Rozdział XV

79 10 2
                                    

  Klarę uderzył zapach stęchlizny i zdechłych myszy. Wydawało jej się, że ściany i sufit zbliżają się do siebie, napierając na nią coraz bardziej. W miarę zagłębiania się w korytarz, wszystkie te wrażenia nasilały się. Klarze momentami brakowało powietrza, czuła, jak coś blokuje ruch jej klatki piersiowej. Nie chciała tutaj być. Jednocześnie nie była w stanie zawrócić, zmuszając się do kolejnego kroku, zapuszczała się coraz dalej.
Klara potknęła się i z trudem utrzymała równowagę, gdy jej lewa stopa nie znalazła podparcia. Machając w powietrzu nogą, udało jej się w końcu namierzyć wąski schodek.
Od teraz pokonywanie drogi stało się jeszcze trudniejsze. Klarze wydało się, że odór zyskał na intensywności, wdzierając się do jej ust i nozdrzy, a czerń z jeszcze większą mocą stara się ja otoczyć. W dodatku wciąż musiała uważać, by nie stracić równowagi. Nie miała zamiaru wspierać się o ścianę, która była wilgotna i w dotyku przypominała rzeczny szlam.
Klara z każdym kolejnym stopniem czuła, jak traci siły, a w zamiast nich przybywa strachu.
Niespodziewanie jednak schody skończyły się i Klara poczuła, że znajduje się w znacznie większej przestrzeni.
Uporczywe głosy zmarłych, które na schodach ucichły, teraz powróciły ze zdwojoną siłą.
-Klaro...Patrz!
-Klaro...Patrz!
Klara chciała zawołać do nich, że przecież dookoła panuje najzupełniejsza czerń, ale w tej chwili mrok zaczęły rozpraszać wiszące na ścianach pochodnie. Zapalały się samoistnie, jedna po drugiej.
Klara rozejrzała się dookoła, przecierając oczy, które przyzwyczaiły się już do ciemności.
Pomieszczenie rzeczywiście było obszerne, w dodatku sufit znajdował się dopiero gdzieś na wysokości 5 metrów. Sala miała kształt okręgu, zarówno ściany podłoga, jak i sufit wykonane były z tego samego ciemnego kamienia. Między pochodniami umieszczonymi w żelaznych uchwytach, zwisały pasy postrzępionej wzorzystej taniny o odcieniu wyblakłej czerwieni.
Klara zarejestrowała to tylko pobieżnie, całą swoją uwagę skupiając na tym, co znajdowało się pośrodku sali.
Piętrzył się tam stos ludzkich i zwierzęcych kości i czaszek, wymieszanych i mocno uszkodzonych. Między nimi dało się zauważyć kupki futerka, czy niewielkie szkieleciki mysz.
Kilkanaście ciał tworzyło wokół stosu dwa różniące się wielkością kręgi. Zwłoki obleczone były w resztki białych szat ze złotymi wykończeniami, a ich kości ułożone były w przerażająco nienaturalny sposób.
Centralnie przed Klarą znajdował się niewielki kamienny ołtarz z wyrzeźbionym księżycem, przeciętym w trzech miejscach, zupełnie, jakby jakieś wielkie zwierzę poorało kamień pazurami.
Klara czuła, jak jej zmysł rejestrują każdy szczegół tego makabrycznego obrazu. Nie potrafiła odwrócić wzroku ani uciec stąd z krzykiem. Wciąż czuła przerażenie i szok. Wszystkie emocje zaczęły zlewać się w jedną, dominującą nad wszystkimi: obojętność.
Klara czuła obojętność, bo wiedziała, że uświadomienie sobie tych wszystkich okrucieństwo i zrozumienie sensu tego wszystkiego, przerośnie jej siły.
Spojrzała na milczące poświaty, które w powietrzu utworzyły trzy duże kręgi.
-Co mam teraz zrobić? Co mogę zrobić?- wyszeptała.
-Zabij...Klaro...Zabij...
Głosy zaczęły odbijać się echem od ścian sali, powracały do Klary, tworząc w jej głowie jeszcze większy zamęt.
-Jak to? Kogo mam zabić? I dlaczego?
Ale dusze nie chciały powiedzieć nic więcej. Stopniowo zaczęły znikać. Klara zrozumiała, że tym razem nie chcą jej już nigdzie zaprowadzić.
Kiedy została sama, przerażenie uderzyło ją ze zdwojoną mocą. Serce zaczęło bić tak mocno, że Klara była w stanie je usłyszeć. Przez chwilę stała sparaliżowana, patrząc na piętrzącą się górę kości, by rzucić się w stronę schodów. Chwyciła jedną z pochodni, jednak jej blask zaczął powoli gasnąć. Nie zastanawiając się, rzuciła ją na ziemię i zaczęła wspinać się na górę. Kiedy obejrzała się za siebie, sala tonęła w mroku.
Wchodzenie na górę była dla Klary strasznym przeżyciem. Na przemian czuła gorąco i oddech zimna, czerń raz ją dusiła, raz sprawiała, że pawie unosiła się w powietrzu. Słyszała w swojej głowie tysiące głosów i niemalże czuła na plecach dyszenie goniącego ją potwora.
Kiedy znalazła się na korytarzu, rzuciła się do szaleńczego biegu.
Dopadła do drzwi i zaczęła się z nimi szarpać. Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że została tutaj zamknięta. Powtarzała sobie, że drzwi znów musiały przymarznąć. Krzyczała i szarpała tak mocno, że skóra z jej dłoni zaczęła się niemiłosiernie boleśnie zdzierać.
W końcu jednak usłyszała ciche skrzypniecie, które dodało jej sił na tyle, że z całą mocą szarpnęła za klamkę, która wreszcie ustąpiła.
Wycieńczona Klara upadła na śnieg zalegający przed wejściem i niemalże z ulgą przywitała płynące po policzkach łzy, padające na nią płatki i przejmujące zimno.
W końcu podniosła się, w miejscu gdzie opierała swoje dłonie, zauważyła ślady krwi.
Jak najszybciej odeszła od tego miejsca i ruszyła w stronę dworu.
Z bólem naciągnęła na ręce rękawiczki, otrzepała suknię i poprawiła palto. Spojrzała w niebo, wydawało się jedynie nieco ciemniejsze niż przed zejściem do podziemi. Klarze wydało się, że była tam naprawdę długo, tymczasem słońce nadal świeciło niemalże tak samo.
Klara wiedziona jakimś impulsem, nie poszła prosto do dworu, a dała się do chatki ogrodnika. Być może dlatego, że nie była jeszcze gotowa na spotkanie się z kimkolwiek. Być może dlatego, że była w zbyt wielkim szoku.
Weszła do domu i poczuła lekką woń dopiero ca zaparzonej herbaty. Rozejrzała się zaniepokojona, ale nie usłyszała żadnych odgłosów. Jak najciszej tylko potrafiła, skierowała swoje kroki do niewielkiego pomieszczenia, które służyło za kuchnię.
Artur siedział przy drewnianym stoliku, naprzeciw niego stał kubek herbaty. W milczeniu wpatrywał się w kłębki pary unoszące się znad napoju. Nie odwrócił od nich wzroku, kiedy Klara usiadła, jedynie uśmiechnął się lekko.
-Napijesz się? Myślę, że dobrze ci to zrobi.  

DziedziczkaWhere stories live. Discover now