14.

94 5 2
                                    


Płaczący mężczyzna próbuje zrozumieć


Bardzo żałował poprzedniej nocy. Zastanawiał się, dlaczego, u licha, wpadł na pomysł wyjścia z resztą SuJu w niedzielę. Przecież wiadomo było, że nawet – a może szczególnie podczas jedzenia grillowanego mięsa alkohol będzie lał się strumieniami. Pocieszała go jednak myśl, że reszta zespołu na bank cierpi teraz tak samo, jak on.

No, tyle że oni nie musieli wstawać o siódmej rano, żeby jakoś doczłapać się do biura. A nawet jeśli, to żaden z nich nie był zmuszony do znoszenia ścisku i charakterystycznego odoru powietrza gęstego od oddechów ludzi wybierających się masowo do pracy od którego robiło mu się niedobrze.

Cały poranek i część przedpołudnia próbował nie dać po sobie poznać, jak bardzo wykręca mu wnętrzności i przed przychodzącymi do biura starszymi paniami udawał, że pije hektolitry wody nie z powodu kaca, ale dlatego, że próbuje wykształcić zdrowy nawyk odpowiedniego nawadniania organizmu. Prawdopodobnie nikt mu w to nie wierzył, ale to już nie była jego sprawa. On wymówkę miał.

Dopiero po zjedzeniu gorącej, niesamowicie ostrej zupy na obiad poczuł, że jego organizm znów funkcjonuje tak, jak powinien.

Tego dnia miał do uporządkowania stertę dokumentów z całego poprzedniego miesiąca. Nie wymagało to jakiegoś szczególnego wysiłku – ani fizycznego, ani nawet umysłowego, więc miał trochę czasu na zastanowienie się nad tym, kim właściwie są dla niego kumple z zespołu – oprócz tego, że kumplami z zespołu oczywiście.

Do tej pory nie czuł potrzeby myślenia o takich rzeczach. Nadanie nazwy jego relacjom z SJ nigdy nie było ważne, ale po wczorajszym wieczorze postanowił porządnie sprawę przemyśleć. Pewny był tylko jednej rzeczy – chcąc czy nie chcąc, po tylu latach wspólnego mieszkania, wspólnej pracy i wspólnych problemów wszyscy członkowie byli dla niego jak rodzina. I chociaż to słowo zazwyczaj kojarzyło się z bliskością i zaufaniem, to przecież nie zawsze tak było – oprócz rodzin niezaprzeczalnie szczęśliwych istniały także rodziny rozbite, rodziny, w których brakowało zażyłości, których członkowie byli sobie zupełnie obcy mimo, że żyli pod jednym dachem.

Wszyscy w Super Junior byli jak jego bracia. Ale nie wszyscy bracia przyjaźnią się ze sobą i nie wszyscy o siebie dbają i Heechulowi wydawało się, że mimo pozornej bliskości tak często pokazywanej w mediach, między nim a resztą istnieje jakaś masywna ściana obcości, przez którą tylko czasami Donghae, Leeteuk albo Siwon byli w stanie czasami się przebić. Kiedyś z przedziwną łatwością przedzierał się przez nią Hankyung – wydawało się wtedy jakby ta ściana w ogóle nie istniała, ale odkąd odszedł z zespołu wszystko się zmieniło i jak do tej pory nikomu nie udało się powtórzyć tego wyczynu.

Być może – nie – z pewnością wina leżała po jego stronie. Nie powinien był się nigdy od nikogo odgradzać. Ale stało się. Z każdym kolejnym dniem odcinał się od innych aż w końcu nie umiał już nikomu zaufać. Nie to, żeby kiedykolwiek wcześniej ufał komukolwiek bezgranicznie, ale teraz chyba nikomu nie powierzyłby już bez wahania wszystkich swoich myśli. A już na pewno nie swoim młodszym kolegom z zespołu, miał jeszcze trochę dumy. Leeteuk też odpadał – po pierwsze był właśnie w wojsku i miał swoje problemy, a po drugie na pewno przejąłby się bardziej niż powinien i zapewne zacząłby obwiniać o wszystko samego siebie, jak zwykle. A tego Heechul akurat potrzebował jak zimowego płaszcza w upalny dzień.

Westchnął. Wyglądało więc na to, że członkowie SJ byli dla niego tylko członkami SJ i nikim więcej. Ludźmi, którzy co prawda wiedzieli o nim więcej niż chciałby przyznać, ale którzy nijak nie byli w stanie tej wiedzy wykorzystać po to, by stworzyć z nim jakąś specjalną więź. A skoro im się nie udało, to nie sądził, żeby komukolwiek innemu siało się to udać.

Płaczący mężczyznaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz