Ponad głośnym gwarem poobiednich rozmów o tematach tak wielu, że już dawno pogubiłam się w tym, co kto mówi, unosi się nagle głos Jaydena zwiastujący to, czego już dawno się obawiałam:
- Musimy coś z nimi zrobić. Trzymanie ich pod pokładem tylko przysporzy nam kłopotów. - Mruczy skrzywiony.
- Alistair raczej nie zgodzi się ich zabić. - Rzuca Kaleb z kpiącym uśmieszkiem. Bawię się widelcem. Nie odzywam się, żeby nie zapytali mnie o zdanie. Ufam Alistairowi na tyle, żeby powierzyć mu życie Cederica i Santiaga, dlatego nie muszę ogłaszać wszem i wobec swoich poglądów na temat zabijania jeńców.
- To "raczej" daje całkiem sporą nadzieję, wiesz? - Marc rzuca Kalebowi wyzywające spojrzenie. - Zakład?
- Zaczyna się... - Mruczy Ailith.
- Niewątpliwie. - Dopowiada Ronnie ze śmiechem. Ja też zauważyłam, że Marc to wyjątkowo uzależniony od hazardu człowiek. Każdego dnia naciąga parę osób na "partyjkę pokera", która później przedłuża się o kilka kolejnych. Jednak muszę przyznać, że podziwiam jego umiejętności. Nigdy nie przegrał, a z kartami obchodzi się niczym urodziny krupier. Może właśnie to robił przed Nieustraszonym?
Dzisiaj mija dokładnie piętnasty dzień od kiedy Cederic i Santiago znaleźli się w prowizorycznym więzieniu, a półtora miesiąca od momentu, gdy zostałam porwana. Trudno mi uwierzyć, że czas tak szybko mija. Na początku przygotowałam się na naprawdę ciężkie chwile, przedłużające się sekundy, wlokące w nieskończoność dni. Uwierzyłam, że każdy dzień będę monotonnie zaznaczać w swoim notesie. A jednak pomimo nudy otaczającej nas wszystkich z każdej strony, ciągle znajdowałam zajęcie, które pozwalało mi oderwać myśli od błagania czasu, żeby płynął szybciej. Nawet jeśli wcześniej ciężko było mi znieść pracę na rzecz piratów, teraz tak nie jest. Lubię gotować z Masonem, rozmawiać z Alexem czy Ailith. Jednak pilnuję, żeby ciągle mieć przed oczami wizję mojego powrotu do domu. Nie odpuszczę sobie tego. Za żadne skarby świata.
Nagle drzwi jadalni otwierają się z metalicznym szczękiem i charakterystycznym skrzypieniem. Trzeba w końcu naoliwić zawiasy. Alistair pierwszy wchodzi do środka, za nim wpada Mason z obiecanym już dawno jabłecznikiem. Jestem zaskoczona obecnością kapitana. Od paru dni nie pojawił się na żadnym posiłku. Zastanawia mnie, o co chodzi. On nie należy do osób, które wolą się odizolować od grupy, wręcz przeciwnie - lubi o wszystkim wiedzieć, kontrolować każdy ruch swoich ludzi i koordynować codzienne życie na statku. Dobrze wiem, że jego tajemnicze zachowanie kryje w sobie coś więcej niż to, o czym ja wiem. Potwierdza to choćby ciche plotkowanie o tajemnych skarbach pozostawionych gdzieś na dnie morza, bezlitosnym Davie, który "to zapoczątkował" i milczenie, gdy pytam, o co dokładnie chodzi.
Alistair zajmuje swoje miejsce u szczytu stołu, po mojej prawej stronie. Wpatruję się w swój talerz. Ciągle czuję się przy nim trochę nieswojo. Mam nieodparte wrażenie, że jedno jego spojrzenie na mnie może dostarczyć mu informacji na każdy temat, jaki sobie wybierze. Nie lubię tego, że podczas każdej naszej rozmowy czyta ze mnie jak z otwartej księgi.
- O czym rozmawiacie? - Pyta Alistair. W oczekiwaniu na odpowiedź bierze dzbanek i nalewa sobie wody do kubka.
- Zastanawialiśmy się, co zamierzasz zrobić z Hiszpanami. - Rzuca niedbale Jayden. Z uniesionymi brwiami patrzy na kapitana. Ani jeden mięsień na twarzy Alistaira nawet nie drgnął. Jednak wiem, że ta kwestia bardzo mu ciąży. Za każdym razem kiedy ktoś o to pytał, odpowiadał tak samo:
- Jeszcze się nie zastanowiłem.
- To już dwa tygodnie. - Jayden przewraca oczami.
- Chyba nie zamierzasz ich tam trzymać w nieskończoność? - Kontynuuje Ethan. - Wybacz, ale moim zdaniem powinniśmy się ich pozbyć. Kazałeś oszczędzić nam wiele żyć, więc minus dwa do twojego sumienia nie zrobi ci wielkiej różnicy.
- Spokojnie, przecież mamy czas, nikt nas nie ściga. A zawsze możemy ich wrzucić do morza. - Proponuje Ailith wzruszając ramionami. - Minie kilkanaście dni, zanim ktoś ich znajdzie. Martwych, oczywiście. - Kończy z uśmiechem.
- Dlaczego ich nie wypuścimy? - Pytam i natychmiast gryzę się w język. Właśnie wystawiłam swoją słabą stronę jak mięso dla wygłodniałych rekinów.
- Chyba żartujesz. - Jayden uśmiecha się zjadliwie. - Nie przestaliby na nas polować. Pomyśl, zanim coś powiesz. - Mówi zirytowany.
- I nie o to chodzi, Fayette. - Wtrąca się Alistair. - Santiago zabił mojego brata. Nie odpuszczę mu tego. Dopilnuję, żeby ostatnią rzeczą, jaką zobaczy przed śmiercią, była moja twarz. Potraktuję go dużo gorzej niż on Jimmiego. - Chłodny profesjonalizm zabójcy odbijający się w jego oczach jest dla mnie nie do zniesienia. Zapewne dlatego, że jego krwawej obietnicy nic ani nikt nie złamie. To sprawa bardzo osobista, a ja nie mogę w żaden sposób przekonać go, żeby odpuścił. W dodatku wiem, jak bardzo chęć zemsty niszczy człowieka.
- Zabijesz go i co? - Pytam w końcu. - Nie przywrócisz tym życia bratu.
- Nie, ale go pomszczę. Tylko o to mi chodzi. Oko za oko, ząb za ząb. Życie za życie. - Mówi. Martwa cisza wypełnia jadalnię. Czekoladowe oczy Alistaira wpatrują się we mnie, ale wiem, że nie widzi mnie, ale umierającego z jego ręki Santiaga. To właśnie ta myśl wywołuje na jego ustach uśmiech pełen satysfakcji.
- Mój ojciec nigdy ci tego nie wybaczy. Będzie ścigać Nieustraszonego do końca życia. - Próbuję go zaszantażować, ale jego reakcja daleko mija się z moim wyobrażeniem. Rozluźnia się całkowicie i odchyla na oparcie.
- Tym się nie martwię. Twój ojciec szuka cię od ponad miesiąca. Jeśli to nie jest wystarczająco dobry powód, żeby nas znaleźć, śmierć przyjaciela nie powinna być bardziej motywująca. - Kalkuluje. Jego słowa mnie ranią. Jak może twierdzić, że nie jestem wystarczającym powodem? Ojciec mnie kocha i na pewno nie przestanie mnie szukać. Nawet jeśli mam własny plan i jestem na dobrej drodze wykonania go, nie zaszkodzi mi poczucie, że ktoś mnie szuka.
- A jeśli w końcu nas znajdzie? - Pyta Alex niepewnie. - Gubernator to nie byle kto. W starciu z całą flotą galeonów nie mielibyśmy szans. Nieustraszony poszedłby na dno.
- A czyja to wina? - Pyta Jayden ostro. - Twoja, kapitanie. Uparłeś się, żeby zatrzymać Fayette, choć doskonale wiesz, że ona nigdy nie zastąpi Cassandry. - Syczy. Słyszałam już to imię. Ailith opowiadała mi o przybranej matce Alistaira. Chyba tak miała na imię.
- Zamknij się, Jay. - Mason kładzie rękę na ramieniu dwudziestolatka, próbując go uspokoić. - Nie wywołuj wilka z lasu.
- Moje decyzje nigdy nie są przypadkowe. Nie kieruję się uczuciami, kiedy chodzi o losy całej załogi i zadania, które mamy do wykonania. - Odpowiada Alistair.
- Ależ oczywiście. Wiecznie nieomylny Alistair. - Kpi Jayden. To nie wróży nic dobrego.
- Chcieliśmy do tej podróży kogoś konkretnego, a nie panienkę z salonów, która przez swój wygląd stanie się twoją kolejną słabością. - Mruczy Ethan.
Zdezorientowana patrzę na Alistira. Zaciska dłoń na widelcu tak mocno, że aż mu kłykcie bieleją. Ale powodem jego złości nie jest bynajmniej temat rozmowy, lecz ton, z jakim Jayden i Ethan się do niego zwracają. Jakby uważali się za kogoś lepszego. Alistair tego nie znosi.
Jednak słowa Ethana nie dają mi spokoju. Że niby ja mam być jego słabością? Mam ochotę się roześmiać. Ten człowiek ukrywa swoje słabości głęboko pod skorupą bezuczuciowego drania, który tylko czasami tryska niepohamowanym gniewem. Nigdy nie uwierzę, że może mu zależeć na kimś innym bardziej niż na sobie samym.
- Ethan, ty też? Może zapomnijmy o tym temacie? - Podsuwa Mason. Jego głos jest podszyty bardzo wyraźnym "zamknijcie się w końcu, idioci".
- Tobie to naprawdę w ogóle nie przeszkadza? - Wtrąca Ronnie. - Jest tu ponad miesiąc, a pewnie nie trafiłaby z pistoletu w żywego człowieka nawet gdyby stanął tuż przed nią. Nie potrzebujemy kogoś takiego do tej wyprawy. - Buntuje się, krzyżuje dłonie na klatce piersiowej i wyzywającym wzrokiem mierzy Alistaira, który podejrzanie długo się nie odzywa. Czuję się idiotycznie głupio zdając sobie sprawę z tego, że ma rację. Poczucia wstydu nie neutralizuje nawet fakt, że tak naprawdę ja mam to wszystko w głębokim poszanowaniu. A przynajmniej powinnam.
- Pamiętasz, co wyrabiałeś, kiedy twój ojciec wrzucił Cassandrę do morza? Zachowywałeś się jak kretyn. - Ciągnie Ethan podniesionym tonem, nie spuszczając oczu ze swojego kapitana. - Co, jeśli w najmniej odpowiednim momencie Fayette również zginie? Znowu załamiesz się marząc o śmierci i zniszczysz swój misternie ułożony plan? - Zszokowana podnoszę wzrok na chłopaka. Mówi poważnie? Alistair chciał umrzeć? Przenoszę wzrok na kapitana, ale jego postawa się nie zmienia.
- Byłem wtedy młody. I głupi. Nie możesz oceniać moich teraźniejszych poczynań z perspektywy niedojrzałego nastolatka. - Odpowiada Alistair spokojnie, jakby delektował się pełnym kpiny jadem, którym ociekało każde słowo z ust Ethana. Prowokował go.
- Tylko tyle masz do powiedzenia? - Parska mężczyzna.
- Daj spokój, Ethan. - Przerywa chłopakowi John. Kiedy ich spojrzenia się spotykają, coś w spojrzeniu Ethana się zmienia. Czyżby bardziej bał się Johna niż Alistaira? Zły wybór. Bardzo zły.
- Jak chcesz. - Odpowiada opryskliwie chłopak.
- Ktoś jeszcze ma mi coś do powiedzenia? - Pyta Alistair jakby od niechcenia.
Zapada niezręczna cisza. Wszyscy bez słowa wracają do kawałka szarlotki. Ja nie jestem w stanie przełknąć ani kęsa. Żołądek skręca mi się w supeł. Atmosfera jest fatalna.
Siłą woli zmuszam się, żeby spojrzeć na Alistaira. Chłopak wpatruje się pustym wzrokiem w swój talerz. Następnie podnosi widelec i gładko wbija go w ciasto. Serce podchodzi mi do gardła. Nagle każdy drobny przedmiot w jego rękach wydaje się niebezpieczną bronią.
Kilka minut później kapitan odkłada sztućce i wstaje od stołu. Jego ruchy są niewymuszone, nieskrępowane. Odbyta wcześniej rozmowa mogła równie dobrze dotyczyć pogody. Zachowywałby się dokładnie tak samo.
- Popracuję jeszcze nad planem podróży. - Mówi, przerywając ciche rozmowy prowadzone przez pojedyncze osoby. Zastanawia mnie, o jakiej wyprawie jest ciągle mowa. Muszę kogoś o to zapytać. Później. Gdy Alistair znika w mroku za drzwiami, które chwilę później wydają z siebie krótki trzask, każdy po kolei bierze głęboki oddech i się rozluźnia. Ja nie potrafię. Stanowię temat sporu na Nieustraszonym. Gdyby ktoś powiedział mi o tym pół roku temu, wyśmiałabym go. Wyśmiałabym na samo stwierdzenie prawdziwości najstraszniejszego w świecie galeonu.
- Dobra, teraz możemy pogadać. - Mason opiera się na swoim krześle i krzyżuje masywne ręce na sporym brzuchu. - Co to, do cholery, miało być? - Syczy, a jego wzrok zabija wszystkich, którzy wcześniej zabrali głos.
- Ktoś musiał sprowadzić go na ziemię. - Jayden wzrusza ramionami. Czuje się całkowicie bezkarny. Uśmiecham się pod nosem. Jest tak bardzo, dziecinnie wręcz żałosny. Naiwny.
- Zachowałeś się jak pajac. - Warczy Mason. - Jak możesz obwiniać go za śmierć matki?
- Nie obwiniam go, a ona nie była jego matką. Po prostu nie zgadzam się z tym, jak się zachowywał, gdy jej zabrakło. - Sylwetka Jaydena robi się napięta, gdy Mason wydaje z siebie krótki, pełen dezaprobaty pomruk.
- A mam przypomnieć ci, co zrobiłeś, kiedy Dave pozbył się twojej dziewczyny, bo stwierdził, że nie pozwala ci podejmować bezwzględnych decyzji? - Warczy Mason.
- Nie trzeba. - Mruczy niewyraźnie pod nosem.
- Właśnie. Następnym razem pomyśl, zanim coś powiesz. Ciebie to zdanie tyczy się wręcz idealnie. - Kończy. - A ty, Ethan? - Zwraca się do chłopaka. - Nadal masz coś komuś do zarzucenia?
- Nie. - Odpowiada mężczyzna z wyraźnymi wyrzutami sumienia. - Już nie.
- Bardzo dobrze. Wasze poczucie winy jest co najmniej właściwe, ale będziecie musieli jeszcze ponieść karę. Chyba wystarczy wam utrata kolejnej porcji zaufania u kapitana, gratulacje. - Uśmiecha się sarkastycznie. Nie sądziłam, że Mason potrafi być tak bardzo stanowczy. Zachowuje się jak ojciec, którego wszyscy się słuchają. Chyba naprawdę musi być najstarszy z nas wszystkich. Uśmiecham się nieznacznie.
- Mogę wyjść? - Pytam niepewnie. Wszyscy nagle przypominają sobie o mojej obecności. Podnoszą na mnie wzrok. Naprawdę zapomnieli, że tu jestem? Mam ochotę przewrócić oczami. Ignoranccy durnie.
- Oczywiście. - Mówi w końcu Mason. - Miłej nocy.
- Dziękuję. - Odpowiadam machinalnie.
Zerkam jeszcze na Ailith. Nawet nie drgnęła, kiedy Alistair wyszedł. Ciekawe, dlaczego. Ja sama z trudem powstrzymałam się, żeby nie pójść za nim. Ona powinna to zrobić bez zawahania. Porozmawiać z nim. Uspokoić, załagodzić sytuację. Cokolwiek. Przecież to oczywiste, że takie insynuacje ze strony ludzi, którym Alistair ufa, musiały go jakoś zaboleć.
Opuszczam jadalnię, czując na sobie zażenowane spojrzenia załogi. Zamykam drzwi i opieram się o nie plecami. Zastanawiam się przez chwilę, czy dalej będą o mnie rozmawiać.
Mrok bezksiężycowej nocy i błoga cisza pochłaniają mnie bez reszty. Znika wewnętrzne rozżalenie, dyskomfort oraz przekonanie, że całe moje starania nic nie dały i piraci nadal uważają mnie za małą, żałosną dziewczynkę, niegodną postawienia stopy na Nieustraszonym.
Zaczynam iść w stronę pokoju Alistaira. Po drodze zauważam wyróżniający się spośród innych cień chodzący niemal po końcu dzioba statku. Zaniepokojona podchodzę bliżej. Zamazana postać bezustannie krąży tam i z powrotem.
- Alistair? Co ty wyprawiasz? - Pytam niepewnie.
- Przestraszyłaś mnie. - Mówi po chwili i wraca do wędrowania po okrągłej, śliskiej powierzchni drewna. Lewą ręką podpiera podbródek, prawą podtrzymuje łokieć pierwszej. Jego kroki są spokojne, wyważone. Sprawia wrażenie, jakby ciemność unosiła go w powietrzu.
- Zejdź stamtąd natychmiast. - Proszę. Wypatruję w mroku drogi, przez którą mógł się tam dostać. Jeżeli mnie nie posłucha, sama po niego pójdę. Mógł sobie być wyszkolonym do perfekcji piratem, ale balansowanie na granicy śmierci to nie działka dla żadnego człowieka. A już na pewno nie przy mnie.
- Daj spokój. W ten sposób lepiej mi się myśli. Wolny umysł, bezbrzeżny ocean, cisza. Rozumiesz.
- Nie. Złaź. - Warczę.
Odwiedził mnie kiedyś kuzyn, syn ciotki od strony mamy. Jest młodszy ode mnie. Pamiętam, jak raz wspiął się na drzewo i nie chciał zejść. Musiałam nieźle na niego nakrzyczeć, ale ostatecznie mnie posłuchał. Teraz czuję się dokładnie tak samo jak w tamtym momencie.
- Maruda. - Mruczy Alistair pod nosem. Słyszę cztery kroki i głośne tupnięcie. - Zadowolona?
Jego głos odzywa się tuż przy moim uchu. Zaskoczona tym, jak bardzo jest blisko, cofam się gwałtownie do tyłu. Czy on widzi w ciemnościach na Boga?!
- Przestraszyłeś mnie. Co tam naprawdę robiłeś? - Pytam podejrzliwie.
- Łowiłem ryby. - Rzuca sarkastycznie. - A na co to wyglądało?
- Och, no nie wiem. Nieudane samobójstwo? - Odgryzam się, zdezorientowana nagłą zmianą jego humoru. Sekundę temu był uosobieniem spokoju.
- Przykro mi, nie mam do tego powodów. - Stwierdza obojętnie i przeciska się obok mnie.
- O co ci chodzi? - Pytam głośno, przebijając się przez coraz głośniejszy szum morskich fal. Jestem wręcz stuprocentowo przekonana, że za chwilę ktoś zmieni kurs. Chyba zbliża się sztorm.
- Raczej o co tobie chodzi? Ciągle coś ci nie pasuje. - Stwierdza ze złością.
- Kim jest Cassandra? - Idę za nim aż na środek pokładu.
- Nie twoja sprawa. - Powtarza, dobitnie akcentując każde słowo.
- To dlaczego Jayden i Ethan mnie do niej porównali? - Pytam w końcu. Chłopak staje w miejscu i odwraca się gwałtownie.
- Bo to skończeni idioci. - Patrzy mi w oczy. - I, moja droga, nigdy więcej nie rozmawiaj ze mną o Cassandrze. - Szepcze groźnie. Pomimo żądzy mordu wypisanej na jego twarzy nie odwracam wzroku.
- Ja też straciłam matkę. - Mówię po chwili wahania. - Miałam siedem lat. Wypłynęła w morze i nigdy więcej nie wróciła. - Opowiadam, nie rozumiejąc, dlaczego tak właściwie to robię. - Długo nie mogłam się pozbierać, ale w końcu mi się udało. Nie dusiłam w sobie tych wszystkich emocji. Otaczający mnie ludzie próbowali mi pomóc. A ja im na to pozwalałam. Tylko dzięki temu stoję teraz tutaj w pełni rozumu. - Próbuję obrócić ostatnie słowa w żart, ale przecież to prawda. Destrukcyjne uczucie pustki i samotności odebrałoby mi zmysły, gdybym nie mogła nikomu się wypłakać.
Twarz Alistaira jest bardzo powoli łagodnieje, jednak w jego oczach dostrzegam jeszcze sporo zdenerwowania, aż w końcu przeradza się w obojętność. Znowu założył maskę i znowu nie pozwoli mi się do siebie zbliżyć. Nie dzisiaj. Chyba, że dobrze to rozegram. Sumienie zaczyna piszczeć z tyłu mojej głowy.
Będąc tak blisko Alistaira doskonale czuję promieniujące od niego ciepło. Jest wyjątkowo przyjemne w porównaniu do chłodu dzisiejszej nocy. Postanawiam spróbować dalej drążyć dziurę w jego nieprzepuszczalnej fortecy, za którą kryje swoje prawdziwe oblicze.
- Ty musisz zrobić to samo. - Proponuję niepewnie. Nie odzywa się. - Zaufaj komuś. Przelej trochę swojego bólu na inne osoby. W ten sposób... Kiedyś pogodzisz się ze stratą matki.
- Nieprawda. - Zaprzecza od razu. - Nigdy tego nie zrobię. - Wypuszcza z rezygnacją powietrze. - Ona nie miała wtedy zginąć. - Mówi tylko, jakby oczekiwał ode mnie, żebym domyśliła się reszty jego wypowiedzi.
- Pójdę już. Ty też powinnaś. - Odwraca się, ale ja nie zamierzam się poddać. Chwytam jego łokieć i zatrzymuję go przy sobie.
- Nie uciekaj przede mną. - Proszę. - Jeśli chcesz, możemy porozmawiać. Zrozumiem, cokolwiek powiesz. To ci pomoże, naprawdę. - Mówię zdecydowanie.
- Wolę pobyć sam ze sobą. - Odpowiada stanowczo.
- Alistair...
- Nie. - Przerywa mi. - Mimo wszelkich dobrych chęci nie zrozumiesz tego, jak się czuję. Nie masz pojęcia, przez jakie piekło musiałem przejść jako dziecko. Cassandra... - Bierze głęboki oddech. - Ona była jedyną osobą w moim życiu, której bez problemu opowiadałem o swoich kłopotach. A gdy odeszła, nagle znalazłem się całkiem sam. Wybacz, ale nie spieszy mi się z zaufaniem komuś innemu. - Potok słów opuszcza jego usta, a ja czuję realne rozczarowanie. Spuszczam wzrok na wysokość jego szyi. Nie mogę mu patrzeć w oczy. Ale Alistair niemal natychmiast unosi mój podbródek do góry. Powoli przesuwa dłonie na moje policzki. Wstrzymuję oddech.
- Mimo to dziękuję, że próbowałaś. Może kiedyś wrócimy do tej rozmowy. - Jego cichy głos jak jedwab owija się wokół mnie i plącze mój oddech.
Kiwam głową, bo moje gardło jest zbyt ściśnięte przez emocje, żeby coś powiedzieć.
- Dobranoc, Fay. - Szepcze cicho.
- Dobranoc. - Odpowiadam, otwierając oczy. Alistair uśmiecha się niewyraźnie, odwraca i znika za drzwiami do swojej sypialni.
Zimny wiatr natychmiast napełnia mnie nieznośnym chłodem. Bezlitośnie zabiera resztki podarowanego przez Alistaira ciepła. Zaczynam drżeć. Dopiero wtedy przypominam sobie, że ja też powinnam pójść spać. Odrętwiała pocieram ramiona.
Kiedy już kładę się w swoim łóżku, które teraz jest znacznie wygodniejsze niż dawniej, zamykam oczy ze świadomością, że dzisiejsza chwila porozumienia między nami przepadła. Jutro Alistair znowu będzie taki, jak zwykle. Obojętny, trochę szorstki, sarkastyczny. Wzdycham ciężko. Powinnam lepiej wykorzystać ten moment zbliżenia?
Nie... Odwracam się na prawy bok i podkulam nogi. Tak było dobrze. Uśmiecham się mimowolnie.
Muszę przemyśleć, co zrobić odnośnie Cederica i Santiaga. Najlepiej by było, gdyby Alistair zgodził się ich wypuścić, ale oczywiście tego nie zrobi. Zemsta i te sprawy... Nie ma na to żadnych szans. Teraz zaczynam rozumieć prawdziwe sedno powiedzenia "być między młotem a kowadłem". Mam do wyboru dwa rozwiązania, a żadne z nich nie pozwoli mi uniknąć ofiar. Kogo więc mam bronić?
![](https://img.wattpad.com/cover/70785315-288-k802159.jpg)
CZYTASZ
Piraci
RomanceNikt nigdy nie mówił, że piękna miłość zawsze ma piękny początek. Kiedy Fayette spotyka kapitana Nieustraszonego, jest nim przerażona. Nie potrafi spojrzeć na piratów inaczej niż na podrzędny gatunek ludzi. Zapomina, że pierwsze wrażenie to często t...