Rozdział 15

296 32 8
                                    

-Jezu co się dzie... - nie dokończyłam mówić, ponieważ zszokowało mnie to co zobaczyłam. Ze zdziwienia chwyciłam rękę Leo i ścisnęłam ją dosyć mocno. - J...Joseph?! Co się dzieje?! - krzyknęłam i powoli wtulając się w brata trzymanego przeze mnie za rękę próbowałam ukryć moje rozczarowanie, smutek i łzy.

-Przepraszam wass... - ledwo wymamrotał te słowa.

- Nie przepraszaj, to moja wina! - klęknęłam przy nim. Widziałam że ledwo trzyma się przy ziemi. - Leo dzwoń na pogotowie! - po tych słowach rzuciłam mu mój telefon. Wiedział co ma robić dalej... Ja natomiast postanowiłam zająć się ledwo przytomnym bratem. Zraniłam go, a on mnie. Nie wierze... Dlaczego muszę być taką cholerną suką, która rani wszystkich wokół?! Siedział z pociętą ręką... Była cała we krwi. Nie mdlałam na jej widok. Przezwyczajenie.... ughh nie ważne. - Trzymaj się jeszcze trochę - powiedziałam z nadzieją, że jeszcze tu jest. - Jesteśmy przy tobie. T..to ja powinnam przeprosić, to ja powinnam teraz mdleć, to ja powinnam teraz siedzieć cała zakrwawiona - powiedziałam szepcząc, aby nikt mnie nie usłyszał.

-Nie mów tak... To ja zawiniłem. Jesteś już duża, powoli nie radzę sobie z życiem. Naprawde będzie najlepiej, jeśli odejdę w spokoju... - powiedział z przerwami. Czułam że ostatkami sił powiedział te słowa.

-Ty? To przeze mnie teraz cierpisz... to przeze mnie wszystkie złe się stąło... PRZEPRASZAM! - ostatnie słowo wykrzyczałam, ponieważ zauważyłam, że Joseph jest już nie obecny. Tak, zemdlał. Przytuliłam się do niego płacząc jak szalona.

Nie zwracałam uwagi na nic poza nim. Teraz to on był najważniejszy. Nawet nie zauważyłam kiedy ratownicy medyczni weszli.

-Prosze Pani, może Pani odejść? - spytał jeden z nich. Odwróciłam się zapłakana i rzuciłam groźny wzrok do nich. Niestety, ale dla dobra brata odsunęłam się i dałam dostęp mężczyznom do niego. Szybko dali mu maskę tlenową, przebadali i postanowili zawieźć go do szpitala.
Po jakimś czasie znajdowaliśmy się już w budynku. Ja i Leo przyjechaliśmy taksówką tuż za nimi.
Nie przestawałam płakać, nie było nawet chwili kiedy moje łzy nie lały sie strumieniami... Wiedziałam że to ja jestem wszystkiemu winna.

-To moja wina... Zaraz to ja skończe z życiem - pomyślałam, no bo przecież jakby Leo to usłyszał to też by sie załamał. - Chociaż nie, najpierw pomogę wyjść z wszystkich problemów Joseph'owi i innym ważnym dla mnie ludziom... za każdą cenę.
Mineło kilka godzin, aż w końcu jakiś lekarz wyszedł patrząc się akurat na nas. Wiedziałam że coś sie dzieje.

-Państwo Devries? - spytał się łysy, lecz brodaty lekarz.

-Tak, wiadomo co sie dzieje z naszym bratem? - powiedział Leo gdy ja zapłakana poprawiałam bluzę.

-Potrzebujemy kilka danych państwa brata i koniecznie numer do rodziców.

-Dobrze. Mała, trzymaj sie... ja cie tu zostawię, ale zaraz wracam. Okej?

-Okej - powiedziałam z wymuszonym, lekkim uśmiechem co było bardzo widać. Leo skrzywił się, ale za uwagą lekarza poszedł tuż za nim.
Mineło dużo czasu, aż mój brat wrócił. Gdy usłyszałam skrzypienie drzwi wiedziałam, że idzie. - Co z Josephem? Wszystko będzie dobrze, prawda? Przecież to tylko pare draśnięć, przeboleje to i dojdzie do starego życia, prawda? Prawda przecież ja zawsze mam racje... - powiedziałam szybko próbując jak najszybciej zapomnieć o tym czemu tak jest. - Prawda? - spytałam się, ponieważ nie dostałam ani jednego znaku na odpowiedź.

-Nie jestem pewien czy masz...

-Mam racje! - wykrzyknełam przerywając chłopakowi.

-Tilly posłuchaj... Nie wiem czy wiesz, ale on nie zrobił tego żyletką i nie tylko na rękach. Byłem głupi... mogłem zwrócić uwagę na to, że w ogóle nie chodził bez koszulki. Wiadomo że to lubi. Na brzuchu też ma rany, oh i jeszcze na nodze ma tylko jedną kreskę... jedną, ale bardzo mocną. Nie wiem czy powinienem ci to mówić...

-Co? - wtrąciłam.

-Obok tej mocnej kreski miał napisaną jedną literkę- zanieruchomiałam. Bałam się że to będzie... - ta litera to 'M'- zamarłam. 'M' jak mała... Na mnie mówił mała. Czułam, że z moich oczu zlatują mokre i słone łzy, a moje pięści zaciskają się coraz mocniej i mocniej. Byłam zła na siebie. Z racji takiej, że wziełam ze sobą mały, czarny plecaczek postanowiłam iść do łazienki. Teraz ujrzycie mnie z kolejnej strony.
Znajdując się w kabinie usiadłam na zaminiętej, białej desce. Położyłam mały plecak na kolanach i zaczełam szukać pewnej rzeczy. Przeszukując go nic nie mogłam znaleźć. Zezłościłam się i wszystko wysypałam na zimne, morskie kafelki. Dalej nic. Po jakimś upływie czasu znalazłam. Trzymałam ją w ręku. Wiedziałam że potem będę tego żałować, no ale teraz nie. Bałam się, że ktoś tu jednak wejdzie. Siedziałam wsłuchując się i skupiając na tym, czy ktoś się nie zbliża. Nikogo nie słyszałam, więc postanowiłam działać.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ohhh przepraszam, ale ten rozdział jest krótszy niż inne. W to wszystko mieszają się problemy, które dobijają mnie tak totalnie, że ughhhhhh... Gdyby nie moja znajoma, zapomniałabym że już tyle czasu mineło od ostatnio dodanego rozdziału. Przepraszam jeszcze raz i prosze oczywiście o opinie w komentarzach o kochane vote hshshs.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 07, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Życie Tilly | M.DOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz