4.

88 8 2
                                    


Cierpieniem, które niszczy blask ciemnych tęczówek.


Zatrzaśnięty w swoim niewielkim świecie, pochłonięty sobą, nie słyszał niczego – ani pomrukiwania kota, które jeszcze do niedawna było dla niego pocieszeniem, ani tykania zegara, które zawsze doprowadzało go do szału, ale nie miał serca go wyrzucić, ponieważ dostał go od dziadka... ani nawet potwornego hałasu, jaki dochodził właśnie z niższego piętra.
Nie zauważył także, że drzwi od jego pokoju otworzyły się nagle i równie gwałtownie zostały zamknięte.
— Hyung, ratunku! — zawołał od progu zdyszany Donghae, rozglądając się w poszukiwaniu Heechula – Hyukjae goni mnie od piętnastu minut i każe zjeść swoje skarpety, bo przegrałem... — mężczyzna zawiesił głos, odnajdując w półmroku skuloną sylwetkę osoby, której szukał i zaskoczony przez chwilę się w niego wpatrywał — ... zakład — dokończył, gdy jego hyung podniósł głowę, by na niego spojrzeć.
Hee zmarszczył brwi, jakby próbując skojarzyć tylko jemu znane fakty.
— Ryba – wychrypiał w końcu — aha — dodał po chwili, nawiązując do wcześniejszej wypowiedzi kolegi z zespołu.
Donghae zapalił światło i podszedł bliżej; kucnął przy przyjacielu i przez dłuższą chwilę przyglądał się jego twarzy, po której spływały łzy.
Już dawno nie widział go tak smutnego...
— Hyung, nie płacz — objął go i ułożył sobie jego głowę na ramieniu. Sam był teraz bliski łez, ale postanowił wziąć się w garść i nie dać się ponieść smutnej atmosferze — przecież nie znosisz płakać. Heechul wtulił się w przyjaciela, pragnąc wchłonąć ciepło, które od niego biło.
— Używasz tych samych perfum co ja, czy zabrałeś moje? — rzucił, przytulając się jeszcze mocniej. Nie chciał zasypywać go swoimi problemami, więc musiał zmienić temat. I jakoś opanować te łzy, które wciąż wydostawały się z jego oczu. I przede wszystkim nie pokazać, że z całego serca łaknął tej bliskości, której właśnie doświadczał, a której tak bardzo mu ostatnio brakowało...
— Przyłapałeś mnie... Przepraszam, odkupię ci... - wyszeptał tamten, z czułością przesuwając dłonią po jego włosach i delikatnie się kołysząc; dokładnie tak, jak wiele lat temu robił to Hee, niedługo po tym, jak odszedł jego ojciec; tak jak matka uspokaja dziecko, wystraszone nocnym koszmarem... — o ile przestaniesz już płakać.
Starszy prychnął i niezbyt mocno uszczypnął Hae w bok.
Donghae odsunął się odrobinę i z uśmiechem na ustach starł ostatnie łzy z policzków Heechula.
— Hyung, jestem pewien, że Sardela zaraz mnie tu znajdzie i zmusi do okropnych rzeczy, więc pogadamy jeszcze innym razem, dobrze? — rzucił, słysząc pokrzykiwanie w korytarzu — Wtedy wszystko mi wyjaśnisz, okej? — poklepał go delikatnie po policzku.
Zanim zdążył odpowiedzieć, drzwi do pokoju ponownie się otworzyły i stanął w nich, niezmiernie z siebie zadowolony, Eunhyuk.
— Wiedziałem, że tu będziesz! — zawołał, machając parą skarpetek. — Nie unikniesz swojej kary! — powiedział, po czym zwrócił się do Heechula — sorry za wtargnięcie i zaśmierdzanie pokoju, już spadamy.
— Ta... - westchnął i obserwował, jak zarówno Hyuk jak i Hae opuszczają pomieszczenie.
— Hae, czy on płakał...? Wtedy, w pokoju? – zapytał Hyukjae jakiś czas potem.
— No... tylko jeszcze nie wiem, dlaczego.
— Dowiedz się... a jak już ci się uda, to wtedy coś wymyślimy — stwierdził Hyuk, pewien swoich słów, jednocześnie gorąco pragnąc, by nie było to nic poważnego...



Który zasłania radość.


Czy nikomu nie wpadło do głowy, że on potrzebuje, by mu trochę „poprzeszkadzano"...? Że siedząc tak w samotności, nie mogąc się do niej przyzwyczaić, potrzebuje czyjejś obecności, by móc sobie z nią jakoś poradzić? Czy naprawdę nikt jeszcze nie odgadł, jak bardzo domaga się tego jego serce?
Z drugiej strony, skąd mieli to wiedzieć, skoro jeszcze ani razu im o tym nie powiedział? Skoro wciąż gra towarzyskiego i radosnego i, co paradoksalne, kochającego swoją samotność...
Jednak znali go już tak długo... tak długo, że przecież powinni cokolwiek zauważyć.
Na przykład fakt, że już z nimi nie jada, nie wita się z nikim, kiedy wraca ze służby ani kiedy oni wracają... że ciągle wyłącza się z ich czatu na KakaoTalk, bo tak bardzo rani go to, że chwalą się przed nim wszystkim tym, co przeżyli danego dnia razem, bez niego...
Wiedział, że są to tak naprawdę błahe sprawy, które łatwo przeoczyć, ale i tak wciąż miał żal do każdego, komu pozwolił się trochę bliżej poznać. I mimo, iż raz na jakiś czas wszyscy powtarzali, jak bardzo jest dla nich ważny,  cały czas wydawało mu się, że tak naprawdę nikogo nie obchodzi los Kim Heechula jako osoby, nie artysty...
Spędzali z nim czas i odzywali się do niego tylko wtedy, gdy mogło to przynieść im jakieś korzyści. A kiedy zauważają, że w niczym się im nie przyda i znajomość z nim przysparza więcej kłopotów niż czegokolwiek innego... po prostu odchodzą.
Każdy odchodzi.
Każdy w końcu zostawia go samego.
I to była wyłącznie jego wina.
Wina jego trudnego charakteru. Charakteru, nad którym pracował już od wielu lat, a który wciąż był nie taki, jak trzeba.
Właśnie dlatego wszyscy go zostawiali. Nie mogli go znieść. Tej niedoskonałości, która drażniła nawet jego samego.
Wszyscy, po kolei... Szkolni koledzy... A potem nawet najbliższy mu przyjaciel... ten najbliższy z najbliższych; ten, który zapewniał, że go kocha, że go nigdy nie opuści... on także zostawił go bez słowa pożegnania, jedynie z pustką w sercu...
Więc, skoro odszedł nawet on... to jest tylko kwestią czasu, kiedy zostawią go pozostali.
Zapomną o nim.
Właściwie dlaczego nie...?
Bycie całkowicie zapomnianym, a w następstwie tego zupełnie odizolowanym od świata... mogło być nawet ciekawe. Izolacja nie mogła być taka okropna, w końcu byłby z daleka od wszystkich... żyłby tylko on sam tylko w swoim pustym świecie. Spokojnie, obojętnie.
Może wtedy samotność nie byłaby tak przerażająca? Może nawet by ją polubił...?
W takim razie musiał po prostu jakoś przeczekać ten czas... żyć z daleka i obserwować, jak wszyscy o nim zapominają. Jak na dźwięk jego imienia reagują krótkim: „kto?"
Poczeka. I tak nie miał innego wyjścia.

Płaczący mężczyznaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz