Rozdział 4

472 37 20
                                    

~~Matilda~~

Obudziłam sie już w następnym dniu. Byłam nie ogarnięta. Wziełam telefon i spojrzałam która godzina, a następnie przejrzałam jakieś portale. Okazało się, że jest po dziewiątej. Postanowiłam napisać do mamy.

Ja: Cześć. Już wstałam, nie martw sie, czuję się bardzo dobrze. Chciałabym, abyś przywiozła mi ubrania na przebranie. Obojętnie co. Dziękuje 💗

Mamiś: Witaj szczęście moje! Cieszę się, że wszystko ok. Nie mogę po ciebie przyjechać, zrobi to twój brat (spokojnie Leoś jest jeszcze za młody na prowadzenie auta 😂). Będzie w szpitalu o 12:00 więc pilnuj czasu! Przygotuje ci jakieś ubrania. Jak narazie nie będziesz jeździć konno, masz krótką przerwę, musisz trszkę wypocząć. Dozobaczenia w domu! 💖

-Jak to nie będę jeździć konno?! (Ah zapniałam wspomnieć że Tilly uwielbia konie i jazdę konną). Pare lekcji pójdzie w błoto! Nie po to tyle ćwiczyłam! A mój koń? Ćwiczył aż do końca, nie pozwolę, żeby to poszło na marne!-ohh czemu ja mówiłam sama do siebie????

Zanim się objerzałam była 11:30 postanowiłam, że przejdę się do sklepiku, po jakiś owoc. Po drodze zastanawiałm się, co kupić. Pod sklepikiem zdecydowałam, że kupię jabłko, wyglądało tak soczyście, a na dodatek czerwone. Mmm pychotka. Nagle zrobiło mi się słabo. Oparłam się o ścianę i zjechałam w dół nie odrywając pleców od niej. Niekt nie zwracał na mnie uwagi. Byłam za słaba, aby wydusić z siebie jakieś słowo. Kręciłam powoli głową, aż nagle ktoś zauważył, że coś jest nie tak. Podszedł do mnie (wywnioskowałam że to osoba przeciwnej płci, po budowie ciała i chodzie). Powiedział, abym nie uspypiała. Starałam sie. Mruknęłam na odpowiedź. Krzyczał wołając w ten sposób o pomoc. Po chwili zoriętowałam się, że to ta sama osoba, co wtedy na wypadku. Podniosłam kącik ust i zobaczyłam że on także się uśniechnął. Nikogo jeszcze nie było. Zdenerwował się i wziął mnie na ręce. Czułam się z tym źle, miałam wady, a w tym moją wagę. Uważałam, że jestem za gruba. Z tego wszystkiego odezwałam się.

-Jest wszystko okej, dzięki. Możesz mnie odstawić?- oczywiście skłamałam, było źle, bardzo źle.

-Nie słonce moje- czy ja się przesłyszałam? Czy powiedział do mnie "słońce"?- zaniosę cię do doktora.

-Ale ja dojdę sama.

-Nie kombinuj nic - uśmiechnął się. Był przystojny. Miał blond włosy, które układały się czasem jak chciały. Jego zielone oczy były śliczne, przypominały..... tego samego koloru jabłka. Nie był otyły, ale nie był też chudy. Jego figura była perfekcyjna. Ubrany był w rurki z dziurami, biały t-shirt i zwykła czarna bluza. Wysoki facet - ideał. Nie znałam go i tylko to mnie niepokoiło. Patrząc w jego oczy czułam, że powoli odpływam.

-Żyjesz jeszcze?

-Mhmm....

-Już jesteśmy. Trzymaj tak dalej.

-Ni-e moge już d.....łużej wytrzymać.

-Kochanie, już biegnie doktor - po tych słowach czułam, że leżę już na łóżku. Uff nareszcie.

-Matilda, patrz na mnie i utrzymaj ze mną kontakt wzrokowy - ledwo co udało mi się otworzyć oczy po tym, jak leżałam zamknęłm oczy i musiałam je spowrotem otworzyć. Miałam dosyć. Doktor coś robił. Czułam, jakbym nie była tam obecna. Zasnęłam. Nie wiem czy mogę nazwać to snem, ale ''śniło" mi się, że widzę jenorożce w tęczy. Liczyłam ile ich jest. Za każdym razem gdy powiedziałam kolejną liczbę poczułam, hmmm..... wibracje (?) i jakbym podskakiwała. Może to ze szczęścia? Ale chwila moment. To jest nie realne. Ja chce wracać! Chcę wrócić do miłego chłopaka, którego imienia nawet nie znam, aby dalej się o mnie troszczył. Bum! Nagle obudziłam się. Obok stał ten chłopak. Denerwowało mnie to, że ciągle jest przy mnie, ale pocieszało to, że uratował mi życie.

Życie Tilly | M.DOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz