11. Światła wielkiego miasta

5.4K 407 12
                                    

   Po nocnej lekcji z Aistairem wywołuję u Jaydena dość spory podziw i zaskoczenie. Co prawda jest mi daleko do wybicia mu miecza z ręki, ale jednak z jego strony musi to wyglądać tak, jakbym poprzedniej nocy tylko ćwiczyła zamiast spać. Choć w pewnym sensie właśnie tak było.
   Oczywiście nikomu poza nim nie wydaje się to podejrzane. Nikt nawet nie komentuje fioletowych cieni pod moimi oczami. Ale jeśli jednak komuś przyjdzie to do głowy, wymówkę mam nad wyraz idealną - zmiana otoczenia źle na mnie wpływa, więc mam spore problemy ze snem.
   Jedynie Ailith parę razy spogląda na mnie podejrzliwie i nieustannie wodzi wzrokiem za kapitanem. Nie wiem czy słyszała jak wychodziliśmy, ale wolę nie ryzykować i jej o to nie pytać. Niepotrzebnie nagrabiłabym sobie z jej strony trudnych pytań, na które odpowiedzi nie są ani łatwe, ani oczywiste. A, co gorsza, mogłabym przez to stracić jej zaufanie, które jeszcze na pewno mi się przyda.
   Teraz natomiast, zgodnie z zawartą paręnaście godzin wcześniej umową, idę z Alistairem do miejsca, gdzie przetrzymują Cederica i Santiaga. Kapitan nie wspomniał ani słowem o tym, do czego wczoraj doszło. A raczej do czego mogłoby dojść, gdyby nie to jego wystudiowane do perfekcji opanowanie. Tłumię w sobie żal. Był tak blisko mnie...
   Może to lepiej. Nie mogę się spieszyć jeśli chcę, żeby mój plan zadziałał. Jednak zaczynam wątpić czy panuję nad swoimi uczuciami tak dobrze jak muszę. To byłoby dla mnie niezwykle niekorzystne, gdybym w przyszłości miała jakieś opory przed zostawieniem piratów. Chwila zwątpienia i cały mój misterny plan się nie powiedzie.
   - Dalej idź sama, to niedaleko. Zaczekam tutaj. - Mówi Alistair. Wkłada swoją pochodnię w wykutą w skalnej ścianie rączkę i opiera się obok niej plecami. Jestem mu wdzięczna, że nie chce kontrolować przebiegu tej rozmowy.
   Niepewnie posuwam się naprzód. Parę metrów dalej dociera do mnie słabe światło. Niewyraźny pomruk odbija się echem od skał.
   - Cederic? - Wołam cicho. Stawiam kolejne kroki i staję przed dużym wgłębieniem w ścianie. Jest zakratowane. Więzienie w jaskini. Niezwykle... praktyczne. Brak jakichkolwiek szans na ucieczkę musi wywoływać w więźniach prawdziwy strach. Trudno przebić się przez kamień starszy od nas pewnie o miliony lat.
   - Panienko Fayette? To ty? - Robi mi się niedobrze, gdy słyszę pełen nadziei głos starszego mężczyzny. Santiago też musi to przeżywać.
   - Tak, to ja. - Odpowiadam po dłuższej chwili. Nagle mam wątpliwości co do tego czy dobrze robię. Czy mój "plan" rzeczywiście jest dobry, czy go wyśmieją? Z zaciśniętym żołądkiem zbliżam się do krat.
   - Jakim cudem się tu znalazłaś?
   - Mam dobre układy z kapitanem. - Rzucam natychmiast, właściwie bez zastanowienia.  Jeszcze nie skłamałam. Chyba mogę uznać to za sukces.
   - Nie rozumiem... - Tym razem odzywa się Cederic. Podchodzę jeszcze bliżej, żeby lepiej widzieć jego twarz. Marszczy brwi. Naprawdę musi mieć teraz mętlik w głowie.
- Za nami płynęło dziesięć statków. Całe dziesięć ogromnych statków. Jakim cudem nie dorwali piratów? - Hiszpan bezsilnie rozkłada ręce, wpatrując się we mnie, jakbym miała znać odpowiedź na to pytanie. Staram się wytrzymać jego spojrzenie, co przychodzi mi z ogromnym trudem. To co robię jest naprawdę podłe.
   - Piraci musieli zmienić kurs. - Mówię z zaciśniętym gardłem. To ja ich ostrzegłam, to ja skazałam dwóch niewinnych ludzi na zimne noce w jaskiniach. Jednak wydaje się to niską ceną za życie Alistaira. I reszty. - W każdym razie... Mam pewien plan. - Zmieniam temat.
   - Plan? - Oboje jak na komendę sztywnieją.
   - Tak. - Potwierdzam szybko. Muszę się pospieszyć. - I jestem na dobrej drodze do zrealizowania go, ale musicie mi zapewnić jedną rzecz. Przestaniecie mnie szukać. - Zaciskam palce na trzonie pochodni coraz mocniej.
   - Co proszę? - Cederic z oburzeniem odsuwa się ode mnie. - Zwariowałaś?
   - Nie, posłuchaj...
   - To ty posłuchaj, Fayette! - Przerywa mi. - Nie mam pojęcia, co robiłaś z nimi przez cały ten czas, ale jeśli wydaje ci się, że to są normalni ludzie, których można łatwo oszukać, jesteś w ogromnym błędzie! - Podnosi głos. Nie podoba mi się jego ton.
   - Daj mi skończyć! - Syczę ostro. - To, że jestem kobietą, nie znaczy, że nie jestem świadoma skali niebezpieczeństwa! Przecież nie biegam cały czas z głową w chmurach!
   - Ach tak? - Cederic prycha sarkastycznie.
   - Daj spokój. Posłuchajmy, co ma do powiedzenia. - Santiago kładzie dłoń na ramieniu syna.
   - Dziękuję. - Urywam na chwilę, żeby uspokoić oddech. Rozglądam się jeszcze na wypadek, gdyby ktoś mógł mnie usłyszeć. Pomimo tego, że nie dostrzegam żadnego ciemniejszego od innych cienia, ściszam głos do konspiracyjnego szeptu. - Jeśli wszystko pójdzie dobrze, powinnam się stąd wydostać za kilka miesięcy. Wkrótce kapitan weźmie za was okup i wrócicie do domów. Wasze zadanie polega na tym, żebyście wstrzymali wszelkie siły, które zebrał mój ojciec, żeby mnie znaleźć.
   - Jak chcesz się wydostać? - Pyta Santiago.
   - Powiedzmy, że moja rola jest trochę... Radykalna. - Krzywię się. To zabrzmi potwornie głupio, tak bardzo, idiotycznie głupio... - Rozkocham w sobie kapitana, zdobędę jego zaufanie i ucieknę przy pierwszej okazji, kiedy zostawi mnie samą na lądzie. - Wyduszam z siebie na jednym wydechu. Oniemiałe twarze powoli przybierają wyraz pobłażliwego rozbawienia.
   - I w ten sposób chcesz wygrać z mordercami? Próbując przypodobać się ich dowódcy? - Cederic z butnym uśmieszkiem na ustach kręci głową.
   - To najlepsze, co wymyśliłam. - Mówię rozczarowana. Spodziewałam się z ich strony raczej zmartwienia niż niedowierzania.
   - Raczej najgłupsze. Po pierwsze, on nigdy się na to nie nabierze. Po drugie, nawet jeśli, to zbyt ryzykowne. - Kontynuuje Cederic, powstrzymując się od śmiechu.
   - Fayette, skarbie, Cederic ma rację. - Wtrąca Santiago. - Twój ojciec odchodzi od zmysłów. Jeśli powiemy mu, co zamierzasz, wykupi armię większą niż potrzeba do podbicia małego państwa, żeby cię tylko znaleźć i uratować. Nie możemy pozwolić ci na takie szaleństwo.
   - Ale ja dam radę to zrobić! Potrafię owinąć sobie mężczyznę wokół palca. - Mówię to tak pewnie, że sama jestem skłonna uwierzyć w swoje wymysły. Moje doświadczenie jest właściwie równe zeru.
   - Ty? - Parska Cederic. - Nigdy nie miałaś do czynienia z mężczyznami. Swoją wiedzę zapewne bierzesz z tych swoich żałosnych romansideł. Nigdy nie uda ci się go w sobie rozkochać. Prędzej marny pachołek się na to nabierze niż morderca.
Ukłucie żalu odbiera mi mowę. Nie spodziewałam się po nim aż tak okrutnych słów. W przypływie emocji szukam w głowie jakiejś celnej uwagi. Lub kłamstwa.
   - Pocałował mnie. - Rzucam wyzywająco. I mimo, że to bardzo mija się z prawdą, jestem skłonna podkoloryzować rzeczywistość, jeśli to ma mi pomóc. Albo przynajmniej dogryźć temu niewychowanemu paniczykowi. Urażoną dumę wynagradza mi grymas niedowierzania i obrzydzenia na twarzy Cederica.
   - Więc jesteś gotowa się sprzedać?
   - Cederic! - Syczy Santiago.
   - Dla wolności? Dlaczego nie? - Uśmiecham się sztucznie. - Wiesz... Sądziłam, że jesteś trochę inny. Najwyraźniej sporo się przeliczyłam.
   - Ja również miałem o tobie inne zdanie. - Warczy rozgoryczony. - Myślałem, że moja przyszła żona będzie mi wierna.
   - Nigdy nie wyraziłam zgody się na nasze zaręczyny! - Oponuję. - Nie masz prawa mnie oceniać, kiedy sam próbowałeś sprzedać mnie i Ariettę za swoją własną wolność! Tylko tchórze tak robią, a ty jesteś największym z nich. - Krzyczę i wskazuję na niego palcem.
   - Miałem powody! Ważne powody! A ty?! Zachowujesz się jak zwyczajna ulicznica!
   - Ważne powody? Żeby zostawić na statku dwie kobiety, a samemu wrócić bezpiecznie do domu?! - Podnoszę głos jeszcze bardziej. - Jesteś żałosnym kretynem, nie masz prawa nawet nazywać się mężczyzną! - Zaciskam zęby. - Wiecie co? Nieważne. Wiem, co robię i nie zamierzam się poddawać. Jeśli wy mnie nie popieracie, wasza sprawa. Poradzę sobie sama.
   - Dzieci, nie powinniście się tak kłócić. Kiedyś macie założyć rodzinę, spróbujmy się dogadać. - Santiago wpatruje się we mnie błagalnie. Oczywiście chce ratować plany małżeńskie odnośnie nas. Tylko to się liczy. Niedoczekanie jego.
   - Będę robić to, co mi się podoba. I nie zamierzam zgadzać się na spędzenie reszty życia z tym... człowiekiem. - Krzywię się. - Gdy opowiem ojcu o zachowaniu Cederica, osobiście zakończy tę farsę. Nie spędzę reszty swoich dni z osobą, która nie szanuje ani mnie, ani mojego zdania. - Kończę stanowczo.
   - Cudownie. - Wtrąca nagle Cederic. - Bo ja nie zamierzam dzielić łoża z taką wywłoką, jaką się stajesz!
   - Jak ty się wyrażasz o kobiecie?! - Santiago zdenerwowany odwraca się w stronę syna.
   - Słyszałeś, co ona zamierza zrobić?! Wejdzie do łóżka obcemu mężczyźnie, bo nie chce zaufać własnemu ojcu!
   - Nigdy nie mówiłam o czymś takim! - Krzyczę obrażona. - Tego już za wiele. Miałam nadzieję, że mi pomożecie, ale skoro was to nie interesuje, zapomnijcie o wszystkim, co mówiłam. - Odwracam się wściekła i, pomimo protestów Hiszpanów, wchodzę szybko w ciemny tunel.
   A więc podsumujmy: "wywłoka", "ulicznica", "gotowa się sprzedać". Och, i jeszcze wejdę do łóżka obcemu mężczyźnie. No tak. Bo przecież od zawsze marzyłam tylko o tym, żeby móc wykorzystać swoje wieloletnie, dziwkarskie doświadczenie.
   Przeklęci faceci.
   Nagle uderzam z rozpędu w coś twardego. Podnoszę wzrok. Alistair. Zapomniałam, że na mnie czekał.
   - Hej, spokojnie. Co tam się stało? Parę sekund dłużej i poszedłbym ich ratować. - Z autentycznym zaciekawieniem unosi brwi.
   - Powiedzmy, że znalazłam następny dobry powód, żeby zostać z wami. - Kolejna półprawda. Moje sumienie płacze z rozpaczy.
   - I musieliście tak krzyczeć? - Pyta, nie do końca przekonany co do moich wyjaśnień. Nie mam ochoty teraz wymyślać czegoś bardziej rozbudowanego. Wzruszam ramionami.
   - Możemy już wracać? - Pytam tylko. W odpowiedzi posyła mi podejrzliwe spojrzenie, ale, o dziwo, nie protestuje.
   - Panie przodem. - Kłania się gustownie i wskazuje ręką wyjście.
   Złość ulatnia się z mojego ciała. Mimowolnie się uśmiecham.
   - Nie pasuje ci taka grzeczność. - Stwierdzam i przechodzę obok niego.
   - Ach tak? Więc jak twoim zdaniem powinienem się zachowywać? - Korytarz jest tak wąski, że Alistair nie może iść obok. Ale to właściwie dobrze. Wcześniej ledwo byłam w stanie za nim nadążyć - tak szybko przemierzał pokrętne korytarze. A teraz to ja narzucam tempo.
   - Jak pirat. - Uśmiecham się pod nosem. - Piraci są bezduszni, okrutni i brutalni. A ty wydajesz się względnie... cywilizowany. - Ostrożnie dobieram słowa.
   - Pozwól, że uznam to za komplement. Kolejny. Chyba masz dobry humor. Całe dwa komplementy w zaledwie dwa dni. - Czuję się trochę niezręcznie na wspomnienie nocnej rozmowy, ale szybko odzyskuję rezon.
   - Korzystaj póki możesz. - Mówię z udawaną groźbą.
   - Mam zacząć się bać?
   - Powinieneś. - Potwierdzam całkiem poważnie.
   - Może być z tym problem. Nie mam zwyczaju być przerażonym w obecności kobiet. W dodatku pomarańczowych.
   - Nie śmiej się z moich włosów. - Warczę natychmiast.
   W dzieciństwie całe mnóstwo dzieci dokuczało mi z ich powodu. Rude włosy nie są czymś powszechnym, dlatego duża większość ludzi patrzy na mnie jak na przedstawicielkę rzadkiego gatunku zamkniętej w klatce małpy w cyrku potrzebnej tylko po to, żeby móc ją podziwiać.
   - Coś z nimi nie tak? - Pyta Alistair. Odwracam się na chwilę w jego stronę.
   - Wszystko. - Rzucam po chwili skrzywiona i idę dalej.
   - Mi się podobają. - Stwierdza lekko.
   - To jesteś chyba jedyny.
   - Teraz skręć w lewo. - Instruuje, kiedy znajdujemy się na rozwidleniu dróg.
   Korytarz się rozszerza i Alistair już bez problemu może iść obok mnie.
   - Gratuluję porannej lekcji z Jaydenem. Poszło ci naprawdę dobrze. - Mówi z sarkastycznym uśmiechem.
   - Dziękuję. Oczywiście zawdzięczam to tobie.
   - Tylko po części. O dziwo, w dużej mierze to twoja zasługa. Szybko się uczysz. Nie spodziewałbym się tego po... - Urywa nagle i zaczyna się śmiać.
   - Po kim? - Dopytuję ze zmarszczonymi brwiami.
   - Po tak niepozornej dziewczynce, jaką jesteś. - Kończy.
   - Dziewczynce? - Pytam, szczerze zaskoczona. -Że niby ja jestem niepozorną dziewczynką? - Z żalem patrzę na chłopaka. - Mam całe osiemnaście lat!
   - A ja dwadzieścia cztery. W moich oczach jesteś dziewczynką. - Rzuca lekko. Urażona zatrzymuję się w miejscu. Nikt nie będzie umniejszał mojej dorosłości.
   - Między nami jest tylko sześć lat różnicy. Nie zachowuj się jakbyś był w wieku mojego ojca. - Mówię zirytowana.
   - A mogę wiedzieć dlaczego tak ci to przeszkadza? - Z kompletnym brakiem zrozumienia na twarzy unosi jedną brew.
   - Nie. - Warczę obrażona. - Nie jestem już dzieckiem, tylko kobietą.
   - No tak. - Potwierdza, jakby nagle go olśniło. - Kobietą, która zostanie zmuszona do poślubienia mężczyzny, który próbował ją sprzedać za własną wolność. To jest ta twoja dorosłość.
   - Nie wyjdę za niego. - Zaprzeczam zdezorientowana. Kompletnie pogubiłam się w tym, o czym właściwie rozmawiamy.
   - Tak ci się tylko wydaje. Twój ojciec zmusi cię do każdej rzeczy, jaka przyniesie jemu albo Grenadzie korzyści. A ty będziesz podążać za nim jak ślepy pies. - Rzuca złośliwie.
   - O co ci chodzi? - Pytam zmieszana. - Mógłbyś wyjaśnić? Jeszcze parę minut temu byłeś uosobieniem spokoju, a teraz zachowujesz się jak obrażone dziecko.
   - Chcesz wrócić do ojca. To wystarczy.
   - Co takiego? Nie zamierzam nigdzie wracać! - Zaprzeczam. - Zostanę na statku.
   - Na miesiąc. Może dwa. Później ci się znudzi i zechcesz, żebym łaskawie pozwolił ci odejść.
   - Alistair... Naprawdę nie mam ochoty się z tobą kłócić.
   - I nie będziesz. Chcę cię tylko ostrzec. Jeśli spróbujesz odejść, wiedz, że cię znajdę. Wszędzie. A wtedy już na pewno nie będziesz tak pewna siebie. Zostaniesz z nami do końca swojego życia. - Szepcze w końcu groźnie. Więc o to chodzi. Tak bardzo chce mnie zdominować?
   - Skoro jesteś tak pewny tego, że tu zostanę, dlaczego martwisz się o moją przyszłość z Cedericiem? - Bingo. Na twarzy Alistaira pojawia się dezorientacja, a w oczach odbija się tysiąc niewypowiedzianych słów. Bynajmniej nie przyjemnych.
   - Nie będę ci się tłumaczył. - Zdenerwowany mija mnie i sam wraca do jaskini.
   Przewracam oczami. Nigdy nie zrozumiem mężczyzn... A podobno to kobiety są bardziej skomplikowane.

PiraciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz