Rozdział 8

69 8 1
                                    

Kocham. Tą. Piosenkę.

--------------
To było chyba najlepsze popołudnie w moim życiu. Nie. Jedno z najlepszych. Ale w końcu nastał wieczór.
- Muszę iść...- westchnęłam ze smutkiem.
- Wojna nie zając. Posiedźmy tu jeszcze.
- Czy to ten sam Kuba, który ignorował mnie, albo ze mnie drwił przez dwa lata?
- Emi... wiem, przepraszam. Ja...
- "Przepraszam" wystarczy. Wiesz, jak to wszystko się skończy, znajdziemy się w naszym miejscu. W naszym czasie. W naszej lepszej rzeczywistości. To będzie magiczną kraina, gdzie wszystkie plany są zrealizowane, marzenia się spełnia, a nie odkłada na jutro. Bo to będzie jutro. To będzie nasz ósmy Dzień tygodnia. Nasz Dzień. Nasz świat.
- Oby to nastąpiło jak najszybciej. Już nie mogę się doczekać...
-Ale na prawdę muszę już iść. Jack może być... strażnik zabawy nie będzie zły. Może być... wiesz, o co mi chodzi.
- Niech ci będzie... ale ostatni raz pozwalam na to Jackowi.
Zaśmiałam się wiedząc, że to Słowa rzucane na wiatr. Zeszliśmy z drzewa i polecieliśmy do zamku.
Zdziwiłam się, bo chociaż widziałam cały zamek, nigdzie nie było śladu ogrodu. To dziwne. ..

*******

Jack już czekał w ogrodzie.
- Mam kroniki. Za jakiś czas dołączy Elsa. Jeżeli masz jakieś pytania mów śmiało.
- Jasne. No to do dzieła.
Przez następne trzy godziny studiowaliśmy kroniki i wymienialiśmy się spostrzeżeniami i pomysłami.
- To kompletnie nie ma sensu!
Miałam dość. Siedzieliśmy tam tak długo, a jedyne, czego się dowiedziałam, to że Elsa została przeklęta przez jakiegoś starego kogoś w dniu urodzin, bo jej rodzice nie mieli należytego szacunku dla przyrody, czy coś w tym stylu, a klątwę może zdjąć tylko (tu fragment wyrwany).
To było najgorsze. W książce brakowało dość dużego fragmentu. Dalszy ciąg odnosił się już do innych, nieistotnych dla nas zdarzeń.
Wiem tylko jeszcze, że klątwa ta obejmuje moc lodu/śniegu/zimy i jeżeli nie uda się jej powstrzymać, to do przypadającej za 30 dni trzynastej złotej pełni (wyjaśnię później) Elsa umrze. Miło, prawda. -I co ja mam niby zrobić?
- Emmo, nie denerwuj się. Jakoś sobie poradzimy. Jeśli nie... to tylko ja zginę i...
-Nawet tak nie mów. Jesteś bardzo wartościową osobą, wszystkim na tobie zależy i na pewno się uda!
Westchnęłam. Mój optymizm czasem mnie denerwuje.
- Powiedz jeszcze raz. Skąd Merida wiedziała, że chodzi o mnie?
- Nie ma w tym ukrytego przekazu. Czytała te strony. Pojawiły się płomyki. Zaprowadziły ją do twojego domu. Chyba słyszała jakieś szepty, czy coś...
- Trzeba ją tu zawołać. Chyba mam pomysł.
Wstałam i podeszłam do drzwi. Chciałam wyjść, ale w kogoś uderzyłam. Przed oczami mignęła mi czyjaś twarz, ale od razu znikła. Może mi się przywidziało?
Poszłam korytarzem w stronę wyjścia. Otworzyłam duże drzwi i poszłam... gdzie mogę znaleźć Meridę? O tym nie pomyślałam... Poszłam na salę terminową. Nie ma. W stajni też. Szłam w stronę sali treningowej, żeby kogoś zapytać, ale. ..
Nagle uniosłam się w górę. Moje usta zasłonił knebel, a ręce zostały uwięzione w plastikowych zaciskach. Próbowałam wyrwać się napastnikowi, krzyczeć, zdobić cokolwiek, ale na próżno.
Zaraz. .. niemal słyszałam, jak w mojej głowie obracają się trybiki.
Tarcza, którą zrobiłam przed tym atakiem... jeżeli uda mi się to powtórzyć, będę wolno.
Skupiłam wszystkie swoje siły na powtórzeniu tamtego wyczynu. Zebrałam w sobie energię... skupiłam się. .. i wystrzeliłam. Siła odrzutu była tak wielka, że porywacze znaleźli się kilka metrów dalej. Z moich rąk zniknęły zaciski. Leżały teraz na podłodze w postaci odłamków.
- Pomocy!!- wrzasnęłam na całe gardło. Oby ktoś usłyszał.
Wyciągnęłam jedną rękę w stronę wrogów, gotowa w razie czego zaatakować, a drugą wykonałam kilka ruchów wiążąc ręce porywaczy szmatką, która wcześniej była kneblem. Chyba zemdleli, bo nie poruszali się wcale.
Nagle usłyszałam cichy głos wołający... chyba moje imię. I coś jeszcze. Ciekaj? Przeciekaj? Zaczekaj? Uciekaj. Ale było już za późno. Usłyszałam huk i ściana po mojej prawej rozprysła się w drobny mak. Uderzyły we mnie odłamki i proch. Po uderzeniu w przeciwległą ścianę pojawiły mi się przed oczami mroczki. Ktoś uderzył we mnie czym ciężkim, a ostatnie co zobaczyłam to spanikowana twarz Kuby, który próbował się do mnie przedrzeć przez chmarę wrogów.

**********

Obudziłam się w ciemnej jaskini. Leżałam na czymś metalowym i zimnym. Klatka. Obok... na bogów! Obok leżała nieprzytomna, zakrwawiona Merida. Jej ręką wyginała się pod dziwacznym kątem. Oddech zamarł mi w płucach.
Jeżeli spróbuję ją obudzić, będzie cierpieć z bólu. Jeżeli tego nie zrobię, narażam naa obie na niebezpieczeństwo.
-Merida- wyszeptałam i lekko potrząsnęłam dziewczyną.
-Jeszcze pięć minut...- wydukała, ale po chwili przypomniała sobie, co się dzieje. Momentalnie obudziła się całkowicie.
- Potrzebuję mojego łuku i strzał. Musi tu gdzieś być...- mamrotała.
- Jak pokażesz mi gdzie jest, to Ci go podam.- westchnęłam. To miejsce wyglądało na opuszczone. Nie widać nigdzie żadnej broni.
Spróbowałam rozświetlić pomieszczenie, ale jak widać zapas tajemniczej mocy już wyczerpałam. - Wygodnie się spało?- ktoś wynurzył się z mgły. Był to wysoki mężczyzna... mówił podwójnym głosem. Jakby dwie osoby mówiły naraz to samo. Wyglądał, jakby ktoś połączył Jafara i Diabolinę...
Merida prychnęła.
- Nie mamy tego, czego szukasz.
- Nie wiesz, czego szukam.
- Władzy? Zwycięstwa? Mózgu?
Ostro... Merida najwidoczniej nie wie, kiedy przestać.
- Coś mi się wydaje, że lepiej wiesz, niż chcesz to przyznać. Może potrzebujesz motywacji?
Wizja Meridy... właśnie się spełnia...
Jak na potwierdzenie ktoś wepchnął do sali bladego, brudnego, zakrwawionego i skutego w kajdany Czkawki.
W oczach Meridy widziałam przerażenie.
- Zmieniłaś zdanie? - zapytał podwójny głos.
- Nie. Merida, pamiętaj. Obiecałaś.- głos Czkawki był niemal tak fatalny jak jego wygląd.
Merida kiwnęła mu z trudem głową i otarła łze.
Nacisnęĺam kwiatek na bransoletce. Znowu. I znowu. I znowu. I nic...
Nagle w mojej głowie pojawił się cichy głosik. On przeżyje. On przeżyje. On przeżyje.
Też byłam spanikowana. To prawdziwe niebezpieczeństwo... to...
W ręce dwugłosego pojawił się nóż. Całą swoją moc skierowałam na próbę wypchnięcia mu go z ręki, ale to na nic. Moja moc była jeszcze za słaba.
Poczułam jak łzy napływają mi do oczu, a krzyk więźnie w gardle.
Nóż błysnął nad głową Czkawki.
Dwugłosy spojrzał wyzywająco na Meridę. Pokręciła głową.
Nacisnęłam bransoletkę.

--------------
" Piekło tob nie miejsce, do którego się idzie. Piekło to miejsce, gdzie żyjemy teraz."

Ósmy Dzień Tygodnia [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz