IX

455 39 3
                                    

Okej, więc długo nic nie było, ale to dlatego, że miałam egzaminy. Teraz koniec roku i mam napchane wszystkiego. Poza tym jest kilka istotnych spraw w moim życiu, które się skomplikowały i legły w gruzach. Jestem w dużej rozsypce, ale mam dla was to coś. Bądźcie łaskawi i proszę o jakiś odzew na dole. Przepraszam za błedy. Pisane na telefonie.

Stiles pov:

Usiadłem na łóżku Lydii. Co się właściwie stało? Co wspólnego miał z tym Argent? Nie było go nawet w Beacon Hills. Oparłem się łokciami o moje kolana i przetarłem twarz dłońmi.

-Nie czuję żadnego zapachu oprócz tej krwi, ale ona nie jest Lydii.

Popatrzyłem na Scott'a smutnym wzrokiem. Chłopak usiadł obok mnie. Byłem na skraju wytrzymałości. Wszystko było dobrze, byłem ponad tym wszystkim, a teraz czuję się jakbym spadł.
-Scott, proszę...tylko ją znajdź. Chcę wiedzieć, że jest bezpieczna. Nie chcę... nie mogę pozwolić żeby umarła.
I to był moment, w którym pękłem. Rozpłakałem się jak małe dziecko, a Scott tylko przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Nie mówił nic. Pozwolił żeby to wszystko ze mnie wyszło. Po kilku minutach ogarnąłem się i wyprostowałem.
-Dzwoń po Chrisa Argenta. Ja wybieram się do naszego starego przyjaciela...
Scott popatrzył na mnie z lekkim niepokojem.
-Gerarda - dopowiedział.

***

Co zamierzałem zrobić? Nie mam pojęcia, ale czułem, że on wie gdzie jest Lydia i kto ją porwał. Wsiadłem do Jeepa i pokierowałem się do Ośrodka Dla Psychopatycznych Starców. Żartuję, to tylko Dom Spokojnej Starości i jakiś szpital. Rozglądnąłem się po parkingu. Było pusto, ciemno i cicho. Na myśl przyszło mi Eichen, ale szybko odpędziłem te złe wspomnienia. Pokierowałem się do recepcji. W okienku zastałem znudzoną kobietę, która leniwie przeglądała czasopismo.
- Pan do kogo? -zapytała, podnosząc wzrok na mnie.
-Przyszedłem do Gerarda Argenta.
Kobieta zakaszlała i obróciła się na krześle. Ściągnęła kluczyk i podała mi go. Nic więcej. Spodziewałem się sztabu pielęgniarek w białych kitlach i ogromnymi strzykawkami, a zastałem starą babę.
-Pokój 312 - powiedziała i wróciła do czytania magazynu.
-Dziękuje - mruknąłem i poszedłem szukać wskazanego pokoju.
Rozglądnąłem się po korytarzu. Był urządzony staromodnie. Na nielicznych szafkach leżał już kurz. Poszedłem dalej. Znalazłem się na klatce schodowej. Pamiętałem...pamiętałem jak w Eichen ktoś się powiesił na klatce schodowej. Wisiał tuż nademną. Oparłem się o balustradę, bo zakręciło mi się w głowie. Wspiąłem się na pierwsze piętro. Kiedy znalazłem pokój numer 312 stanąłem przed drzwiami. Co powinienem mu powiedzieć? To Gerard będzie czegoś chciał w zamian. Miałem świadomość, że Scott z Chrisem Argentem są już na dole, ale jakoś nie dodawało mi to pewności siebie. Zapukałem do drzwi. Usłyszałem zachrypnięty głos mówiący 'proszę' , więc nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. W kącie dość przytulnego pokoju siedział Argent. Był na wózku inwalidzkim, a dookoła niego walały się zużyte chusteczki higieniczne, które były ubrudzone czarną maziowatą substancją.
- Dawno cię nie widziałem, Stiles - odezwał się.
-Jakoś nie tęskniłem.
-Słyszałem, że straciłeś pamięć na jakiś czas. Wiesz, wieści szybko się rozchodzą, a mi samemu tu strasznie nudno, więc zbieram każdą nową wiadomość, ale... Co cię do mnie sprowadza? - zapytał i uśmiechnął się.
Nic się nie zmienił przez ten czas. Ten sam psychopatyczny dziadek co wcześniej. Cały był ubrudzony tą czarną substancją.
-Zapewne wiesz, że dzieje się coś niedobrego.
Gerard uśmiechnął się kpiąco.
-Stiles... W Beacon Hills zawsze dzieje się coś złego. Tu nie ma spokoju. Tak, wiem, że coś się dzieje i podejrzewam kto może być tego sprawcą i wiem, że nie będzie łatwo to powstrzymać.
Wpatrywałem się w te zimne niebieskie oczy. Wiedział co się dzieję.
-Wiem, że to Tanatos, ale kto jest z nim? I gdzie jest Lydia? Wiem, że wiesz, że ją porwali.
-Mówisz o banshee? Tak wiem gdzie ona może być.
-Mów! - prawie krzyczałem. Specjalnie trzymał mnie w napięciu.
-Co - zrobił przerwę - będę z tego mieć?
-Wyleczę cię.
Popatrzyłem za siebie. W drzwiach stał Chris Argent i Scott. Argent trzymał w ręce jakiś kwiatek. Obróciłem się w stronę Gerarda.
-Hmmm. W takim wypadku. Dziewczyna powinna być w opuszczonym szpitalu. Wiecie gdzie to jest?
Pokiwaliśmy głowami.
- Jak wiecie to robota Tanatosa, ale też jego brata Hypnosa. Musicie być ostrożni. Są bardzo silni. Jedni z mniejszych bogów, ale wciąż są o wiele silniejsi od nas. Musicie mieć miecz albo jakąś broń, która będzie w stanie ich rozproszyć. Nie ma takiej broni, która samoistnie ich rozproszy. Musicie ją czymś zatruć. Wasz przyjaciel weterynarz powinien wam w tym pomóc. A teraz dajcie co moje.
Łapczywie chwycił roślinę i zjadł ją. Wstał i rozprostował się.
-Tyle czekałem. - odezwał się - Powinienem wam podziękować za powrót do sprawności.
Młodszy Argent przewrócił oczami i zabrał Gerarda. Spojrzałem na Scotta.
-Jedźcie do kliniki, a ja muszę jeszcze coś załatwić - powiedziałem.
-Nie jedź sam po Lydię, nie dasz rady.
Pójdziemy razem, razem jesteśmy silniejsi - odpowiedział Scott.
-Nie pojadę po nią. -starałem się spowolnić puls żeby nie zorientował się, że kłamię - Muszę załatwić jedną ważną rzecz i dołączę do was do kliniki, a potem pojedziemy po Lydię.
-Obiecujesz?
Wstrzymałem się na chwilę. Nie mogę mu tego obiecać, bo to co powiedziałem to kłamstwo. Muszę jechać po Lydię. Nie chciałem znowu niszczyć naszej przyjaźni, ale musiałem. Za bardzo zależało mi na Lydii żeby ją teraz zostawić.
-Obiecuję.

Little AgonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz