- Znowu źle ustawiłaś stopy. - Zaciskam zęby. Jayden powtarza to już po raz setny. - W ten sposób szybko stracisz równowagę i przeciwnik w mngnieniu oka zwali cię z nóg.
Zaczynam od nowa. Prostuję się i rozstawiam nogi na szerokość bioder. Jedna trochę z przodu, druga z tyłu. Chwytam oburącz drewniany miecz i z całej siły uderzam w broń Jaydena.
- Za słabo! - Śmieje się. Ma z tego więcej radości niż ja gdy dziesięć lat temu dostałam pierwszą lalkę. Cholerny pirat. Biorę zamach i uderzam kolejny raz. Kolejny. I kolejny. Jak może tak lekko odbijać moje ciosy?!
- No dalej, Fayette! Na pewno masz więcej siły niż ci się wydaje. - Krzyczy Alex, prawie turlając się po ziemi ze śmiechu.
Przewracam oczami. Jestem cała spocona, boli mnie dosłownie każdy mięsień, a wysuszone gardło niemiłosiernie piecze. Ćwiczymy już całą godzinę. Naprawdę mam dosyć, a publika oczywiście nie pomaga. Cała załoga ogląda nasze poczynania od samego początku i bawi się przy tym niemal tak dobrze jak podczas przedstawienia teatralnego. Czuję się jak zwyczajny błazen.
- Może skończmy... na dzisiaj? - Sapię.
- Nie ma mowy. - Jayden z sadystycznym uśmieszkiem kręci głową. - Najpierw wytrąć mi miecz z ręki. Wtedy pozwolę ci odejść.
Krzywię się. Jak mam to niby zrobić? Nawet go nie drasnęłam, choć ciągle trzyma drewniany miecz tylko w jednej dłoni. A naprawdę mam ogromną ochotę popatrzeć jak dzięki mnie na jego ramieniu wykwita fioletowy siniak.
- Nie dam rady. Nie dzisiaj. - Stwierdzam ze złością.
- Na dziś wystarczy. Już późno. - Odzywa się Alistair zaraz po mnie. Mile zaskoczona nie powstrzymuję uśmiechu pełnego ulgi. - Ćwiczy wystarczająco długo jak na pierwszy raz. - Dopowiada jeszcze, posyłając mi rozbawione spojrzenie. Nawet on nie może sobie odpuścić kpin ze mnie.
- Niech będzie. Tym razem ci odpuszczę. - Zwraca się do mnie Jayden. - Jutro pokażę ci parę pomocnych trików. - Obiecuje i puszcza do mnie oko.
- Świetnie. Koniec przedstawienia. - Mówię do wszystkich. - Za oglądanie jutrzejszej komedii zostanie pobrana opłata. - Rzucam na odchodne. Słyszę za sobą parę śmiechów.
Odkładam atrapę miecza na jedną ze skalnych półek i idę do swojego łóżka. Siadam na jego kraju. Spuszczam nisko głowę. Odkąd pamiętam, duży wysiłek fizyczny kończył się dla mnie nie czerwoną, ale bladą skórą, trudnością w złapaniu oddechu i chłodem rozlewającym się po kościach. A powinno być właśnie odwrotnie. Odchylam ciało do tyłu. Czarne mroczki pojawiają się przed moimi oczyma, ale chwilę potem znikają. Biorę głębszy oddech. Jutro ręce będą mnie potwornie boleć.
- Dobrze się czujesz? - Ailith siada obok mnie i kładzie dłoń na moim karku. - Nie powinnaś być zimna. - Stwierdza po chwili ze zmarszczonymi brwiami.
- Zawsze tak miałam. - Wzruszam ramionami. - Zaraz mi przejdzie.
- Na pewno?
- Tak. - Posyłam jej szeroki uśmiech. - Ale przydałaby mi się porządna kąpiel. - Z rozmarzeniem wspominam ciepłą wodę i pachnące mydła, jakimi Arietta mnie szorowała.
- Na to możemy coś poradzić. Jest tu takie miejsce... Zresztą zobaczysz sama. - Uśmiecha się tajemniczo. - Zabierz ubrania na zmianę.
Nie czekając zbyt długo, Ailith przewiesza sobie przez lewą rękę luźne spodnie i dużą, czarną koszulę, a ja wyciągam z kufra białą piżamę oraz kostkę mydła i podążam za Ailith. Wbrew moim oczekiwaniom wcale nie wychodzimy z jaskini tą drogą, którą dotarliśmy tutaj dzisiejszego ranka. Przechodzimy po półce skalnej obok jeziora. Z wahaniem stawiam kolejne kroki. Skała jest śliska i muszę bardzo uważać, żeby nie wpaść do wody. Gdy docieramy do ponadmetrowego urwiska, ze strachem patrzę na blondynkę. Skacze w ciemność tak pewnie, jakby robiła to tysiące razy.
- No chodź! - Popędza mnie głośnym szeptem.
- Nie uważasz, że powinnyśmy kogoś uprzedzić, że wychodzimy w dzicz? - Pytam cicho.
- Oj tam zaraz dzicz... - Odpowiada tylko krótko i podaje mi rękę. - Skacz, Fay.
Patrzę na księżyc i zmawiam krótką modlitwę. Jeśli coś sobie złamię, przysięgam, że zamorduję tę kobietę.
Zaciskam powieki. Chwytam dłoń Ailith. Zginam kolana i odbijam się sprężyście od podłoża. Po chwili ląduję gładko na miękkim piasku.
- Możesz już otworzyć oczy. - Mówi dziewczyna z przekąsem. Och... No tak. Żyję.
- Nie jestem przyzwyczajona do takich wyczynów. - Przyznaję.
Brunetka kręci głową z rozbawieniem, po czym ciągnie mnie dalej. Biegniemy wzdłuż plaży. Po prawej stronie rozciąga się bezkresny bezmiar wód, a po lewej potężne klify. Piasek oświetlany przez księżycowe światło przybiera srebrną barwę. Spokojny szum morza jest jak kojąca muzyka. Co jakiś czas ciepłe fale oblewają moje kostki. Uśmiecham się szeroko. W końcu czuję się naprawdę wolna. Mogę odetchnąć pełną piersią i na chwilę zapomnieć o swojej sytuacji.
- Jesteśmy. - Ailith wskazuje na asymetryczną, podłużną zatokę, do której z wysokiej skały wpada nieduży wodospad.
- Sama ją znalazłaś? - Pytam oczarowana.
- Czasami opłaca się pokłócić z całą załogą. - Śmieje się.
Rzuca ubranie na piasek i zaczyna ściągać koszulę. Bez zastanowienia robię to samo. Moczę palce stóp w wodzie. Jest idealna. Pozbawiona wszystkich ubrań wchodzę do zatoki i siadam na gładkim, kamienistym dnie. Opieram głowę o głazy. Małe fale, które tworzy wodospad, sięgają mi do samej szyi.
- Kto wie o tym miejscu?
- Nikt oprócz mnie i ciebie. Nie chciałam, żeby Alexowi przyszło do głowy zrobić mi jakiś mało śmieszny żart typu "skradzione ubrania". - Tłumaczy.
- Nie zastanawia ich, gdzie się podziewasz jak cię nie ma?
- Sprzedałam im bajeczkę o oglądaniu gwiazd. Teraz pewnie myślą, że zabrałam cię ze sobą.
Całkiem sprytnie. Sięgam po swoje ostatnie mydło z ekstraktem z róży. Nie mogę powstrzymać się przed cichym westchnieniem. Pachnie cudownie. Myję nim całe ciało i włosy, a następnie rzucam je Ailith.
- Mam swoje. - Chce mi je oddać, ale kręcę odmownie głową.
- To jest z małym dodatkiem. - Blondynka z zainteresowaniem na twarzy przybliża nos do kostki. Uśmiech wypełza jej na usta.
- Róże? - Kiwam twierdząco głową. - Uwielbiam ten zapach. - Dziewczyna po raz kolejny wdycha kwiatowy aromat.
- We Francji ludzie uważają, że kąpiel jest szkodliwa. - Rzucam z kpiną, przyglądając się odbitej w wodzie tarczy księżyca.
- Żartujesz. - Ailith z obrzydzeniem marszczy nos. - Musi tam potwornie śmierdzieć.
- Niestety nie miałam okazji tego doświadczyć.
- Powinnaś się cieszyć. Z braku higieny mogłabyś złapać jakąś potworną chorobę. - Mruczy dziewczyna skrzywiona.
- Ailith... - Zaczynam niepewnie. - Jest coś, co męczy mnie od jakiegoś czasu. Jak dostałaś się na pokład Nieustraszonego?
- Mówiłam ci już. - Odpowiada obojętnie, nawet na mnie nie patrząc. - Dave mnie przygarnął.
- Tak, ale co działo się wcześniej? - Drążę.
- Nie wiem, czy chcę o tym rozmawiać... - Mówi cicho, płukając włosy w wodzie.
- Nie musisz, jeśli to dla ciebie problem. - Uprzedzam ją od razu. - Nie zamierzałam czegokolwiek wyciskać z ciebie na siłę.
- Wiem, ale... Powiedzmy, że miałam najgorsze dzieciństwo, jakie można sobie wyobrazić. Od samego początku. Matka była zbyt słaba psychicznie, żeby sprzeciwiać się ojcu. Byłam bardzo mała, kiedy pobił ją na śmierć. Jej agonia trwała dwa dni, zanim odeszła na zawsze. Ojciec w tym czasie balował w gospodzie z każdą podrzędną lafiryndą, jaka trafiła mu się w ręce. A ja, pięcioletnie dziecko, siedziałam w domu i nieustannie płakałam, błagając, żeby mama mnie nie zostawiała. Nie posłuchała. - Urywa na chwilę, bierze oddech i wraca do opowieści. - Wtedy wszystko tylko się pokomplikowało. Byłam dla ojca jak worek ziemniaków. Miał gdzieś moje życie, to, czy mam co zjeść albo gdzie spać. Do czasu, aż zauważył, że stałam się małą kobietą. - Wyszeptała z trudem. Nazbyt łatwo domyślam się, co się mogło dalej stać.
- Ailith, nie musisz...
- Pozwól mi dokończyć. - Mówi pewnie. - Miałam trzynaście lat, kiedy wypity w trupa wrócił do domu. Ledwo trzymał się na nogach. Zaczął bredzić coś o tym, że powinnam pójść do domu publicznego, żebym w końcu zaczęła na siebie zarabiać. Zignorowałam to. Nie sądziłam, że mówi poważnie. Następnego dnia chciał mnie zaciągnąć do gospody. Kiedy odmówiłam, uderzył mnie. Próbował mnie zgwałcić, ale okazałam się zbyt dobrym przeciwnikiem. Przez kilka lat chowałam pod poduszką nóż. Spodziewałam się, że kiedyś dojdzie do takiej sytuacji. Bez żadnego zawahania wbiłam mu go w plecy. Obserwowałam, jak bordowa krew spływa po mojej ręce. Do jego ostatnich patrzyłam mu w oczy, a zanim umarł, powiedziałam, że go nienawidzę. Zakopałam jego ciało w ogródku. Później rzadko wracałam do domu. Plątałam się po ulicach. Pewnego dnia Dave zainteresował się mną i zabrał na statek. Wtedy nie podejrzewałam, że trafię z deszczu pod rynnę... - Parska. - A resztę historii już znasz. - Kończy.
Wpatruję się w nią bez końca. Nie potrafię sobie wyobrazić, że kiedykolwiek musiałabym przechodzić przez coś takiego. Stracić matkę, a ojca zabić własnymi rękami. Mrugam parę razy, żeby pozbyć się wilgoci z oczu.
- Żałujesz, że zostałaś piratem?
- Czasami. - Stwierdza szczerze. - Ale zaraz potem przypominam sobie, co zrobiłam. Skoro zabiłam człowieka, nie mam prawa narzekać na swój los. Poza tym spodobało mi się to. Wolność. Nieograniczenie. Beztroska. - Wymienia.
- A gdybyś mogła cofnąć czas? Zmieniłabyś coś? - Światło księżyca pada na jasną skórę dziewczyny i wtedy zauważam coś, co do tej umykało mojej uwadze. Dwie podłużne, poziome blizny na prawym przedramieniu dziewczyny. Dokładnie takie same, jak te Alistaira. Z tym, że on miał ich znacznie więcej. Żołądek ściska mi się bezlitośnie.
- Gdybym coś zmieniła, nigdy nie poznałabym naszego przeuroczego kapitana. - Żartuje sarkastycznie. Uśmiecham się niewyraźnie.
- Mogę ci zadać jeszcze jedno pytanie?
- Opowiedziałam ci historię swojego życia. Nie mam już nic do ukrycia. - Zachęca mnie.
- Skąd masz te blizny? - Wskazuję palcem na jej rękę. Ailith spogląda w to miejsce i parska śmiechem.
- Ach... To. Dwie pamiątki po Dave'ie. Za nieposłuszeństwo. W sumie to chyba powód do dumy. Mogłam zarobić znacznie więcej. - Stwierdza sarkastycznie.
Mimowolnie spoglądam na swój nadgarstek i porównuję moje prawie niewidoczne już rany ze szramami Ailith. Czyli miałam rację. Alistair jest zdecydowanie bardziej łaskawy niż jego ojciec.
- Zniknęły? - Podnoszę głowę i spoglądam na Ailith. - Cięcia. - Rzuca, pokazując głową moją dłoń.
- Tak. Prawie. Przynajmniej nie bolą. - Wzruszam ramionami.
- Masz szczęście, że to nie był Dave. Nie obeszłoby się bez szycia. A to nic przyjemnego, wierz mi. - Uśmiecha się niepewnie. Przez kilkanaście długich minut słychać tylko szum morza i wodospadu mieszającego się z wodą zatoczki. Żadna z nas nic nie mówi. W końcu Ailith wstaje i zaczyna wycierać się prostym ręcznikiem.
- Powinnyśmy już wracać. - Stwierdza krótko.
- Tak, masz rację.
Kiedy wchodzimy z powrotem do jaskini, większość załogi leży już w łóżkach. Tylko Alistair i Mason dyskutują o czymś zawzięcie, siedząc przy bloku skalnym na skraju jeziora.
- A oni znowu to samo. - Wzdycha Ailith. - Nie mam pojęcia, skąd biorą coraz to nowe tematy do rozmowy, ale to powtarza się każdej spędzonej tutaj nocy.
- Mężczyźni potrafią rozmawiać o każdej najmniejszej głupocie, jaka ich spotkała jak o nadchodzącej apokalipsie. - Komentuję złośliwie.
- W to akurat nie wątpię. Rozmawiałaś może o mnie z Alistairem? - Blondynka siada na cienkiej kołdrze.
- Przepraszam, ale nie było okazji. - Tłumaczę się, trochę zawstydzona.
Nigdy nie sądziłam, że będę musiała grać na dwa fronty. Nie wspominając o tym, że w obecnej chwili naprawdę chcę pomóc Ailith, ale też jednocześnie muszę sprawić, żeby Alistair pokochał mnie, nie ją. Będę musiała coś w końcu wymyślić. Jeśli kapitan zwiąże się z Ailith, wszyscy będą szczęśliwi i tylko ja na tym stracę. Jeśli pokocha mnie, skrzywdzę przyjaciółkę, a kilka dni później również Alistaira, ale tym razem to ja będę szczęśliwa.
- Nie szkodzi. Po prostu byłam ciekawa... - Mruczy niewyraźnie, a na jej policzkach nagle wykwita gorący rumieniec. - Bo wiesz... Czasami patrząc na was mam wrażenie, że coś między wami jest. Dlatego byłam trochę zaniepokojona.
- Nie masz się czym martwić. - Uspokajam ją. - Nie łączy nas nic wielkiego.
- Powiedzmy, że ci wierzę. Ale odpowiedz mi na jedno pytanie. Z jakiego powodu zdecydowałaś się dobrowolnie zostać na statku? - Dziewczyna nieznacznie mruży oczy. Jest podejrzliwa względem mnie, ale nie winię jej za to. Ma tysiąc powodów, żeby mi nie ufać.
- Zawsze marzyłam, żeby wyrwać się z domu. Uznałam to za dobrą okazję. - Kłamię. Mam nadzieję, że brzmi to wiarygodnie.
- Podróżowanie z piratami jest według ciebie "dobrą okazją"? Z jakiej choinki ty się urwałaś? - Dziewczyna zanosi się śmiechem, czym zwraca na nas uwagę Alistaira i Masona. Zerkam w ich stronę. Kapitan ze uniesionymi brwiami obserwuje Ailith, a Mason z tajemniczym uśmieszkiem na ustach szepcze mu coś do ucha.
- Dajcie ludziom spać! - Krzyczy ktoś w tym samym momencie. Pomimo wielu tygodni spędzonych z tymi ludźmi mam problem, żeby odróżnić ten głos.
- Zamknij się, Kaleb! - Warczy Ailith. - Wracaj do snów o tej swojej niebiańskiej elfce! - Na te słowa kilka kolejnych głosów rzuca w stronę Kaleba złośliwe komentarze.
- Jakiej elfce? - Dopytuję, kompletnie nie orientując się w sytuacji.
- Ach... Nic takiego. - Ailith hamuje śmiech. - Dawno temu Mason znalazł półprzytomnego człowieka na plaży niedaleko Marigot, które chwilę wcześniej obrabowaliśmy. Majaczył coś o elfach, a gdy się obudził, zarzekał się, że tajemnicza kobieta o spiczastych uszach pozbawiła go domu i całego majątku tylko po to, żeby jego samego wyrzucić na nieznanej wyspie. Moim zdaniem najzwyczajniej w świecie się uchlał i wsiadł na zły statek, a załoga wyrzuciła nieproszonego pasażera na brzegu Marigot. I w ten oto sposób zbiednieliśmy o Kaleba. - Mówi głośniej niż wcześniej.
- Bardzo śmieszne! A to co mówiłem to prawda! - Kolejny krzyk, po którym następuje salwa kpin. Ja również nie powstrzymuję uśmiechu niedowierzania, który natychmiast wpełza na moje usta.
- Elfka, powiadasz? - Pytam głośno. - Moja mała, angielska kuzynka wierzy, że jedna z nich kryje się w jej szafie.
- No proszę! Nawet nasza droga Fayette zgadza się z tym, że Kaleb ma niepokolei w głowie! - Dopowiada Mason. - Czyli coś w tym musi być!
- Dobra, dosyć tego. - Zarządza nagle Alistair. W tonie jego głosu słuchać rozbawienie. - Kaleb ma rację, powinniśmy odpocząć. Korzystajcie z tego, że wasze łóżka nie kołyszą się we wszystkie strony! - Mówi. Niezadowolone pomruki cichną po paru sekundach.
Gdy już leżę bezwładnie na bawełnianym, szarawym materiale, który oddziela mnie od twardej skały, zapada kompletna cisza. Ciekawe, jak czuje się Cederic. I Santiago. Alistair twierdził, że gdzieś tutaj jest miejsce dla "takich jak oni", ale nie zauważyłam, żeby ktokolwiek wyprowadzał ich ze statku. A nie mogli ich przecież tam zostawić.
Po paru minutach - lub nawet godzinach - w bezruchu, przewracam się na lewy bok. Jakiś czas później decyduję się jednak położyć na plecach. Ale to i tak nic nie daje. Kładę dłonie na twarzy. Jestem okropnie zmęczona, a nie mogę zasnąć. Chyba jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło. Może to przez chłodne powietrze? Albo wieczorną kąpiel. Po dłuższym przebywaniu w wodzie chyba nie mogę spać.
Zirytowana wpatruję się w bladą, księżycową poświatę padającą na przeciwległą ścianę. Znika powoli, a chwilę później powraca ze zdwojoną siłą.
- Nie możesz zasnąć? - Cichy szept rozlega się gdzieś w ciemnościach, całkiem niedaleko mnie i jednocześnie zbyt blisko, niż powinien. Ponura noc niemal natychmiast wydaje się bardziej znośna, kiedy okazuje się, że nie tylko ja mam problemy ze snem.
- Ty chyba też? - Pytam równie cicho.
- Najwyraźniej. - Odpowiada. - Kto taki nie pozwala ci spać?
- Teraz ty. - Cichy śmiech dociera do moich uszu, łaskocząc je delikatnie łagodnym brzmieniem. Alistair ma chyba wyjątkowo dobry humor. Przewracam oczami. - Dlaczego jesteś tutaj, zamiast leżeć w łóżku zgodnie z własnymi zaleceniami?
- Niezwykle trafne pytanie. - Cisza ogarnia jaskinię. Krzywię się. Na morzu przynajmniej towarzyszyło mi skrzypienie desek czy odgłos obijających się o burty fal, a tutaj nawet szum niedalekiej wody jest ledwo słyszalny. W takich chwilach człowiek dowiaduje się o najgłębiej skrywanych zakamarkach swojej duszy, takich, których istnienia wcześniej nawet nie podejrzewał.
- Chodź ze mną. - Słyszę i zastanawiam się czy ta propozycja to tylko wytwór mojego na wpół uśpionego umysłu.
- Dokąd? - Pytam więc, ciekawa, jakie miejsce ma na myśli kapitan.
- Na zewnątrz. Nie zniosę dłużej siedzenia w miejscu. - Alistair wypuszcza powietrze z płuc, jakby przez cały ten czas je wstrzymywał. - Poza tym rozmawiając tutaj możemy kogoś obudzić. - Dopowiada po chwili, a w jego głosie słychać uśmiech.
- Chyba masz rację... - Zgadzam się z nim i dla potwierdzenia własnych myśli kiwam jeszcze głową. Dobrze wiem, że po prostu znalazłam dobry argument, żeby z nim pójść.
Bezszelestnie podnoszę się z łóżka i nakładam na ramiona czarny płaszcz. Wbrew pozorom noc jest zbyt chłodna na cienką koszulę.
- Podaj mi rękę. Możesz się potknąć. - Bez zastanowienia chwytam wyciągniętą w moją stronę dłoń Alistaira. Po chwili uświadamiam sobie, że w ten sposób po raz kolejny dałam mu dowód na to, że mu ufam. Marne resztki rozsądku, który powinien zatrzymać mnie w bezpiecznej jaskini, zostają pogrzebane, gdy jego ciepłe palce zaciskają się na mojej skórze.
Alistair ciągnie mnie za sobą tak pewnie, jakby miał dar widzenia w ciemnościach. Ani jeden raz nie zawahał się przy skręcaniu w kolejne korytarze, a ja, pomimo ogromnych starań, nie daję rady zapamiętać drogi, którą się poruszamy. Alistair w końcu przystaje. Świeża, morska bryza sadza na mojej twarzy mikroskopijne kropelki wody.
- Jesteśmy na klifie. - Kapitan odzywa się pierwszy raz od paru dobrych minut. - Jest trochę ciemno, ale jeśli się postarasz, jestem pewien, że uda ci się zobaczyć morze.
- A ja myślę, że jednak nie mam takich zdolności jak ty. W chwili obecnej czuję się jak ślepiec.
- W takim razie poczekamy trochę aż się rozjaśni. Może chmury odsłonią księżyc. Usiądź tutaj. - Alistair delikatnie popycha mnie na duży kamień, a sam siada obok.
- Zamknij oczy.
- Po co? - Pytam natychmiast podejrzliwie.
- Spokojnie, przecież nic ci nie zrobię. Po prostu zamknij. - Prosi cierpliwie.
Z pewnym wahaniem lekko przymykam powieki.
- Całkiem.
- Ty naprawdę widzisz w ciemnościach? - Pytam zaskoczona tym, że zdołał zauważyć moje oszustwo.
- Skądże znowu. Po prostu zdążyłem cię już na tyle dobrze poznać. - Pomimo tego, że tutaj nikt nas nie usłyszy, oboje nadal szepczemy. Chyba wiem, dlaczego. Noc należy do ciszy, szmeru wody, gwiazd. Nie do niepotrzebnych słów.
- Zamknęłam. Co dalej?
- Po prostu słuchaj. - Mówi.
Trochę zdezorientowana przysłuchuję się otoczeniu, ale nie dociera do mnie nic specjalnego. Żadne piski, krzyki, śpiew ptaków... Nic. I wtedy orientuję się, że właśnie o to mu chodziło. O niezmąconą żadnym zbędnym dźwiękiem błogą ciszę i ledwo słyszalny szum morza.
- Wyjątkowo spokojnie, prawda?
- Wyjątkowo. - Potwierdzam.
- Nie radziłaś sobie zbyt dobrze z Jaydenem. - Mówi chłopak po chwili.
- Przecież pierwszy raz miałam w ręce miecz. - Burzę się. - W dodatku on nie raczył mi noc wytłumaczyć. Jak mam się czegokolwiek nauczyć bez żadnych podstaw?
- W takim razie mogę ci je pokazać. - Unoszę brwi.
- Teraz?
- A dlaczego nie? - Rzuca beztrosko. - Jutro będziesz miała małą przewagę. Wiele bym dał, żeby zobaczyć jak Jayden zostaje pokonany przez początkującą kobietę. - Alistair śmieje się swobodnie.
- Jest ciemno. - Krzywię się. - Co, jeśli któreś z nas się poślizgie i spadnie między skały na dole?
- Jesteśmy tak daleko od urwiska, że to nie jest możliwe. Zaufaj mi. - Parskam śmiechem na te słowa.
- Wyjątkowo śmiała prośba jak na pana, kapitanie. - Rzucam sarkastycznie.
- Nie powinienem o to prosić tak zacnej kobiety jak pani, panienko Fayette? - Podchwytuje mój ton. Mrużę oczy.
- No cóż, biorąc pod uwagę wszystko, przez co przeszliśmy... - Urywam rozbawiona.
- Masz rację. - Alistair nagle poważnieje. - Źle zaczęliśmy. Powinienem powstrzymać się od zrobienia niektórych... rzeczy.
- Przynajmniej jesteś świadomy swoich wad. - Wzruszam ramionami.
- Dobrze wiem, jakie błędy popełniam. - Spoglądam w jego oczy. Odbija się w nich kawałek księżyca, który na parę sekund wyszedł zza chmur. Przez krótką chwilę widzę też napięte mięśnie na jego twarzy.
- I to się ludziom chwali. - Komentuję.
- Czyli mi. - Usta chłopaka formują się w szeroki uśmiech.
- Między innymi. - Zbywam go ze śmiechem.
- Czy to był komplement? - Pyta.
- Może. - Odpowiadam wymijająco.
- Więc załóżmy, że tak.
- Możemy też założyć, że tajemnicza elfka istnieje. - Parskam.
- Nie, proszę, nie mówmy o tym. Przeżyłem wystarczająco dużo rozmów na ten temat. -Krzywi się i chowa twarz w dłoniach.
- Było aż tak źle?
- Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo wybujałą wyobraźnię posiada Kaleb. - Mruczy z nutką podziwu w głosie.
- Alistair... - Odzywam się po paru sekundach ciszy. Muszę go o to zapytać, choć naprawdę boję się jego reakcji. Biorę głęboki oddech. - Mogę porozmawiać z Cedericiem? - Z pewnym strachem próbuję dojrzeć mimikę twarzy kapitana. Pozostaje niewzruszona jak przy rozmowie o pogodzie.
- O czym? - Pyta w końcu.
- Może uda mi się go przekonać, żeby zaprzestali poszukiwań. - Czuję, jak napięcie sięga niemal zenitu. Dużo ryzykowałam, żeby zadać to pytanie. Oby nie zbyt dużo.
- A jeśli ci nie pozwolę? - Wyjątkowo spokojny ton jego głosu przyprawia mnie o dreszcze. Wolałabym, żeby choć trochę się zezłościł. Albo zaczął krzyczeć. Cokolwiek.
- Będę musiała odpuścić.
- Tak po prostu? - Patrzy na mnie podejrzliwie. Siedzi tak blisko, że prawie stykamy się udami, więc gdy bladoniebieskie światło pi raz kolejny oświeca jego twarz, nie mam problemu, żeby dojrzeć jego zmrużone powieki.
- Nie sprzeciwię się kapitanowi. - Szepczę stanowczo. Dobrze wiem, że jeśli weźmie mnie za bardziej posłuszną, będzie skłonny pójść na więcej ustępstw.
- Zawrzyjmy układ. - Proponuje po chwili. - Ja pozwolę ci z nim porozmawiać, a ty spełnisz jedną moją prośbę. Bez względu na to, o co poproszę, zrobisz to bez wahania. - Waży każde słowo.
- Zgadzam się. - Odpowiadam natychmiast. Dopiero kiedy na ustach chłopaka pojawia się tajemniczy uśmieszek, orientuję się, że właśnie zawarłam układ z samym diabłem.
- Cudownie. - Ożywa nagle. - Jutro cię do nich zaprowadzę. A tymczasem zaczekaj tu na mnie. Pójdę po drewniane miecze. Chyba, że wolisz pójść do łóżka?
- Co proszę? - Zaskoczona wstaję na nogi. Co za bezczelny wariat!
- Och... - Alistair patrzy na mnie osłupiały i parska śmiechem. - Nie o to mi chodziło... Powinienem popracować nad wysławianiem się... Po prostu pójdę po miecze. - Podnosi się z miejsca i odchodzi w ciemność.
Nadal nie wiedząc, co się właściwie stało, potrząsam głową. Arietta zamordowałaby mnie, gdyby dowiedziała się, co wyprawiam nocami z obcym mężczyzną. Zaczynam czuć się jak początkująca kurtyzana. Co jest bardzo, bardzo niegodziwe, jeśli chodzi o córkę samego gubernatora.
Parę minut później Alistair wraca i podaje mi jedną broń. Chwytam ją obiema rękami, ale niemal natychmiast chłopak podchodzi do mnie i poprawia ułożenie moich dłoni. Co chwilę przypomina o rozluźnianiu nadgarstków i szerszym zamachu.
- Nie tak. - Krytykuje. Setny raz.
- To jest niemożliwe... Nigdy się tego nie nauczę! - Zniechęcona odchylam głowę do tyłu. Kark zaczyna mi sztywnieć. Nagle czuję na swoich ramionach ciepły, kojący dotyk. Niepokojąco przyjemny.
- Rozluźnij się. Spięta nie zdziałasz zbyt wiele. Poza tym "niemożliwe" nie istnieje dopóki ja cię pilnuję. - Szepcze, a jego oddech łaskocze moją szyję. - Weź głęboki wdech. - Nie do końca wiedząc, o co mu chodzi, powoli wciągam powietrze do płuc.
Jednocześnie czuję, jak jego dłonie przesuwają się od mojego karku po końce ramion. Marszczę brwi.
- Alistair, nie powinniśmy...
- Daj spokój. - Przerywa mi. - Masz tak napięte mięśnie, że nie możesz się skupić na machaniu kawałkiem drewna.
Przygryzam wargę. Może nie powinnam tego czuć, ale jego dotyk jest tak przyjemny i kojący, że mam ochotę zatrzymać czas w miejscu. Moje ręce powoli opadają, poddając się delikatnym, kolistym ruchom.
- Widzisz? Od razu lepiej. - Mruczy, a ja mimowolnie się uśmiecham.
- Pewnie ćwiczyłeś na dziesiątkach kobiet.
- Nie obrażaj mnie. Na ponad setce co najmniej. - Rzuca rozbawiony.
- W tym Ailith? - Pytam ciekawa.
- Nie. Ailith nigdy nie pozwoliłaby mi się na tyle zbliżyć. Poza tym ona jest jak siostra. - Stwierdza obojętnie.
- Nigdy nie chciałeś się przekonać, co mogłoby się stać, gdybyś spróbował się z nią związać?
- Niespecjalnie. Kocham ją, ale tylko jak członka rodziny. Nie patrzę na nią jak na kobietę. Ona też nic takiego do mnie nie czuje, więc tak jest dobrze.
- A gdyby ci powiedziała, że się w tobie zakochała? - Drążę. - Co byś zrobił?
- To się nigdy nie stanie. - Śmieje się. - Nie muszę się tym przejmować. A dlaczego pytasz?
- Tak po prostu. - Odpowiadam machinalnie.
- Jesteś dzisiaj wyjątkowo skryta. - Komentuje. Nie odpowiadam.
Gdy Alistair ściąga dłonie z moich ramion, odwracam się w jego stronę z zamiarem podziękowania. Ale nagle nasze twarze znajdują się tak blisko, że tracę oddech. Nie jestem w stanie się ruszyć, sparaliżowana przyjemnym zapachem, jaki dociera do mojego nosa.
Chłopak podnosi prawą rękę i przesuwa opuszkami palców po moim policzku, czym wywołuje łagodne dreszcze na całym moim ciele. Jest ponad pół głowy wyższy ode mnie. Zadziwiające, że wcześniej nie zwróciłam na to uwagi. Nawet za dnia jest nieuchwytny, więc w ciemnościach nocy tym bardziej wydaje się ulotnym snem, a nie prawdziwym człowiekiem. Moje serce niepokojąco drży. Jego osoba wypełnia cały mój umysł, każdy jego najmniejszy kąt.
- Powinniśmy już wracać. - Szepcze Alistair. Kiwam twierdząco głową, ale żadne z nas nie robi ani jednego kroku w tył. Marzę o tym, żeby ta magiczna chwila trwała w nieskończoność. Żebym już nigdy nie musiała zamartwiać się problemami, ale po kres wieków mogła patrzeć w jego oczy.
W końcu Alistair zamyka oczy i spuszcza głowę.
- Wracajmy. - Mówi stanowczo i odsuwa się ode mnie. Chłód natychmiast wdziera się do mojego ciała, a rozczarowanie wypiera przyjemne uczucie.
Brunet idzie powoli do jaskini, a ja jestem zmuszona pójść za nim. Nie tak to miało się skończyć, ale nie chcę narzekać. Podświadomie wiem, że musiałabym to wykorzystać, żeby się wydostać. Chyba chcę odciągnąć moment swojej ucieczki jak najdalej się da...
Ale dlaczego?
CZYTASZ
Piraci
RomansaNikt nigdy nie mówił, że piękna miłość zawsze ma piękny początek. Kiedy Fayette spotyka kapitana Nieustraszonego, jest nim przerażona. Nie potrafi spojrzeć na piratów inaczej niż na podrzędny gatunek ludzi. Zapomina, że pierwsze wrażenie to często t...