dni ruszy w kierunku znienawidzonego budynku, w białej bluzce i spódnicy i rozpocznie ostatni rok w liceum, który zakończy się maturą. Zawsze traktowała szkołę trochę z przymrużeniem oka. Gdyby nie była tak leniwa, na pewno miałaby lepsze oceny.
Dokładnie o dziewiątej trzydzieści Ashton zadzwonił głośno dzwonkiem i Franny, zarzuciwszy na plecy torbę zbiegła na dół. Przejrzała się kilka razy w lustrze i wyszła na podwórko.
Jej rower stał na ogrodzie prawdopodobnie odkąd wyjechała do Stanów. Marlene potraktowała go jako ozdobę- naprawiła stary koszyk i włożyła do niego pelargonie. Gdy tylko Frannie to zobaczyła, pisnęła głośno, mając ochotę uderzyć głową w mur.
- Fran!- wrzasnął Ashton, który czekał na werandzie- Wszystko okay?
- Ta... kobieta zniszczyła mój rower!
Rozległ się głośny huk i kilka sekund później Ashton stał obok zdruzgotanej dziewczyny. Szczęka mu opadła.
-Wywalę te przeklęte pelargonie! WYWALĘ!- Franny z wojowniczym okrzykiem na ustach ruszyła w kierunku roweru. Ashton obserwował ją ze zdziwioną miną i uniesionymi brwiami. Nie miał pojęcia, jak się zachować. Wtedy uświadomił sobie, że jeśli brunetka zgodzi się na jego propozycję, będzie musiał brać udział w takich destrukcyjnych akcjach bardzo często.
Westchnął głośno i podszedł bliżej. Frannie kopniakiem przewróciła rower i powoli zaczęła wyrzucać kwiatki z koszyka.
- Wkurzy się- powiedział odkrywczo chłopak i przyklęknął obok.
- Mało mnie to obchodzi- warknęła dziewczyna i stanąwszy, spojrzała z dumną na swoje dzieło. Paprotki były porozrzucane po całym ogrodzie, a biała niegdyś ławeczka zamieniła się w ciemną, szpecącą ogród ozdobę.
- Jedziemy?- zapytał Ashton.
- Oczywiście!
Franny nie pamiętała, kiedy ostatnio wsiadała na rower. Jej amerykańscy przyjaciele nie lubili takich rozrywek. Woleli usiąść w klubie, przegadać całą noc, robiąc jednocześnie relację na snapchata albo koczować na jakiejś ławce w parku. Dziewczyna musiała szybko odzwyczaić się od aktywnego życia, które prowadziła w Australii i zamienić się typową nastolatkę. Czy jej to przeszkadzało? Cóż, chciała się tylko dopasować. Zawsze dbała o to, by pierwiastek prawdziwej Fran nigdy nie zginął.
Ashton zafundował jej wycieczkę przez prawie całe miasto. Franny ledwo nadążała za chłopakiem, pedałując ile sił w nogach. Ciężko łapała oddech i modliła się, żeby w końcu dojechali do tego- jak to Ashton określił- pięknego miejsca.
Dziewczyna mogła odpocząć tylko wtedy, gdy Ash udał się do sklepu po prowiant, a jej przypadło pilnowanie rowerów.
Gdy wyjechali z miasta, było już tylko gorzej. Chłopak z radością obwieścił, że teraz zacznie się trudniejsza trasa i zapytał, czy Frannie da radę.
- Bo wiesz- powiedział, odgarniając włosy z twarzy- jeśli nie masz siły, to poprowadzimy.
- Daj spokój- wydyszała dziewczyna. Nie będzie się przyznawać do słabości, co to to nie!
CZYTASZ
How to Ruin a Perfect Wedding? x Ashton Irwin
FanfictionFranny i jej rodzice wyprowadzają się do Stanów Zjednoczonych, jednak po kilku latach dziewczyna powraca i jest zmuszona do zamieszkania z bratem oraz jego perfekcyjną narzeczoną. Nastolatka nienawidzi kobiety i uważa ją za największą kłamczuchę ch...