Na zewnątrz było cudownie, mogłem ogrzewać się w intensywnym słońcu. Szedłem raczej bokiem chodnika, z naprzeciwka zbliżał się patrol niemiecki, szło kilku przechodniów. Już miałem mijać dwóch Niemców na patrolu kiedy usłyszałem przez ramię:
-Papieren bitte!-przystanąłem i spojrzałem by upewnić się, że okrzyk skierowany jest do mnie. Tak właśnie było. Podszedłem do dwóch panów w niemieckich mundurach i wyjąłem z wewnętrznej kieszeni kennkartę. Modliłem się tylko o to, by nie przypatrywali się mojej twarzy, dlatego pochyliłem lekko głowę i co chwila niezauważalnie rozglądałem się na boki. Jeden z żołnierzy dokładnie oglądnął mój dokument po czym spojrzał na mnie. Oddał mi moją własność.
-Danke-uśmiechnąłem się niby ironicznie i poszedłem dalej. Nic nie było mnie już wstanie zaskoczyć. W drodze minąłem jeszcze jeden patrol, ale ci panowie widocznie nie byli mną zainteresowani, dlatego przeszedłem obojętnie, podobnie jak oni. W końcu dotarłem do zakładu szklarskiego gdzie na zapleczu mieściła się kwatera ojca. Na co dzień zajmował się raczej papierkową robotą, analizował sytuację na froncie wschodnim i porównywał ją z aktualnymi mapami, przyjmował rozkazy, przekazywał dokumenty. W przeciwieństwie do mnie pracował, dla mnie jeszcze nie było przydziału. Wszedłem do środka i zapytałem szyfrem szklarza:
-Czy pracuje tutaj mój wuj, Jan Polański?-szklarz wiedział o co chodzi, również odpowiedział mi szyfrem.
-Tak, ale tylko chwilowo-podaliśmy sobie dłonie-proszę tędy-mężczyzna zaprowadził mnie na zaplecze, gdzie za grubą kotarą przy dużym stole siedział ojciec zaznaczający coś na mapie Europy. Uniósł wzrok kiedy wszedłem do pomieszczenia. Podszedłem do niego i przywitałem się z nim.
-Synu, marnie wyglądasz...
-Aż tak źle?
-Usiądź-wysunął spod stołu jedno z krzeseł a ja siadłem na nie okrakiem i podparłem podbródek o oparcie-powiedz co się stało.
-Tato... Klara ma tyfus-głos mi się załamał.
-Co ty mówisz? Jak to możliwe? Przecież widziałeś się z nią i wszystko wydawało się być w porządku.
-To długa historia...
-Mamy czas, opowiedz mi wszystko. Zrobię nam herbaty-poczułem miłe ukłucie w sercu, cieszyłem się, że tata chciał mnie wysłuchać.
-Po tym jak powiedziałeś mi, że dowództwo nie ma z nią kontaktu tak jak mówiłem, poszedłem tam. Ale spotkałem przypadkiem sąsiadkę i ona powiedziała, że Klara dostała nakaz eksmisji. I wyniosła się, jeszcze tego samego dnia. Dzisiaj pani Janina dostała wezwanie do chorej na tyfus i to właśnie była ona. Podobno zasłabła na ulicy i jakiś obcy mężczyzna jej pomógł, zawiózł ją do księdza z kościoła na Pieszej. Tato, nie wiem już co robić...-postawił przede mną szklankę z herbatą.
-Nie ukrywam, że to jest jedna z sytuacji, w których na prawdę nie wiem co powiedzieć-przetarł czoło szmacianą chusteczką, które miał w zwyczaju zawsze nosić w kieszeni spodni.
-Myślisz, że powinienem tam być?
-Myślę, że tylko to możesz dla niej zrobić.
-Nie sądzisz, że to moja wina?-z lekka się zamyśliłem. Miałem w końcu ochotę z kimś o tym porozmawiać. Nigdy nie przytłoczyło mnie tyle problemów na raz, czułem się jakbym na plecach nosił wielki głaz, który mi ciążył przez co nie mogłem postawić kolejnego kroku.
-To, że jest chora nie jest spowodowane przez ciebie. Każdy może zachorować, bardzo mi przykro, że akurat Klara...
-Ale wróciłem nagle, poszedłem tam... Może ta eksmisja, to wszystko przeze mnie...
-Przestań się nad sobą użalać i weź się w garść. Zacznij myśleć. Chyba nie takiej postawy cię uczyłem-miał rację, zawsze uczył mnie, że po każdej porażce trzeba wstać i walczyć do końca. Przecież nie mogłem tak po prostu siedzieć z założonymi rękoma i patrzeć jak wszystko wokół mnie się zwyczajnie wali. Słowa ojca były jak wiadro zimnej wody wylanej na moją głowę. Nagle miałem ochotę coś robić, pracować i nie być już bezużytecznym. Stwierdziłem, że byłem do tamtej chwili egoistą, patrzyłem tylko na swój ból z powodu tych wydarzeń. W tym wszystkim nie zwróciłem chyba uwagi, że to moja narzeczona najbardziej cierpi.
-Tak tato, masz rację, całkowitą!-w jednej chwili zrobiłem się niemal radosny, tak jakby wróciła mi pełnia życia. Tak było, w końcu miałem jakiś wyznaczony cel-pomożesz mi w czymś?
-O ile tylko będę w stanie-uśmiechnął się.
-Chciałbym w końcu zacząć coś robić w tej konspiracji. Masz jakiś kontakt z górą?
-Sprawdzasz regularnie skrzynkę kontaktową?
-No jasne.
-Wiem tylko tyle, że na dniach mają się pojawić samodzielne przydziały dla Ciebie i Janka.
-Dziękuję ci-spoważniałem.
-Za co mi dziękujesz?-ojciec był wyraźnie zdziwiony.
-Za tą rozmowę. Gdyby nie to...
-Synu, jestem po to by ci pomóc. Szczerze mówiąc, zdziwiłem się bardzo, ale jestem szczęśliwy, że przyszedłeś z tym do mnie.
-A do kogo, jak nie do własnego ojca?-zaśmialiśmy się oboje, była to jedna z najpiękniejszych chwil odkąd wróciłem do Polski. Pożegnaliśmy się potem i poszedłem, z uśmiechem już na kwaterę. Opowiedziałem o wszystkim Kowalczykom, byli zadowoleni z mojej postawy, mogę nawet powiedzieć, że dumni moich postanowień. Zjedliśmy wspólnie kolację przygotowaną przez panią Janinę i poszedłem do siebie. Przed snem uchyliłem jeszcze okno i zapaliłem ostatniego papierosa z paczki. To dziwne, smakował inaczej, wyjątkowo. Delektowałem się jego dymem. Śmiesznie to brzmi z ust studenta medycyny... Taki ludzki paradoks. Uśmiechnąłem się pod nosem kiedy o tym pomyślałem, ale dopaliłem papierosa i poszedłem spać.
CZYTASZ
Pozdrowienia z Warszawy
Historical FictionHistoria ma miejsce w okupowanej Warszawie na początku roku 1941. Bohaterowie opowieści-Klara i Michał-opowiadają o swoich losach w formie pamiętnika.