Marlene uwielbiała błogą ciszę, która tak często zapadała w tym domu. Na ulicach żadnych głośnych rozmów czy kłócących się sąsiadów. Nikt nie jeździł jak szaleniec, piszcząc oponami i hamując gwałtownie. Dziewczyna siedziała na kanapie w salonie i popijając zieloną herbatę, czytała grubą książkę. W przeciwieństwie do Arthura, który pracował, studiowała. Od zawsze pragnęła zostać adwokatem i choć droga do osiągnięcia celu była długa, postanowiła nią ruszyć. Nauki i czytania było wiele, ale Marlene od zawsze lubiła się uczyć i nigdy nie narzekała na szkołę.
Wprowadzenie się do Arthura było wspaniałym pomysłem. Co prawda, musiała przenieść wszystkie ciuchy z domu rodziców tutaj i namęczyła się, ale panujący spokój i ukochany narzeczony byli tego warci.Ciszę przerwały pierwsze dźwięki głośnej muzyki. Basy brzmiały tak głośno, że Marlene niemal czuła je, gdy czubkami palców dotykała podłogi. Jej brew drgnęła. Odłożyła filiżankę i ze stoickim spokojem ruszyła na górę. Nie mogła usłyszeć własnych myśli, a ci dopiero skupić się na nauce!
Zapukała kilka razy w drzwi, prowadzące do pokoju Franny, jednak nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Choć nie lubiła być niekulturalna, ta sytuacja ją do tego zmusiła. Co jak co, ale nauka i spokój były na pierwszym miejscu!Otworzyła szeroko drzwi i zaniemówiła. Franny grała na wyimaginowanej gitarze, śpiewała i skakała po łóżku, nie przejmując się niczym. Miała na sobie zielono- czarną koszulę, która Marlene do złudzenia przypominała koszule z działu męskiego oraz podarte spodenki dżinsowe. Materac uginał się potężnie przy każdym lądowaniu.
O nie! Tego Marlene nie mogła przeboleć!
- Frances Louella Bane!- krzyknęła na całe gardło.
Dziewczyna wylądowała na łóżku i momentalnie ściszyła muzykę. Zmarszczyła brwi, wpatrując się w PERFEKCYJNĄ narzeczoną brata.
- Kto i dlaczego powiedział ci moje pełne imię?- burknęła.
- Nieważne- Marlene machnęła ręką, jednak nastolatka nie poddawała się.
- Ważne. Muszę podtopić tę osobę w tym idiotycznym oczku wodnym- skrzywiła się dziewczyna- no powiedz! Choć... nie. I tak wiem, że to Arthur. Co za... kretyn!
Marlene już otwierała usta, by coś powiedzieć, jednak Franny jak zwykle byłą szybsza.
- Tak wiem. Teraz przyznasz, że moi rodzice są bardzo kreatywni. Frances Louella, ciekawe, nie?
Marlene westchnęła głośno, zakładając ręce pod piersiami. Choć Franny mieszkała tu od niedawna, już szczerze ją znienawidziła. Nie dość, że nie ma za grosz klasy, to jest niewychowana i nie szanuje innych.
Co za dziewucha!
-Franny... bardzo cię proszę... Czy możesz ściszyć muzykę? Chciałbym poczytać.
- Ta dzielnica nigdy się nie zmieni... - westchnęła głośno dziewczyna, lądując twardo na ziemi- odkąd pamiętam panowały tu sztywne zasady. Po dwudziestej nie wolno było głośno oglądać telewizora, a muzyki innej niż tej z radia nie słuchano. Nigdy się nie kłócono, nigdy nie przeklinano, nigdy nikomu nie włączył się alarm w samochodzie. Mało by brakowało, a ktoś spisałby regulamin tej ulicy i przywiesił na wjeździe.
Marlene uniosła brwi. Franny rozpuściła włosy i opadła na łóżko.
- Tęsknię za Stanami- westchnęła dziewczyna.
Marlene czuła się bezsilna. Ta dziewucha wywoływała same negatywne emocje. No... bo co ona sobie myśli?! Przyjeżdża tu i nagle cały świat staje na głowie? Przez nią wszystko się psuje!
Spokojnie, Mar. Uśmiech, wachlarz rzęs i udawany spokój. Porozmawiasz o tym z Arthurem.
CZYTASZ
How to Ruin a Perfect Wedding? x Ashton Irwin
FanfictionFranny i jej rodzice wyprowadzają się do Stanów Zjednoczonych, jednak po kilku latach dziewczyna powraca i jest zmuszona do zamieszkania z bratem oraz jego perfekcyjną narzeczoną. Nastolatka nienawidzi kobiety i uważa ją za największą kłamczuchę ch...