[7]Nieznajomy

157 12 3
                                    

Zdążyłam zrobić wszystko w godzinę, postanowiłam opuścić mieszkanie jak najszybciej w obawie przed ponowną wizytą niemieckich urzędników. Bałam się ich jak ognia choć walczyłam z nimi na co dzień.  Na szczęście nie miałam u siebie nic, co mogłoby kojarzyć się z konspiracją. Wiedziałam, że wszystkiego z tego domu nie zabiorę, dlatego wzięłam ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy oraz wspólne zdjęcie z rodzicami i zdjęcie Michała. Jeszcze raz stanęłam w progu i spojrzałam oględnie na to miejsce, pożegnałam się z nim. Ubrałam buty, płaszcz, zabrałam torebkę z rzeczami i wyszłam. Klucze zostawiłam u dozorcy. Poczciwy staruszek bardzo zdziwił się i zmartwił na wieść o mojej eksmisji. Pożegnał mnie serdecznie i pobłogosławił. Wyszłam z bramy ale przystanęłam już po paru krokach, robiło mi się słabo i ciemno przed oczyma. Mało co nie wypuściłam z rąk torby. Oparłam się o ścianę jednej z kamienic i wzięłam głęboki oddech.

-Proszę pani, czy wszystko w porządku?-zapytał mnie jakiś przechodzień. Był to wysoki brunet, na oko 25 lat, ubrany w beżowy płacz i brązowy beret. Podparł mnie, abym się nie przewróciła.

-Tak, zrobiło mi się tylko trochę słabo-wybełkotałam.

-Przecież jest pani cała rozpalona! Z tym trzeba do lekarza!

-Nic mi nie jest, przecież sobie poradzę...-przekonywałam młodego mężczyznę dalej, ale był nieugięty.

-Gdzie pani mieszka? Wezwę lekarza.

-Do dzisiaj mieszkałam tutaj-wskazałam mu palcem swoje, byłe już, miejsce zamieszkania.

-Co chce pani przez to powiedzieć... ?

-Dostałam nakaz eksmisji i nie bardzo mam się gdzie podziać. Ale niech pan się nie przejmuje, zaraz coś sobie znajdę.

-Nie, tak nie można. Zabiorę panią w bezpieczne miejsce. Pozwoli pani?-wszystko było mi już obojętne, skinęłam tylko głową. Nie miałam siły trzymać się na nogach. Pozwoliłam się zabrać w to "bezpieczne miejsce", o ile takowe gdziekolwiek istniało. Mój rozmówca zawołał rikszę, na której zaraz mnie usadził i dołączył do mnie. Przemierzaliśmy ulice Starego Miasta. Przymknęłam oczy, chciałam odpocząć. Mężczyzna co chwila popędzał chłopaka prowadzącego rikszę. A mi tak na prawdę donikąd się nie spieszyło, mogłabym tak jechać i jechać... Zaczęłam odpływać, moja głowa robiła się ciężka i opadała na ramię mężczyzny. Co prawda byłam świadoma wszystkiego co dzieje się wokół, ale moje ciało ogarnął całkowity bezwład, nie umiałam wydusić z siebie słowa, przez co wydawałam się nieobecna.

-Jesteśmy już na miejscu-usłyszałam, po czym kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam. Otworzyłam oczy, kojarzyłam to miejsce. Był to dobrze znany mi kościół przy Pieszej. Mężczyzna zapłacił rikszarzowi, wziął mnie w ramiona i zaniósł do zakrystii.

-Niech będzie pochwalony-przywitał się mężczyzna, którego imienia nadal nie znałam, a który prawdopodobnie uratował mi życie.

-Niech będzie pochwalony Adamie, co cię tu sprowadza?-więc miał na imię Adam...

-Niestety, najgorsze... Ta kobieta ma tyfus-powiedział pan Adam z przerażeniem w głosie. Czy ja na prawdę miałam tyfus? To było niemożliwe, nie miałam żadnego kontaktu z zarażoną osobą. A może nawet o tym nie wiedziałam... Marzyłam tylko, by był to zły sen.

-Boże, miej ją w swej opiece...-ksiądz przeżegnał się i uniósł wzrok ku górze-już się nią zajmuję.

-Wszystko będzie dobrze...-mówił do mnie pan Adam przykładając swoją dłoń do mojego czoła-gorączka się nasila, musi się ksiądz pospieszyć!-wyraźnie się denerwował, choć nie chciałam by obcy mężczyzna czuł się odpowiedzialny za mnie.

-Już jestem gotów. Przejdziemy tędy, położymy ją na plebanii. Trzeba jak najszybciej wezwać lekarza.

-Nazywa się Klara Lipińska...-poczułam błogi spokój, chyba zemdlałam.

*******

Po długich rozmyślaniach zerwałem się z ławki jak oparzony i zacząłem biec ile sił w nogach. Nim się obejrzałem, stałem już pod kamienicą. Wszedłem do bramy i zderzyłem się z sąsiadką, którą poznałem kiedy się tam wprowadzałem, nie raz nam pomagała, bardzo życzliwa starsza kobieta.

-Panie Michale! Miło, że...

-Ciii-przytknąłem palec do ust. Zeszliśmy na dół i schowaliśmy się we wnęce na korytarzu-pani Grażyno, ma pani jakieś wieści od Klary?-zapytałem sąsiadki błagalnym głosem.

-Wydaje się, że nie pan już tutaj czego szukać.

-O czym pani mówi?-zamarłem.

-Połowa kamienicy dostała nakaz eksmisji. Mnie się poszczęściło, wam niestety nie...-stałem tam i z wrażenia oparłem się o ścianę. Do głowy przychodziło mi milion złych myśli. I najważniejsze pytanie-gdzie mam jej teraz szukać?

-Dobrze się pan czuje?

-Co ja mam teraz zrobić?-z oczu popłynęły mi łzy, ale nie płakałem. Przynajmniej się starałem.

-Musi pan szukać, wszędzie. Ma w Warszawie jakąś rodzinę? Może jacyś znajomi, przyjaciele?-kobieta wyraźnie chciała mi pomóc.

-Nie, rodziny już nie ma. Nie wiem gdzie podziewają się nasi znajomi, niedawno wróciłem. Dlatego nie wiem dokąd mogłaby pójść, gdzie zacząć szukać. Nic nie wiem-złapałem się za głowę.

-Nie można stracić nadziei-miała rację, świętą rację. Ale jak w takiej chwili można nie zwątpić?-bardzo się spieszę, przepraszam ale muszę się już pożegnać. Niech pan zostanie przy trzeźwym umyśle. Do widzenia.

-Do widzenia, dziękuję...-kobieta uśmiechnęła się, po czym zniknęła za drzwiami bramy. Usiadłem na schodach i przetarłem oczy. Spojrzałem na zegarek, postanowiłem wrócić do Kowalczyków. 

Pozdrowienia z WarszawyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz