rozdział 45

182 18 3
                                    

Jego oczy się zaszkliły i pojawiły się łzy szczęścia.

Z wyczekiwaniem patrzyłem na jego twarz.

- Oczywiście że tak, nie widzę innej odpowiedzi.

Delikatnie pocałowałem jego malinowe usta.

Następnie założył bransoletkę.

- Jest prześliczna. Tylko co oznaczają te znaczki.

- Motylek oznacza że jesteś miły i łagodny, nieskończoność, musisz mnie znosić do końca swojego życia.

Cicho się zaśmiał.

- Gwiazdka natomiast oznacza to że jesteś jedyny w swoim rodzaju.

- To było takie słodkie, zupełnie do ciebie nie podobne.

- Dzięki azjato.

Zrobił minę typu "serio?".

- Nie jestem żadnym azjatom, kiedy ty się w końcu nauczysz ? Znów psujesz chwilę.

- Zapewne nigdy.

Uśmiechnąłem się do niego głupkowato.

Pocałowałem go w czółko.

Położył głowę na moim ramieniu.

- Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham. - Szepnął bardzo cicho, zapewne myślał że tego nie usłyszę.

- Ja ciebie też bardzo kocham.

***

Tydzień po tym zdarzeniu, nasze rodziny oraz Luke i Ashton wiedzieli o zaręczynach.

Wszyscy nam gratulowali. Nie wiem czemu od większości usłyszeliśmy "dlaczego to tak długo trwało?".

Byłem na początku zaskoczony, ale po głębszej analizie, mogli mieć jednak rację.

Razem doszliśmy do wniosku żeby całe wydarzenie urządzić za kilka miesięcy.

Na spokojnie wszystko przygotować.

Jak tylko Lilka się dowiedziała, wpadła w taką ekscytację.

Jednym słowem, bardzo się cieszyła.

***

Leżeliśmy właśnie w naszej sypialni, wtuleni w siebie.

Patrzyliśmy na jakiś film.

Był już późny wieczór.

Lilka dawno smacznie spała w swoim łóżeczku.

- Miki, co sądzisz o jeszcze jednym dziecku ?

Muszę przyznać że to pytanie mnie rozwaliło, nagle zaschło mi w ustach.

Oblizałem moje spierzchnięte wargi.

- Nie mówię tu teraz o niemowlaku. Wiesz przecież jak to wygląda w domach dziecka, przepełnienie totalne, a im dziecko jest starsze tym bardziej traci nadzieję na to że kiedyś znajdzie normalny dom.

- Wiem Cali, wiem. Możemy za tydzień pojechać do sierocińca i wypełnić papiery. Każdy pokój praktycznie jest urządzony, więc myślę że z tym nie będzie problemu. Tylko wiesz jak to czasami jest z takimi starszymi dziećmi. Już mają ustalone swoje reguły, którymi się kierują.

- To i tak wszystko wina świata. Przecież nie mają rodziców którzy przynajmniej powiedzą co jest złe, a co jest dobre. Muszą praktycznie żyć na własną rękę. Chcę przynajmniej jedno z nich zaznało domu którego mogło wcześniej w ogóle nie mieć.

- Dobrze, wygrałeś. Przekonałeś mnie. Teraz idziemy spać, bo jutro nie wstaniemy.

Zgasiłem światło oraz telewizor i odpłynąłem do krainy snów i innych pierdół.

***

Jakiś tydzień później.

Tak jak powiedziałem, zawieźliśmy Lilkę do rodziców Caluma i udaliśmy się do domu dziecka.

Ciężko było się umówić na wizytę z tą dyrektorką.

***

Jechaliśmy tam prawie godzinę, ale co zrobić.

Wysiedliśmy z auta, zamknął je na kluczyk.

Powoli kierowaliśmy się w stronę budynku, który nie wyglądał na przyjazny.

Weszliśmy do środka, po chwili przywitała nas kobieta na około trzydziestki.

- Dzień dobry, w czym mogę pomóc ?

- Chcieliśmy porozmawiać w sprawie adopcji. Byliśmy umówieni. - Powiedział brunet.

- Dobrze, zaprowadzę was do dyrektorki.

Przechodziliśmy między korytarzami, nie było żywej duszy.

Po chwili stanęliśmy przed drzwiami, delikatnie zapukałem.

- Wejść. - Odpowiedział nam dość nieprzyjemny głos.

Weszliśmy do gabinetu, dyrektorka siedziała za dębowym biurkiem, kiedy nas zobaczyła od razu wstała.

Skądś mi się kojarzyła. No przecież, przecież to jest ta sama dyrektorka co opieprzyła Katy.

Tylko Calum nie wiedział o tej dyrektorce.

- Witam. - Podała mi dłoń którą delikatnie potrząsłem.

- Dzień dobry.

Tak samo przywitała się z Calumem.

Usiedliśmy wszyscy na krzesłach.

- Rozpatrzyłam wasz wniosek. Według przepisów, najpierw będziecie mieć kontrolę stanu waszego domu. Jeśli kontroler nie będzie miał żadnych przeciwwskazań to miesiąc później będziecie mogli stąd zabrać jakieś dziecko. Musimy to teraz ustalić, w jakim wieku ma być ?

Calum chwilę się zastanawiał, już chciał coś powiedzieć.

- Wiem że to może głupio zabrzmi, ale czy może znajduję się tu dziewczyna o imieniu Katy ? Ma chyba około szesnaście lat.

Spojrzała na mnie podejrzenie, ale chyba się nie zorientowała że to mnie wtedy spotkała. Wzruszyła tylko ramionami, chyba miało dosłownie na to wyjebane skąd mamy ją znać.

- Tak, Katty Olsen. Znajduję się u nas od piątego roku życia. Wcześniej opiekował się nią babcia, ale zmarła. Była już u dwudziestu rodzin zastępczych. Miała pięć prób samobójczych. Ma wielkie problemy w szkole, często wagaruje, nie uczy się. Ledwo zdaje z klasy do klasy. Same problemy z tą smarkulą. Jeśli będziecie chcieli ją zaadoptować to zrobicie wielką przysługą dla sierocińca.

Kątem oka widziałem jak Calum buzował, nie dziwię się też nas wkurzyła.

Uspokoił się i powiedział.

- Chcemy zaadoptować Katy, mimo wszystko.

- Dobrze, więc możemy wypełnić odpowiednie papiery.






Never let me go // Lashton - MalumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz