2. Ślepy los nigdy się nie myli

7.9K 523 16
                                    

   Ojciec ostatni raz całuje mnie w czoło. Wsiadam do ciasnego powozu konnego i po chwili ruszamy w stronę portu. Opieram głowę o ściankę karocy. Targają mną uczucia zbyt silne, żeby móc je okiełznać. Przerażenie, niepokój, panika. Marszczę brwi i spoglądam za okno. Szeroko rozlane morze błyszczy w promieniach słońca, ale jednocześnie zdaje się być zbyt idealne. Zbyt łagodne.
Wysadzane kamieniami drogi powodują, że całe moje ciało nagle niekontrolowanie podskakuje, wyrywając mnie z zamyślenia. Wzdycham sfrustrowana. To jeden z największych minusów podróży lądowej. Można od tego dostać szału. Zaciskam zęby i chwytam dłońmi siedzenia, żeby móc choć w małej części się asekurować.
   - Jakby działo się coś złego, musisz mi powiedzieć. - Przestrzega mnie nagle Cederic, który siedzi naprzeciwko. Dopiero teraz orientuję się, że ciągle się we mnie wpatruje. Wyzbywam się negatywnych uczuć i uśmiecham się z zakłopotaniem.
   - Tak, wiem. Słyszałam to już dziesięć razy od Arietty. - Odpowiadam. Spoglądam z przekąsem na drobną blondynkę siedzącą obok. Posyła mi rozbrajający uśmiech.
   - Twoje zdrowie nade wszystko. - Tłumaczy.
   W końcu możemy wysiąść z bryczki. Staję przy samym brzegu morza i wpatruję się w morskie fale, które obijają się o kamienny port. Ich spokojny szum jest kojącą muzyką dla moich uszu. Mimowolnie wyobrażam sobie, jak to jest pływać w tej idealnie czystej wodzie. Bez ciągłego towarzystwa służby, która ma mnie pilnować.
   Woźnica pomaga lokajowi ściągnąć z wozu trzy duże kufry. Mój, Cederica i Arietty. Podążamy w stronę ogromnego statku towarowego, którym mamy dotrzeć do Sangre Grande. Ojciec stwierdził, że tak będzie najbezpieczniej. Żaden sztorm nie powinien być problemem, a piraci nie powinni zaatakować niepozornego okrętu, który z zewnątrz nie wygląda zbyt bogato.
Załoga statku pomaga nam wsiąść na pokład. Prowadzą nas do naszych kajut. Ja i Arietta mamy spać razem, żeby w przypadku jakiegoś nagłego wypadku mogła mnie chronić. Choć doprawdy nie mam pojęcia, w jaki sposób miałaby mnie przed czymkolwiek uratować młoda kobieta.
Siadam na niewygodnym materacu. Rejs ma trwać zaledwie kilkanaście godzin, jednak w takich warunkach to będzie straszne. Ciągłe nudności, kołysanie i szum morza.
Według Cederica na miejscu powinniśmy być w samym środku nocy. Przyjaciel ojca wie o wszystkim i będzie na nas czekać na miejscu.
   - Chcesz porozmawiać? - Arietta siada obok mnie, z zainteresowaniem przyglądając się pomieszczeniu.
   - O czym? - Rzucam okiem na to, co ona. Stare deski, niewygodne łóżko, przykręcony do ściany świecznik.
   - Nie wiem. Może o Cedericu? - Śmieje się cicho, za co uderzam ją lekko w ramię.
   - Tobie tylko mężczyźni w głowach. - Prycham, choć uśmiech sam wypływa mi na usta.
   - Nie będę mieć problemu ze znalezieniem męża. - Tłumaczy.
   - Właśnie. Co z Williamem? Poprosił cię już o rękę? - Pytam zaintrygowana, a przy okazji chcę także zejść z tematu moich własnych przygód miłosnych. Albo może raczej ich braku.
   - Nie, ale powiedział, że po moim powrocie z Sangre Grande zabierze mnie na spacer. Myślę, że szykuje coś... poważnego. - Widzę, jak podekscytowanie błyszczy w jej oczach.
   - Zgodzisz się? - Pytam, choć doskonale znam odpowiedź.
   - Oczywiście. Marzę o zaręczynach z nim od wieków... - Przyznaje.
   Uśmiecham się i poprawiam niepożądane fałdy na sukience. Kiedy materiał jest już idealnie gładki, słyszę jak kapitan zwołuje resztę załogi i każe przygotować się do rejsu. Drzwi przepuszczają wszystkie dźwięki. Muszę zapamiętać, żeby nie rozmawiać z Ariettą zbyt głośno.
Statek powoli zaczyna się poruszać. Wypłynęliśmy na pełne morze. Łagodne kołysanie już na początku zaczyna przyprawiać mnie o mdłości, jednak równocześnie nie mogę powstrzymać euforii, jaka nagle mnie ogarnia. Pierwszy raz oddalam się od rodzinnego miasta tak daleko. Ale jednocześnie, o ironio, moje serce zamiera na tą myśl. Opuszczam ojca i nie wiem, czy po powrocie zastanę go żywego. Zaciskam dłonie w pięści. Nie mogę myśleć zbyt pesymistycznie.

   Po dłuższym czasie, który spędziłam na plotkowaniu z Ariettą, ktoś otwiera drzwi kajuty. Natychmiast przerywamy rozmowę. Oddycham z ulgą, gdy widzę ciemne włosy, a później czekoladowe oczy i szeroki uśmiech na cerze o kilka odcieni ciemniejszej niż moja. Dobrze jest widzieć kogoś znajomego zamiast obcego członka załogi.
   - Fayette, zechciałabyś może obejrzeć ze mną zachód słońca? Widok jest nieziemski. Szkoda go przegapić. - Mówi. Zgadzam się natychmiast.
   Zaraz po wyjściu z kajuty chłodne, wieczorne powietrze natychmiast uderza w moją twarz. Wiatr wyplątuje z nienagannie spiętego koka pojedyncze pasma włosów, które momentalnie opadają na moją twarz. Odgarniam je za ucho. Cederic prowadzi mnie do samej burty. Opieram dłonie o twardy, zimny metal.
   - Jak się podoba? - Pyta po paru sekundach.
   Złote promienie płynące z ogromnej, pomarańczowej kuli nad horyzontem kładą się na spokojnej wodzie, a niewielkie refleksy na niej ciągle zmieniają kolory, tworząc egzotyczną mozaikę jasnych plam poruszaną niewidzialną ręką wiatru.
Przymykam oczy i biorę głęboki wdech. Czuję, jak ciepłe słońce liże skórę mojej twarzy. To uczucie jest tak nieprawdopodobnie przyjemne, że marzę tylko o tym, żeby zostać w tym miejscu na zawsze.
   - Jest magicznie. - Odpowiadam.
   - Płyniesz pierwszy raz? - Kiwam twierdząco głową.
   - Może trudno w to uwierzyć, ale mój ojciec nigdy nie pozwalał mi wsiąść na żaden statek. Wiem tylko, że rodzice przeprowadzili się do Saint George's kiedy mama była w pierwszych miesiącach ciąży. Ale nie mogę tego zaliczyć do prawdziwej podróży morskiej.
   Zastanawiam się czy ktoś uprzedził Cederica o tragedii, jaka spotkała moją matkę. Pewnie tak. W końcu to nie jest żadna tajemnica. Ale z drugiej strony wolałabym, żeby nie wiedział. Nie chcę litości z jego strony. Chcę uważać go za osobę, która nic o mnie nie wie i zbudować z nim relację od podstaw. Wolę sama decydować o czym mu powiedzieć.
   - Ja pływam dosyć często. Muszę być świadomy całego mnóstwa rzeczy, jakie dzieją się na wszystkich wodach świata. Od tego zależy przyszłość interesu, który mam przejąć. - Marszczę brwi, gdy dostrzegam lekko napięte mięśnie na jego szczęce.
   - Nie podoba ci się to?
   - Niespecjalnie. - Śmieje się. - Zawsze marzyłem o samodzielnym dokonaniu wyboru pracy, która utrzyma mnie przy życiu. A jestem skazany na przejęcie stoczni ojca. - Wzdycha z rezygnacją.
   - Nie rozumiem... To najlepsza rzecz, jaka mogła ci się przytrafić. - Mówię. - Nie musisz martwić się o przyszłość.
   - Wolałbym być biedny, ale wolny. - Szepcze, tęsknym wzrokiem wpatrując się w ciemne chmury, które rozciągają się na niebie przed nami. Mam ochotę się roześmiać, jednak w ostatnim momencie się powstrzymuję. Cederic to romantyk z nieskończonym zasobem słodkich słów i planów, które nigdy nie znajdą odzwierciedlenia w rzeczywistości. Człowiek biedny ma na głowie tak wiele zmartwień, że nigdy nie będzie wolny. Jak nikt inny na tym świecie. Każdego z nas krępują zobowiązania, obietnice i powinności względem innych. Nieważne, kim jesteśmy. Wszyscy mamy role, które musimy nauczyć się dobrze odgrywać. I to jest podstawowa rzecz, która nie pozwala nam być wolnymi.
   Kładę dłoń na odkrytym dekolcie, osłaniając skórę przed chłodem. Noce na morzach nie są tak idylliczne, jak większość osób to sobie wyobraża. Na szczęście przezorna Arietta na pewno spakowała mój płaszcz i wciśnie mi to zaraz jak wrócę do pokoju.
Cederic stojąc obok mnie wydaje się wyjątkowo spokojny i beztroski, gdy błądzi w czeluściach swojego umysłu. Przyłapuję się na tym, że od paru dłuższych sekund wpatruję się w niego jak w obrazek. Mimo to nie odwracam wzroku. Jego rysy twarzy są niezwykle kojące. Ma idealny profil. Mocno zarysowany podbródek i doskonale wykrojone usta. Jednak coś wewnątrz mnie próbuje się trzymać jak najdalej od niego. Mam dziwne wrażenie, że to, co mam przed oczami, osoba, na którą patrzę, to tylko skomplikowana układanka setek pozorów, w których zawiłych supłach zgubię się i nigdy nie wrócę.
   - Wiesz, kiedy piraci uwielbiają atakować najczęściej? - Jego pytanie zaskakuje mnie tak bardzo, że nie jestem w stanie od razu pozbierać myśli. Wzruszam ramionami.
   - Zapewne w nocy.
   - Tak, w nocy. - Potwierdza. - Burzliwej. - Dodaje już ciszej, z większym napięciem.
   W noc burzliwą jak ta, która właśnie nadchodzi, dodaję w myślach. Czarne chmury od paru sekund całkiem przysłaniają słońce. Mroczna ciemność powoli obejmuje na poły martwy świat, czyniąc go jeszcze bardziej upiornym. Nieprzeniknione odmęty Morza Karaibskiego ukazują swą potęgę w najbardziej skuteczny sposób - wzbierające fale są coraz wyższe i gwałtowniejsze, a bałwany obijające się o burtę wspinają się coraz wyżej i wyżej, jakby chciały pochłonąć statek w całości. Gdzieś niezbyt daleko słychać pierwsze grzmoty, a deszcz zaczyna moczyć moją sukienkę.
   - Nadchodzi sztorm, proszę wracać do kajut! - Krzyczy jeden z członków załogi. Jego głos jest przytłumiony przez nieposkromiony wiatr, który najwyraźniej za cel obrał sobie zagłuszyć wszystko dookoła.
   Mimo narastającej grozy sytuacji stoję w miejscu. Nie jestem w stanie się ruszyć. Potrafię tylko wyobrażać sobie, że właśnie tak musiała czuć się moja matka, gdy zorientowała się, co się dzieje. Rejs, sztorm, piraci. Nigdy więcej nie zobaczyła rodziny.
Moje mięśnie odmawiają mi posłuszeństwa. Nie czuję nóg, ręce leżą bezwładnie na szczycie burty. Dopiero teraz uświadamiam sobie powagę sytuacji. My naprawdę możemy przez ten sztorm zginąć. Uśmiecham się ponuro. Moja pierwsza podróż i już po paru godzinach doczekałam się burzy na morzu. Cudownie.
   - Fayette! Wracamy. - Natarczywy głos przebija się przez niewidzialną ścianę, która powstała wokół mnie. Odwracam się. Cederic ciągnie mnie za ramię w stronę bezpiecznych, teoretycznie, pokoi.
   "Nie są bezpieczne", podpowiada głosik w mojej głowie. Przecież wiem!
Marszczę brwi. Od kiedy rozmawiam sama ze sobą? Gdy słyszę trzask zamykanych drzwi, przytomnieję. Arietta patrzy na nas przerażona. Wyraz jej twarzy jest jasny - jeśli zaraz czegoś nie zrobię, dziewczyna wpadnie w histerię. Podchodzę do blondynki i przytulam ją do siebie.
   - Nie bój się. - Szepczę jej do ucha. Zaciska ręce wokół mnie, ale nie odzywa się ani słowem. Ona też płynie po raz pierwszy, więc potrafię zrozumieć jej strach. Choć nie spodziewałam się, że będzie aż tak bardzo przerażona. Sądziłam, że to raczej ja będę chować się roztrzęsiona w jej ramionach.
   - Poradzicie sobie same? Muszę coś omówić z kapitanem. - Cederic z przeprosinami wymalowanymi na twarzy czeka na odpowiedź.
   - Idź. - Mówię tylko.
   - Wrócę za parę minut. - Obiecuje, po czym zostajemy we dwie. Siadamy na łóżku. Głaszczę Ariettę po włosach. Nieświadomie zaczynam nucić kołysankę, której nauczyła mnie mama. Niestety, dla mnie przynosi to odwrotny efekt, niż zamierzałam. Zaraz dostanę zawału serca. Zostałam sama, a na zewnątrz zaczyna szaleć sztorm... Ale przynajmniej moja przyjaciółka się uspokaja. Jej oddech powoli się normuje. Żadna z nas nic nie mówi. Słucham dzikiego wiatru i grzmotów, które słychać coraz wyraźniej. Dreszcze przechodzą po moich plecach, a niedługo potem Arietta zaczyna drzeć. Chłód doskwiera nie tylko mi.
   - Gdzie schowałaś płaszcze? - Pytam cicho.
   - W moim kufrze. Do twojego nic więcej się nie mieściło. - Twierdzi, po czym wstaje i drżącą dłonią otwiera bagaż. Wyciąga z niego dwa czarne zawiniątka. Zarzucamy je na ramiona i wracamy do łóżka.
   - Fay... Nie chcę tu zginąć. - Płaczliwy głos odzywa się tuż przy moim uchu.
   - Nie zginiesz. - Pewnym tonem zaprzeczam jej słowom.
   - Nie wiesz tego. - Odpowiada.
   - Obiecuję ci, że przed tobą jeszcze długie i szczęśliwe życie. Nie pozwolę, żeby Willy został na świecie sam. - Pocieram ramiona Arietty, żeby choć trochę ją rozgrzać.
    Potężny grzmot rozlega się tuż nad naszym statkiem. Przeklinam siebie za to, że nie potrafię zdusić pisku. Powoli i mnie zaczyna ogarniać panika. A do tego nie mogę dopuścić. Całe mnóstwo ludzi przeżyło sztorm. To coś całkowicie normalnego w trakcie rejsu. Tysiące, dziesiątki tysięcy kapitanów jest w tym doświadczonych. Nasz też. Na pewno. Powtarzam to sobie tak długo, aż mój mózg przyswaja to sobie jako niepodważalny i ogólnoprzyjęty fakt.
    Cederic nie wraca zbyt długo. Zaczynam liczyć w głowie sekundy. Kiedy dochodzę do liczby zdecydowanie wykraczającej ponad sześć setek, postanawiam wyjrzeć na zewnątrz. Prawdopodobnie jest to najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek wymyśliłam, ale nie mogę siedzieć w miejscu i patrzeć, jak Arietta umiera ze strachu.
   - Zaczekaj tutaj. - Proszę.
   - Co? Nie, nie ma mowy. Nie zostawiaj mnie samej! - Łapie moją rękę. Jej oczy są pełne łez.
   - Chcę tylko sprawdzić, dlaczego Cederic tak długo nie wraca. - Tłumaczę. Kolejny przeraźliwy huk rozrywa powietrze. Ale tym razem brzmi zdecydowanie inaczej. Statek gwałtownie zmienia kąt nachylenia i muszę przytrzymać się łóżka, żeby nie upaść. Dopiero po dłuższej chwili wraca na miejsce. Serce podchodzi mi do gardła. Czyjś krzyk rozdziera moją duszę na maleńkie kawałeczki. Niemożliwe. To nie może być prawda. Otwieram szeroko oczy. To tylko panika. Zwyczajna panika.
   Ignorując prośby Arietty, podchodzę do drzwi. Muszę to sprawdzić natychmiast. Ciągnę za klamkę. Z rosnącym napięciem wychylam się na zewnątrz. Jednak to, co dostrzegam, przechodzi moje najśmielsze oczekiwania. Cederic stoi na środku pokładu, a jego ręce są skrępowane grubym sznurem. Deszcz kompletnie zmoczył jego ubranie i włosy, które teraz opadają na czoło w kompletnym nieładzie. Robi mi się niedobrze. Za nim stoi ubrany w pożółkłą koszulę i brązową kamizelkę postawny mężczyzna. Pirat. W ręce trzyma długi nóż i wykrzywia usta w coś, co chyba miało być szyderczym uśmieszkiem. Rozglądam się szybko dookoła, szukając drogi ucieczki. Zapominam, że przecież jesteśmy na morzu. W trakcie sztormu. Zatrzaskuję drzwi i opieram się o nie. Patrzę na Ariettę. Nie ma pojęcia, co dzieje się za moimi plecami. Zaciskam zęby. Muszę myśleć trzeźwo. Jeżeli ja też zacznę zachowywać się jak ona, to, że zginiemy, będzie pewne jak wiosna nadchodząca po zimie.
- Pomóż mi. - Mówię, a dziewczyna bez pytania podchodzi i razem ze mną pcha kufer pod drzwi. Rezygnuję z pomysłu, żeby położyć na niego kolejny. Kiedy statek znowu prawie się przewróci, może spaść i nas przytrzasnąć. Dlatego drugą skrzynię umieszczamy tak, żeby zapobiegała przesuwaniu się tej pierwszej.
- Co się stało? - Arietta dopiero teraz odzyskuje racjonalne myślenie. Rozważam, czy powinnam ją straszyć. Ma prawo wiedzieć.
- Piraci. - Rzucam krótko. Zaskakuje mnie neutralność własnego głosu. Przecież wewnątrz jestem przerażona jak małe dziecko!
I wtedy do mojej głowy przychodzi straszna myśl. Jeżeli coś stanie się Cedricowi, my nie mamy żadnych szans na przeżycie. Bezwiednie chwytam palcami złoty krzyżyk na szyi. Może nas nie znajdą. Może zapomną przeszukać kajut. Albo zadowolą się towarami, jakie znajdą i dadzą nam spokój. W końcu piraci nie są aż takimi potworami, żeby mordować niewinnych ludzi, prawda?
Co ja wygaduję... przecież na pokładzie nie ma żadnych towarów. Ten statek jest podstawiony.
- Musimy się schować. - Arietta patrzy na mnie ponaglająco. - Wejdź pod łóżko, Fay. Tam cię nie znajdą.
- A co z tobą?
- Coś wymyślę. - Dziwi mnie, że tak szybko się opamiętała. Po wcześniejszej niemocy nie ma ani śladu. Teraz stoi przede mną pewna siebie kobieta, której powierzono opiekę nade mną.
- Jesteś pewna?
- Nie pytaj, tylko się chowaj. - Unosi głos i siłą wpycha mnie pod łóżko. Kiedy jestem w połowie niewidoczna, ktoś łupie w drzwi. Chyba chcą je wywarzyć.
- Arietta... - Szepczę. - Schowaj się w kufrze. - Dziewczyna kiwa głową.
Parę sekund później wyrzuca większość ubrań na podłogę i wchodzi do skrzyni, którą za sobą zamyka. Teraz pozostaje tylko czekać. Zamieram, gdy słyszę pękanie zamka, które niemal idealnie synchronizuje się z potężnym grzmotem. Napastnik uderza raz jeszcze. Drewno nie wytrzymuje. Łamie się na kawałki. Wciskam się pod samą ścianę. Wstrzymuję oddech choć szum deszczu, morza, wiatru i huk błyskawic doskonale go maskują. Zimne powietrze wdziera się pod moje ubranie. Jeśli to przeżyję, przysięgam, że przez co najmniej dwie godziny nie wyjdę z gorącej kąpieli.
- Proszę, proszę... Ciekawe, dlaczego tyle cennych ubrań wala się po podłodze? - Gruby, zachrypnięty głos jest tysiąc razy bliżej, niż się spodziewałam. Z trudem powstrzymuję krzyk.
- Przecież nikt by ich nie wyrzucił, żeby schować się w kufrze, prawda? - Podły śmiech jest jak tysiąc igieł w moim ciele. Słyszę pisk. Arietta. Znalazł ją. Mogłam przewidzieć, że się domyśli. Może jest piratem, ale nie idiotą. Zaczynam żałować, że zgodziłam się na tak beznadziejny pomysł jak chowanie się pod łóżkiem. Mogłam kazać schować się tu Arietcie, a sama wejść do tego idiotycznego kufra. Nie wybaczę sobie, jeśli przeze mnie coś jej się stanie.
- No proszę! Piękny nabytek. Kapitan będzie zadowolony. Tak... Bardzo zadowolony. - Mężczyzna wydaje z siebie dziwny odgłos.
   - Nie, proszę, nie... - Jęczy Arietta.
   Nie mogę się zdecydować, co robić. Zostać w miejscu czy próbować ją ratować? Jeżeli zdecyduję się na to drugie, obydwie dostaniemy się w ręce piratów i żadna z nas nie będzie mogła wezwać ewentualnej pomocy. Zaciskam powieki. Pomoc? Na morzu? Wyrzucam ten bezsensowny pomysł z głowy.
Wychylam się nieznacznie. Próbuję dostrzec, co się dzieje. Mężczyzna zniknął. Najwyraźniej wyszedł tak cicho, że go nie usłyszałam. Usta same formują mi się w cieńką linię. Nie mogę stracić najlepszej przyjaciółki! Łza spływa po moim policzku. Biorę głęboki wdech i próbuję się uspokoić. I wtedy w moim umyśle powstaje coś w rodzaju planu. Wygrzebuję się z kryjówki.
Ostrożnie wyglądam za drzwi. Masakra rozgrywająca się na moich oczach paraliżuje mi kończyny. Trafiam akurat na moment, kiedy jeden z młodszych piratów przeszywa ostrzem kapitana statku. Czerwona krew obryzguje jego jasne włosy. Powstrzymuję odruch wymiotny. Nie wierzę, że tak młoda osoba może być aż tak zdemoralizowana. Zamykam usta dłonią i biorę kolejne spazmatyczne wdechy. Ktoś nagle staje przed drzwiami mojej kajuty. Nadarza się okazja, na którą czekałam. Nie namyślam sie długo. Najszybciej jak tylko potrafię, rzucam się na mężczyznę i wyciągam z jego boku pistolet z długą lufą. Zaskoczony odwraca się. Celuję w jego czoło.
- Nie ruszaj się, bo zginiesz. - Rozkazuję.
- I że niby ty mnie zastrzelisz? - Parska śmiechem. Mój palec zaciska się na spuście.
- Zdziwiłbyś się. - Syczę.
- W takim razie zrób to. - Prowokuje mnie.
Nie spodziewałam się, że zdecyduje się zaryzykować. Albo jest nieskończenie głupi, albo wie, że nie jestem w stanie tego zrobić. Chwila mojego wahania wystarczy. Pirat rzuca się na mnie. Próbuje odebrać mi broń. W panice naciskam na spust. Słyszę krzyk mężczyzny. Krew tryska z jego ramienia.
- Ty mała, wredna... - Nie kończy, bo przeciskam się obok niego. Nie wiem, co chcę zrobić, ale jednego jestem pewna - muszę uratować Ariettę i Cederica.
Teraz wzrok większości piratów jest skierowany na mnie. Odgłos wystrzału zwrócił ich uwagę. Kieruję się w lewo i z zaskoczenia uderzam grubego pirata w plecy. Potyka się i wypuszcza rękę Arietty z żelaznego uścisku. Łapię ją za rękę. Szok wymalowany na jej twarzy miesza się z ulgą, która powoli opanowuje całe ciało. Ale nie możemy sobie teraz pozwolić na odpoczynek. Rozglądam się. Cederic leży nieprzytomny niedaleko masztu z żaglem. Nie dam rady go uratować. Biegnę z przyjaciółką do burty.
- Musimy skakać. - Mówię. Widzę, że trzech dorosłych chłopaków biegnie w naszą stronę.
Siadam na burcie i przerzucam nogi na drugą stronę. Arietta jest wolniejsza. Ktoś łapie ją i ciągnie do tyłu. Tylko tyle rejestruje mój umysł, zanim skaczę. Muszę przeżyć. Sprowadzę pomoc. Mój ojciec wszystkich odbije.
Zimne palce zaciskają się na moim nadgarstku. Uchylam zaciśnięte powieki. Wiszę w powietrzu, tuż nad wzburzonymi falami. Nie wiem czy mam płakać, czy dziękować Bogu, że uratował mnie przed pewną śmiercią. Napięcie w moim ciele częściowo opadło i teraz dostrzegam swoją głupotę. Jak mogłam uważać, że się nie utopię? Jak w ogóle mogłam myśleć, że zdołam kogokolwiek uratować?
- Zwariowałaś?! Chcesz się zabić?! - Słyszę czyjś głos. Jest pełen wyrachowania i złości.
Ktoś wciąga mnie na górę i po chwili stoję z powrotem na bezpiecznym pokładzie. Jestem cała roztrzęsiona.
- Nie zauważyłem jej, kiedy sprawdzałem kajuty. Ta mała wywłoka musiała ukryć się pod łóżkiem. - Tłumaczy ktoś. Podnoszę wzrok. Mimo przerażenia jestem wzburzona tym, w jaki sposób ci ludzie się do mnie zwracają.
- Nie jestem... - Nie kończę, bo mój policzek nagle rozsadza ognisty ból. Uderzono mnie. Pierwszy raz w życiu.
- Nie odzywaj się niepytana. - Warczy mężczyzna, który chwilę temu uratował mnie przed pewną śmiercią. Cały mój strach nagle ulatuje. Zaczynam gotować się ze wściekłości. Z lodowatą furią wpatruję się w ciemne tęczówki tak bezczelnie, jak tylko potrafię.
- Jesteście żałośni. - Wyrywa mi się. Nie żałuję tego. Mina każdego z nich jest bezcenna. Nie spodziewali się jakiegokolwiek oporu ze strony osoby teoretycznie zdominowanej. W takim razie na mnie mogą się bardzo rozczarować.
- Cięty języczek, ładna buźka, drogie ubrania... Jak myślisz, kapitanie, czyją jest córką? - Niski mężczyzna z całym mnóstwem blizn na twarzy wpatruje się we mnie jakbym kosztowała setki dukatów. Teraz wiem, że za wszelką cenę nie mogę im powiedzieć, kim jesteśmy. Ani ja, ani Cederic. To byłoby zbyt ryzykowne nie tyle dla nas, co dla naszych rodzin. Na okupie by się nie skończyło.
- Zakładam, że gubernatora. - Odzywa się brunet stojący tuż przy mnie. Zdezorientowana oceniam jego wiek. Przez ciągle padający deszcz nie mogę dokładnie dostrzec rysów jego twarzy, ale na pewno nie jest więcej niż sześć lat starszy ode mnie. Ale skoro tak, w jaki sposób został kapitanem?
- Jaka wyspa? - Kolejne pytanie. Tym razem nie zajmuję się tym, kto je wypowiedział. Bardziej interesuje mnie coś innego. Jakim cudem z taką łatwością stwierdził, że mój ojciec jest gubernatorem? Z lekkim przestrachem patrzę na chłopaka. Jeżeli zgadnie...
- Zapewne taka, której jeszcze nie okradliśmy. Żaden bogacz nie wysyła dziecka samego, bez żadnej ochrony do obcego kraju, więc to próba ochrony przed nami mogła być jedynym powodem. Zgaduję, że ta mała jest twoją służącą? - Wskazuje głową na Ariettę. - Tatuś wysłał cię w podróż, żebyś przeżyła nasz atak, prawda? - Zbliża się do mnie i chwyta mocno mój podbródek. - Tylko mi tu nie kłam. Czyją jesteś córką?
- Prędzej zginę niż ci powiem. - Warczę. Nie sądziłam, że potrafię być aż tak impertynencka. Guwernant nie byłby ze mnie zadowolony. Już nie wspominając o ojcu.
   - Tak, myślę, że to będzie dobry układ. - Odzywa się, po czym odsuwa nieznacznie idę mnie i wyciąga zza paska broń. Odbezpiecza ją i bezceremonialnie przykłada do mojej skroni. Nie jestem w stanie wydusić ani słowa.
   - Ja powiem. - Krzyczy Arietta. - Tylko jej nie zabijaj, proszę, błagam, nie zabijaj... - Szloch wstrząsa jej ciałem. Jest cała mokra od ciągłego deszczu i łez płynących po twarzy.
   Muszę przynajmniej ją uratować, bo moje życie nie jest zbyt ważne. Już dawno straciłam jego sens. Ciągła rutyna jest jak pułapka, z której nie mogę się wydostać. Dlatego moja śmierć nie byłaby tak straszna. Gdyby udało mi się wskoczyć do tego przeklętego morza, może wypuściliby Ariettę wolno. Teraz rozumiem, dlaczego chciałam skoczyć. Mój mózg sam z siebie myśli szybciej niż ja jestem w stanie to pojąć.
   - Arietto, nie rób tego. - Proszę.
   - Chcesz znowu oberwać?! - Krzyczy grubas z kawałkiem szmaty na ramieniu. To jemu przewierciłam rękę kulą.
   - Och, John, uspokójmy się. - Mówi ich kapitan z całkowitym spokojem. - Te młode damy nie mają pojęcia, że nie jesteśmy tak źli, jak twierdzą ludzie. Mają prawo być przestraszone. - Mężczyzna odsuwa broń od mojej głowy i posyła mi podejrzany uśmieszek. Dopiero teraz wypuszczam powietrze, które tak długo wstrzymywałam. Patrzy mi w oczy. - Ale wiesz co, kochanie? Jeżeli grzecznie odpowiesz nam na pytania, za dwa dni będziesz w domu. Wyślemy do twojego ojca list z informacją, że zostałaś naszym jeńcem, on nam zapłaci, a ty wrócisz do siebie. Co ty na to? - Niewiarygodne, jak bardzo potrafi zmieniać barwę swojego głosu. Teraz w ogóle nie przypomina człowieka, którym był minutę temu. Ale mimo to nie odpowiadam. Jeśli myśli, że tak łatwo się dowie...
   - Jest córką gubernatora Grenady. - Arietta uprzedza moją kolejną niestosowną odpowiedź. Zamieram. Może i myślała o tym, że tak będzie lepiej, ale nie mogę powstrzymać pełnego złości spojrzenia w jej stronę. Dzięki niej straciłyśmy jedyną przewagę, jaką miałyśmy.
   - Grenada? Słyszałem o tej wyspie. Podobno jest w cholerę bogata. - Mówi będący może w moim wieku czarnowłosy chłopak. Stoi za swoim kapitanem, ale pomimo smug deszczu wyraźnie go widzę. Jest jakby pozbawiony uczuć. Sprawia wrażenie miłej osoby, ale wiem, że jest taki, jak inni. Zaciskam zęby. Nie mam z nimi najmniejszych szans. To zbyt wyzbyci ludzkich cech potwory, żeby móc z nimi wygrać.
   - A skąd wziął się tutaj ten twój chłoptaś? - Kapitan znowu kieruje na mnie swój wzrok. Wiem, że mówi o Cedericu. To jedyny mężczyzna ubrany tak dobrze jak ja.
   - Nie znam go. - Zarzekam się.
   - Kłamiesz. - Rzuca lekko, a na jego usta wypełza podły uśmiech. - W takim razie... Ty mi powiedz. - Zwraca się do Arietty. Patrzę na nią błagalnie i kręcę nieznacznie głową. Zauważa to, bo przez chwilę się wacha.
   - On... Jest synem Santiaga Olvery. - Przyznaje.
   Fantastycznie. Jesteśmy skończeni. Podziękujmy mojej najlepszej przyjaciółce.
   - Olvera? Słyszałem już to nazwisko. - Brunet przykłada pięść do ust i najwyraźniej próbuje sobie przypomnieć sytuację, gdzie poznał ojca Cederica. Nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć, w jakich okolicznościach to się wydarzyło.
- Pięć miesięcy temu kazał powiesić Jimmy'iego na szubienicy. - Warczy mężczyzna, którego kapitan nazwał John.
- Ach, tak. Pamiętam. - Zapada chwila ciszy.
- Co z nią zrobimy?
- Zabierzemy na naszą łódź. - Kapitan wzrusza ramionami. Moje serce zatrzymuje się w miejscu.
- Nie możecie tego zrobić. - Wyduszam z siebie.
- Nie zostawimy cię tu na pewną śmierć. Możesz uznać nas za piratów - gentlemenów. Poza tym, dlaczego mamy zrezygnować z okupu? - Mężczyzna unosi brwi, patrząc na mnie z pogardą w brązowych oczach.
Spuszczam głowę. Nie odzywam się. Nie wiem, co miałabym powiedzieć. Żadne argumenty do nich nie przemówią. Zerkam w bok, na niebo. Deszcz nadal pada, ale grzmoty ustały. Fale powoli się uspokajają. Dziwne, jak bardzo natura potrafi z nas szydzić. W chwilach radości nadchodzi burza, a w największych nieszczęściach świeci słońce
- No właśnie. Zabrać je na statek. Tego tam też. - Wskazuje na Cederica.
Tym razem podchodzi do mnie wysoki, barczysty mężczyzna o skórze ciemnej jak gorzka czekolada. Chwyta mnie mocno za nadgarstki i unieruchamia moje ręce za plecami.
A co, jeżeli moja matka wcale nie zginęła w falach oceanu? Co, jeśli piraci zdecydowali wziąć ją jako jeńca? Musiała przeżyć prawdziwe piekło przed śmiercią. I mnie teraz czeka to samo.
Zaczynam się wyrywać, ale niemal natychmiast rezygnuję. To nie ma sensu. Nic już nie ma sensu. Zginiemy na pirackim okręcie. Ciemnoskóry człowiek ciągnie mnie na małą szalupę i zmusza, żebym w niej usiadła. Arietta i nieprzytomny Cederic ladują tuż obok. Dziewczyna momentalnie przytula się do mnie. Delikatnym ruchem głaszczę jej włosy. To ją uspokaja. Słyszę wokół siebie słowa Cederica. Wypowiedział je zaledwie kilka godzin temu, kiedy jeszcze byliśmy bezpieczni: "Dopilnuję, żeby nic ci się nie stało".
Kapitan siada naprzeciwko mnie. Chyba chce osobiście dopilnować, żeby nic szalonego strzeliło mi do głowy. Albo niewystarczająco ufa swoim ludziom. Brunet chwyta wiosła. Unosi je w miarowym rytmie. Łzy szczypią moje oczy. Twarz ojca widnieje w wyobraźni. Gdy napięcie znika z mojego ciała, orientuję się, jak wiele wysiłku kosztuje mnie utrzymanie uniesionych powiek. Jestem potwornie zmęczona, a moja głowa pęka w szwach. Ciemność zapada coraz szybciej. Zanim dopływamy do ich statku, wszystko pokrywa ciemny płaszcz nocy. Wbijam paznokcie w skórę lewej ręki, żeby zachować przytomność. Nie mogę teraz stracić czujności. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale przypominam sobie, jak ostatnim razem mnie za to potraktowano. Wypuszczam tylko powietrze. Patrzę na Ariettę. Ona nawet nie myśli o śnie. Jej szeroko otwarte oczy uważnie obserwują każdy ruch pirata. Zastanawiam się czy ja mam chronić ją, czy ona mnie. Ale w końcu odpuszczam. Jesteśmy tylko kobietami. Nasze reakcje są różne. Patrzę w dół, na twarz Cederica. Niewiarygodne, jak bardzo role się odwróciły. Miał mnie pilnować, a tymczasem to ja pilnuję jego. Ale mimo wszystko jego obecność dodaje mi otuchy. Nie jestem całkiem sama. Chyba.
   Dopływamy do statku. Niecierpliwe fale jeszcze bardziej popychają nas w jego stronę. Kapitan wstaje. Jego załoga wciąga nas na górę za pomocą szlupbelki. Drżę na całym ciele. Boję się tego, co zaraz nastąpi. Lampy świecą w rękach piratów. Przyłapuję się na tym, że szukam na ramieniu któregoś z nich papugi. Albo małpki. Jednak żadne zwierzę nigdy nie postawiło stopy na tym galeonie.
   - Jeńcy? To do ciebie niepodobne, kapitanie. - Mówi ktoś z uznaniem. Czyżby brunet zabijał wszystkie swoje ofiary? Robi mi się niedobrze na tą myśl. Musi mieć całe mnóstwo krwi na rękach.
   - Dostaniemy za nich tyle dukatów, że łupy z Saquaremy to przy tym pestka. - Chwali się chłopak. - Wyjdźcie z szalupy. - Mówi do nas.
   Razem z Ariettą ostrożnie schodzimy na pokład. Rozważam przez chwilę rzucenie się w odmęty oceanu. Ale na dziś wykorzystałam limit idiotycznych pomysłów. Oglądam się w stronę statku kupieckiego. Płomienie trawią i jego, i martwe ciała, które piraci tam zostawili. Pot występuje na moje czoło.
   - Niech ktoś przyprowadzi Ailith. - Rozkazuje kapitan. Wśród załogi natychmiast powstaje poruszenie. Parę sekund później przed nami staje piękna kobieta. Ma długie blond włosy, które w znikomym świetle lamp przybierają złoty kolor. Na pewno jest starsza ode mnie o co najmniej trzy, cztery lata. Jestem bardzo zaskoczona jej obecnością na statku. W końcu legendy wśród rybaków głoszą, że płeć piękna na pokładzie przynosi pecha.
   - Nowe zabawki? - Pyta prześmiewczo. Nie reaguję na zaczepkę. Nie chcę znowu oberwać.
   - Tym razem jeńcy. Za najwyżej dwa dni dostaniemy za nich górę złota i będziemy mogli płynąć do Salvadoru. - Kapitan szybko informuje ją o sytuacji. Dreszcz przechodzi po moim kręgosłupie. Dwa dni.
   - Od kiedy bawimy się w okupy? - Kobieta z pogardą odrzuca swoje włosy do tyłu i zabójczo spogląda na kapitana. - My rabujemy i zabijamy. - Wścieka się.
   - Nie tym razem. Zapomniałaś, że teraz ja tu rządzę i masz słuchać mnie. - Brunet podnosi głos.
   - Zmieniłeś się, Alistair. Nie jesteś taki, jak dawniej. - Zarzuca mu.
   Alistair. Gdyby to imię należało do przyzwoitego obywatela jakiegokolwiek kraju na świecie, uznałabym je za całkiem ciekawe.
   - Nie twoja sprawa. Zaprowadź je do jednej z kajut i dopilnuj, żeby nie uciekły. Ta ruda chyba jest trochę szalona. - Stwierdza kapitan, patrząc prosto na mnie.
   - Jasne. Pogadamy jeszcze. - Furia odbija się na twarzy blondynki.
   Nie wiem, co mam o tym myśleć. Trochę inaczej wyobrażałam sobie niewolę. A tymaczasem... Ailith, tak? Prowadzi nas do jakiegoś obskurnego pomieszczenia, daje koce i suche ubrania na zmianę, po czym zamyka nas od zewnątrz. Po parunastu minutach układam się z Ariettą na jednym łóżku.
   - Nie jest tak źle. - Szepczę.
   - Bo nas jeszcze nie zabili? - Pyta. Zmuszam się do cichego śmiechu.
   - Nie. Mają na pokładzie kobietę. To nie może być aż tak zły statek. - Twierdzę.
   - Tak, ale... - Nie kończy. Ktoś otwiera drzwi.
   - To wasza kolacja. - Mówi brunetka i kładzie na stoliku obok tacę z jedzeniem. - W tym całym zamieszaniu zapomniałam was oficjalnie powitać. Miło mi was przyjść w skromnych progach Nieustraszonego. - Uśmiecha się cynicznie i znika w ciemności nocy.
   Nieustraszony. Najgorszy piracki statek z możliwych. I akurat my na niego trafiłyśmy. Zaczynam się śmiać. Nie, zdecydowanie mój umysł tego nie pojmuje. To zbyt wiele. I w dodatku brzmi jak słaby żart.
   - Będzie dobrze. - Mówię na głos i całuję Ariettę w głowę. Wtula się we mnie. Zasypia po paru minutach. Natomiast ja przez całą noc nie mogę pozbyć się z głowy swoich własnych słów:

  "Każda spodziewała się dziecka. Wszystkie zwariowały."

- To tylko dwa dni. - Szepczę pod nosem.

PiraciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz