[1]Paranoje

810 31 4
                                    

Luty, 1941r.

Każdy kolejny miesiąc wojny jakby miał mnie coraz bardziej pogrążyć. Chociaż uśmiechałam się ile mogłam w towarzystwie, to będąc sama wszystko stawało się szare i nijakie. Tęsknota za ukochaną duszą już częściej dawała się we znaki. Umysł chwilami przestawał funkcjonować prawidłowo i płatał mi nieznośne figle. Na początku nie nabierałam się na żaden z nich, lecz z czasem uwierzyłam w to, że widzę Michała siedzącego obok mnie przy stole lub leżącego wraz ze mną w łóżku tulącego mnie do snu, jak dziecko. I czasami nawet mówiłam do niego, jak bardzo wyczekiwałam jego powrotu z nadzieją, że słyszy to on sam. Na szczęście w porę uświadamiałam sobie, że jego tak na prawdę nie ma, że nie wrócił do mnie, i wiedziałam, że jeszcze jestem przy zdrowym umyśle. Wraz z rozpoczęciem wojny pożegnał mnie obiecując, że niedługo znów będzie obok. Nie wiedziałam dokąd idzie i co ma zamiar robić, ale wiedziałam, że bardzo chce walczyć i to jest jego obowiązkiem. Dlatego wtedy nie zostało mi nic innego jak tylko modlić się o jego szczęśliwy powrót. I modliłam się co dzień, wierzyłam bardzo w jego obietnicę. Do czasu, bo niestety mijał już drugi rok, a ja nadal wracałam do pustego mieszkania w Śródmieściu i nie czekał tam na mnie nikt. Resztki mojej wiary zostały chyba pogrzebane. Pogodziłam się z tym, że mój ukochany zginął gdzieś z dala ode mnie broniąc ojczyzny co jednocześnie napawało mnie rozpierającą dumą ale i bezkresną rozpaczą.

Siedziałam w drugiej ławce Kościoła Św. Anny, z oczu płynęły mi łzy, kiedy modląc się patrzyłam na pięknie ozdobiony kwiatami ołtarz, przed którym mieliśmy spojrzeć sobie w oczy i odmówić przysięgę małżeńską. Było to na dwa miesiące przed wybuchem wojny, nasza wizyta w kancelarii parafialnej. Umówiony termin, wyznaczony przez nas był na wrzesień 1939 roku. Czarny wrzesień, który nie przyniósł mi wiecznego szczęścia, a zostawił bolesną pustkę. To miał być nasz najpiękniejszy dzień. Mieliśmy wtedy po 21 lat i wiedzieliśmy, że chcemy spędzić ze sobą resztę życia.

Spojrzałam za siebie i spostrzegłam, że prócz mnie w ławkach siedzą dwie elegancko ubrane kobiety i jeden starszy, zadbany mężczyzna. Ujrzałam kogoś jeszcze, ale już jakby za mgłą. Niewyraźna postać siedziała w ostatniej ławce i spoglądała na zegarek u lewej ręki. To znów się działo. Rozpoznałam w tym chłopaku Michała, wydało mi się to dziwne, jakby kolejne przywidzenie.Jednak mimochodem i ja spojrzałam na swój zegarek. Dochodziła godzina 20, postanowiłam wracać do domu, ponieważ o tej porze na ulicach robiło się bardzo niebezpiecznie. Wstałam więc z ławki, uklękłam przed ołtarzem żegnając się i szybko wyszłam. Chłopak z ostatniej ławki tajemniczo zniknął, choć nikt przede mną nie wychodził ze świątyni. 

Pozdrowienia z WarszawyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz