Kiedy z Alistairem i Jaydenem stajemy przed małą, kamienną chatką pośrodku lasu, mam wrażenie, że przenoszę się do wcale nie tak odległych czasów czarnoksięstwa i stosów. Okazały bluszcz porastający całą przednią ścianę nędznej budowli kończy się w połowie dachu pokrytego wyblakłymi deskami, które kiedyś musiały mieć ładny, dębowy kolor. Omszałe drzwi zdają się wręcz rozsypywać na kawałki, a okna są tak brudne, że nic przez nie nie widać. Jedyną nową rzeczą wśród tego wszystkiego zdaje się być drewniany płot, odgradzający niewielki ogródek od reszty świata.
Wpatruję się zaniepokojona w małe, czarne dziury, którymi domek jest dość bogato obsiany. Aż trudno uwierzyć, że ktokolwiek tu mieszka. Dlatego jestem niesamowicie zaskoczona, kiedy ze środka wychodzi nam na powitanie nie stara, pomarszczona, siwiejąca staruszka, ale piękna, energiczna, młoda kobieta z burzą czarnych jak noc włosów i ciemną, orzechową cerą.
Szeroki uśmiech wypływa na jej usta, gdy dostrzega Alistaira. Obserwuję go podejrzliwie. Kolejna "przyjaciółka"?
Sfrustrowana krzyżuję ręce na piersiach, kiedy kobieta podchodzi do kapitana i z dramatycznym westchnieniem rzuca mu się na szyję. Dobrze, że Ailith musiała zostać w gospodzie, bo na pewno byłaby potwornie wściekła. Bardziej ode mnie.
- Alistair, mój drogi! Przewidywałam twój przyjazd już od paru dni. Nie mogłam się doczekać, żeby po raz kolejny ujrzeć te cudowne oczy. - Odrywa się od niego i obejmuje dłońmi jego twarz.
- Witaj, Elyon. Dawno się nie widzieliśmy. - Odpowiada jej Alistair. Nie odsunął się ani na milimetr.
- A ze mną się nie przywitasz? - Wtrąca Jayden.
- Och, Jay. - Kobieta nagle się krzywi. - Miałam nadzieję, że co do ciebie się myliłam i wcale się nie zjawisz. - Rzuca z zawodem.
- Musisz być taka szczera? - Jayden pomimo jej protestów przytula ją i przytrzymuje o kilka sekund zbyt długo. Mimowolnie się uśmiecham na widok zniesmaczenia na twarzy Elyon. Może przesadzam, ale mam co do niej naprawdę złe przeczucia. Dokładnie jak wtedy, gdy wsiadłam na statek żeby popłynąć do Saint George's.
- Odczep się. - Dziewczyna wyrywa mu się i podchodzi do mnie. Zaskoczona cofam się krok do tyłu. - Kogóż my tu mamy? - Mruży oczy i w końcu klaszcze w dłonie. - Córka samego gubernatora! Nie boisz się przebywać na statku pełnym piratów? - Pyta z niewielkim uśmiechem.
- Cóż... - Zaczynam zdezorientowana.
- Tak, tak, wiem. - Przerywa mi. - Trudno oprzeć się urokowi kapitana. - Stwierdza szybko i puszcza mi oczko. Czuję jak moje policzki robią się gorące. Skąd wiedziała kim jestem?
- To nie to, ja tylko potrzebowałam wyrwać się...
- ... ze złotej klatki, w której się wychowałaś. To też wiem. Jestem czarownicą, pamiętasz? - Zdezorientowana zamykam rozdziawione usta.
- Elyon, daj jej spokój. - Mówi Alistair, a kobieta z tajemniczym uśmiechem odwraca się i wraca do swojej chatki.
- Zapraszam na trochę wina! Ostatnio dostałam całkiem dobre. - Krzyczy i znika za drzwiami.
Alistair spogląda na mnie porozumiewawczo, jakby chciał powiedzieć, żebym nie przejmowała się tym, co ona wygaduje. Z kolei Jayden zdaje się być poirytowany. Chyba rzeczywiście z Elyon za sobą nie przepadają.
Wnętrze chatki, o dziwo, jest całkiem przestronne i przytulne. Nie ma kurzu, pajęczyn, wszechobecnego bałaganu czy chaosu. Wręcz przeciwnie - na krótkim korytarzu, przez który przechodzimy, leży tylko posłanie. Zapewne przeznaczone dla rudego kota, który nagle wybiega z jakiegoś pokoju i zaczyna nam się uważnie przyglądać. Jakby miał własny rozum i oceniał czy stanowimy jakieś zagrożenie dla jego pani.
- Wejdźcie tutaj. - Elyon otwiera drzwi ostatniego pomieszczenia, wpycha nas tam i zostawia, a sama biegnie po butelkę obiecanego wina.
Niepewnie siadam na wytartym, brunatnym fotelu i opieram się o niego plecami. Przez podłużne, jasne linie na oknie przedostają się promienie światła, w których dostrzegam małe drobinki kurzu.
Elyon wpada do pokoju, wyciąga szklanki z szafki, kładzie je na stole i wlewa do każdej wino. Robi to tak szybko, że ledwo mogę nadążyć za jej ruchami.
- Dlaczego nic nie mówicie? Czujcie się jak u siebie, bardzo proszę. - Uśmiecha się przyjaźnie i energicznie gestykuluje. - Albo może od razu przejdźmy do konkretów. Pokaż mi tę mapę, Al. - Dziewczyna wyciąga rękę, a Alistair, w ogóle nie zaskoczony, wyciąga z kieszeni gruby, pożółkły papier złożony na cztery części. Nie pamiętam, żeby wspominał przy niej o jakiejś mapie. Wątpię, żeby naprawdę była czarownicą, ale póki co wszystko za tym przemawia...
Elyon rozkłada ją na stole i uważnie przygląda się czarnym liniom. Po chwili studiowania ich marszczy brwi.
- Coś tu nie pasuje. - Mruczy. Kilka razy przesuwa palcem po tym samym miejscu, jakby podążała drogą, która urywa się nagle, a jej dalsza część jest najzwyczajniej niewłaściwa. - Dokładnie to samo zauważyłam. Fayette, tak? - Spogląda na mnie. Czytać w myślach też potrafi?!
- Tak. - Odpowiadam na tyle spokojnie, na ile daję radę. To zaczyna mnie przerażać.
- Gdybyś trochę ze mną poćwiczyła, byłabyś całkiem niezłą czarownicą. - Komentuje z szerokim uśmiechem.
- Może na razie zostawimy tę kwestię. - Alistair patrzy niespokojnie na Elyon. - Fayette raczej nie byłaby zadowolona z praktyk, które uprawiasz.
- Tylko ty jesteś tak przewrażliwiony, skarbie. Ale wracając do tematu... - Kontynuuje kobieta. - Mapa jest autentyczna, ale niekompletna. Czegoś w niej brakuje. Jeszcze nie wiem czego, ale jeśli zostawisz ją u mnie na kilka dni, dowiem się, co jest nie tak i odwiedzę cię w gospodzie. - Proponuje.
- Niech będzie. To my już...
- Nie ma mowy. - Oponuje kobieta. - Zostańcie chociaż parę minut dłużej. Jestem tutaj potwornie samotna. Odwiedzają mnie tylko durni mężczyźni. Fayette, zostaniesz, prawda? - Kobieta ze słodkim uśmiechem patrzy mi prosto w oczy.
- Jeśli Alistair nie będzie mieć nic przeciwko. - Odpowiadam wymijająco i spoglądam na kapitana. Ten tylko wzrusza ramionami.
- Niech będzie. Ale tylko chwilę. Wolę, żebyś jak najszybciej powiedziała nam, gdzie mamy się udać. - Decyduje kapitan. A miałam nadzieję, że się nie zgodzi.
- A ty cały czas oczekujesz konkretów... Myślisz tylko o pracy, skarbach, misjach i zagadkach do rozwiązania. Spróbuj się w końcu wyluzować. - Elyon wstaje, ściąga z wysokiej półki na ścianie jakiś słoik, wyciąga z niego dwa zasuszone liście, kruszy je w palcach i wrzuca do kielicha Alistaira. - To ci pomoże.
- Nie potrzebuję niczego na uspokojenie. - Sprzeciwia się brunet ze zmarszczonymi brwiami.
- To tylko trochę pokrzywy z werbeną. Nic ci nie będzie. No już, pij. - Wyczekująco patrzy na chłopaka, aż w końcu ten ulega i wzdychając z rezygnacją bierze kilka większych łyków. Niesamowite. Alistair bezsilny wobec wymagań jakiejś kobiety... Uśmiecham się pod nosem.
- To nic niezwykłego. Ty też możesz doprowadzić go do tego stanu. - Odzywa się Elyon. Przez dłuższy czas nikt nie wie, o co jej chodzi, ale w końcu dopasowuję jej odpowiedź do moich rozmyślań.
- Och... - Wystękuję. - Jakim cudem potrafisz czytać cudze myśli? - Pytam w końcu. Trochę mnie to drażni.
- Daj spokój, telepatia nie istnieje. Po prostu długo kształciłam się w obserwowaniu mimiki twarzy, gestów, ruchów i wszystkiego, co człowiek nieświadomie robi pod wpływem jakiegoś stanu czy myśli. W ten sposób bardzo łatwo jest wywnioskować niesamowicie dużo rzeczy. Na przykład dzięki twojemu akcentowi wiem, że pochodzisz z bardzo daleka. Urodziłaś się w Europie, prawda? Wielka Brytania?
- Moja matka stamtąd pochodziła. Więc sposób mowy mogłam przejąć od niej. - Tłumaczę.
- Pochodziła? - Marszczy brwi.
- Tak. Nie żyje. - Mówię, starając się nie brzmieć jak małe, zrozpaczone dziecko z zaciśniętym gardłem. Od tego czasu minęło naprawdę wiele lat. Muszę się w końcu z tym pogodzić.
- Ach tak? - Wbrew moim oczekiwaniom Elyon uśmiecha się pod nosem. Marszczę brwi.
- Co w tym śmiesznego?
- Śmiesznego? - Powtarza, jakby nie mogła zrozumieć, o co mi chodzi. Albo udaje głupią. - Ach, to... Przepraszam, nie chciałam, żeby tak to wyglądało. Po prostu... Nieważne. Coś mi przyszło do głowy. Takie tam... Nieważne głupoty.
- Nieważne głupoty? - Unoszę brwi. Uśmiechnęła się gdy powiedziałam, że moja matka zmarła. To zdecydowanie nie jest normalne.
- Przestań już się nad tym zastanawiać i wypij to wino. - Patrzy na mnie twardym wzrokiem. Mimowolnie przykładam kubek do ust. - Lepiej porozmawiajmy na bardziej przystępne tematy. Na przykład... Jak ci się układa z kapitanem? - Zaskoczona tym pytaniem zaczynam krztusić się nieprzełkniętym winem.
- Co proszę? - Pytam zdezorientowana.
- Nic, nic. Zrobiłam to specjalnie. - Śmieje się szczerze, a ja, całkiem zrezygnowana, odkładam wino na stół obiecując sobie, że już po nie nie sięgnę. Elyon zaczyna mnie irytować. Bardzo. Spoglądam na Alistaira. Na jego twarzy dostrzegam lekkie rozdrażnienie.
- W ten sposób nie zdobędziesz przyjaciół, Elyon. - Odzywa się Jayden.
- Nie zależy mi na nich. - Odpowiada dziewczyna lekceważąco.
- Kiedy przyszliśmy narzekałaś, że nikt cię nie odwiedza.
- Teraz zmieniłam zdanie. - Czarownica spogląda za okno. - Już noc. Powinniście chyba wracać. Ale najpierw, Alistair, pozwól na słówko na osobności. A wy możecie już wyjść. - Zwraca się do mnie i do Jaydena, po czym niemal wypycha nas za drzwi. Nagle zapada cisza. Jayden przewraca oczami.
- Cała ona. - Mruczy niewyraźnie. - Pójdę odwiedzić znajomego w pobliżu, póki jeszcze nie jest zbyt późno. Nie chcę czekać do jutra. Usiądź tam. - Chłopak wskazuje drewnianą ławkę, która nie wygląda zbyt stabilnie, po czym odchodzi.
Wzdycham głęboko i siadam na rozpadającym się meblu. Opieram głowę o ścianę. Zamykam oczy. To był najbardziej chaotyczny dzień mojego życia.
- Wiem, po co ją tutaj przyprowadziłeś. - Słyszę głos Elyon. Marszczę brwi. Albo mam zdolności telepatyczne, albo... Patrzę do góry. Szyba okna jest pęknięta. No proszę. W końcu szczęście się do mnie uśmiechnęło.
- I jak? Co o niej myślisz? - Pyta Alistair.
- Zależy, o co konkretnie ci chodzi. Jest godna zaufania, to pewne. Ale nie sądzisz, że nie powinieneś jej trzymać na smyczy jak psa?
- Co masz na myśli?
- Znając ciebie non stop jej pilnujesz. Daj jej trochę więcej swobody. Jeżeli macie razem pracować przy wyprawie którą planujesz, musicie wzajemnie sobie zaufać. - Tłumaczy kobieta. Chyba dobrze wie, że słyszę całą rozmowę, bo niezwykle dokładnie podkreśliła słowo "wzajemnie". A może wcale nie przypadkowo Jayden kazał mi usiąść akurat na tej konkretnej ławce?
- Nie zaufam jej, bo ucieknie. Przy pierwszej okazji. - Odpowiada stanowczo Alistair. Serce podchodzi mi do gardła. Myślałam, że choć trochę uśpiłam jego czujność. Chyba nie jestem tak dobrą aktorką jak sądziłam... Albo zbyt nisko oceniłam poziom inteligencji kapitana. Choć pewnie obie z tych rzeczy miały wpływ na to, że ostatecznie i tak spędzę resztę życia na statku. Zaciskam dłonie w pięści.
- A ty nie chciałbyś wrócić do domu, gdyby ciebie ktoś porwał? - Elyon nieznacznie podnosi głos. - Ona jest jeszcze dzieckiem. Dam sobie głowę uciąć, że nigdy nie była sama poza murami pałacu.
- I dlatego nie mogę dać jej szansy na ucieczkę. Zgubi się, pozwoli oszukać, może nawet zostać wykorzystana przez kogoś albo...
- Alistair, nie oszukuj się. Mówisz tak dla zasady.- Przerywa mu nagle. - Wiem, dlaczego tak bardzo zależy ci na tym, żeby została z tobą jak najdłużej, ale kiedyś będziesz musiał ją wypuścić. Nie zrobisz pirata z osoby o tak wielkim sercu! - Stanowcze słowa kobiety zabierają z mojego serca ciężar zmartwień. Dobrze wiedzieć, że jest choć jedna osoba, która mnie rozumie.
- Więc twierdzisz, że ona udaje? - Pyta Alistair podejrzliwym tonem. Wstrzymuję oddech.
- Nie do końca. Jest zagubiona. Więcej nie powiem. - Mówi Elyon.
- Od tego, co mi powiesz, zależy pomyślność tej wyprawy. - Mówi Alistair z wyrzutem.
- Sprawdziłeś u mnie dosłownie każdego członka załogi i do tej pory żaden z nich nie okazał się zdrajcą. Nawet Jayden, którego nie znoszę. Dlatego nie masz żadnych podstaw do tego, żeby żądać ode mnie czegoś więcej niż obietnicy, że możesz tej dziewczynie zaufać.
- Elyon...
- Rozmawialiśmy już o tym, Alistair. Teraz jest tak samo jak w przypadku Ailith. Mieliśmy umowę, że w żadnym wypadku nie zdradzę ci moich domysłów odnośnie tego, co te dziewczyny tak naprawdę sądzą o takim życiu. Kobieca psychika jest na wiele sposobów skomplikowana, a każda pojedyncza myśl rodzi tak wiele innych, że można się w tym naprawdę pogubić. Więc nawet nie próbuj zmusić mnie, żebym powiedziała ci cokolwiek o ich charakterze, bo mogę się pomylić i to nie skończy się dobrze. - Urywa na chwilę. - Przecież nie czytam w myślach. - Dodaje po paru sekundach, a w jej głosie słychać rozbawienie.
- To tyle? - Alistair jest zirytowany. Słychać to po tonie jego głosu.
- Na chwilę obecną tak. Jeśli ustalę coś na temat mapy, dowiesz się pierwszy. A tymczasem wracaj do swojej uroczej dziewczyny. - Szczebiocze na koniec.
- Nie jestem z Fayette. - Zaprzecza natychmiast.
- A skąd wiesz, że miałam na myśli akurat ją? - Melodyjny śmiech Elyon roznosi się po pokoju i odbija echem od pustych ścian korytarzy.
- Cała ty. Taka podstępna. - Komentuje przekornie Alistair. Później słyszę przytłumione kroki.
- Czekaj. - Odzywa się cichy głos kobiety. - Jeżeli naprawdę kochałeś Cassandrę, pozwól jej odejść po wyprawie. Obiecaj mi to, a potraktuję te słowa jako zapłatę za swoją pomoc. - Zaskoczona marszczę brwi. A co niby ja mam wspólnego z Cassandrą?
- Przestań. - Rzuca Alistair ze złością.
- Nie. - Odpowiada stanowczo.
- Niech ci będzie. - Mówi Alistair z nienawiścią. - Po wyprawie pozwolę Fayette odejść. Ale tylko jeśli tego zechce. - Dodaje po chwili. - Zadowolona? - Pyta niechętnie.
- Jak najbardziej. W końcu wszystkie ptaki chcą być wolne, a ja pomagam im wyrwać się z niewoli. - Szczebiocze. - A! I jeszcze jedno. Spróbuj jej nie skrzywdzić.
Do moich uszu dociera niewyraźnie mruczenie i w końcu zapada cisza. Trzaskają drzwi. Musieli wyjść z pokoju. Zrywam się z miejsca i odchodzę kilkanaście kroków dalej, w miejsce, do którego nie dociera wątłe światło świec z chatki.
- Gdzie jest Jayden? - Pyta mnie Alistair od razu, gdy drzwi się za nim zatrzaskują.
- Poszedł do starego znajomego. Tak mówił. - Odpowiadam natychmiast.
- Przecież on nie ma tu żadnych znajomych. - Alistair marszczy brwi i po chwili kręci głową niedowierzająco. - Wracajmy.
- Co będziemy robić w gospodzie? - Spoglądam na kapitana. Zatrzymuje sie w miejscu. Ma tak skonsternowaną twarz, że zaczynam się zastanawiać, o co mu chodzi. Aż w końcu to do mnie dociera. - O... Chodziło mi o to, że przez kilka kolejnych dni mamy czekać na wieści od Elyon.
- Tak, wiem, o co ci chodziło. - Zapewnia. "Nie, nie wiesz" dopowiadam w myślach. - Po prostu zrobimy sobie trochę wolnego. - Kończy i wzrusza ramionami, ale delikatny uśmiech błąka się po jego ustach.
- Czyli nie będę musiała robić z siebie błazna przed Jaydenem? - Pytam z nadzieją. Alistair śmieje się, po czym kręci głową.
- Nie. Nie będziesz musiała.
- Cudownie. - Zadowolona uśmiecham się szeroko. - Mam dosyć tych conocnych ćwiczeń, które nie przynosiły prawie żadnych rezultatów.
- Jak to? Przecież coraz lepiej sobie radzisz. - Dziwi się.
- Wcale nie. - Zaprzeczam. - Jayden walczy zbyt dobrze, a ja nie jestem w stanie nie tyle mu dorównać, co też czegokolwiek się od niego nauczyć. Ciągle macha tym kijem, a ja nie mogę zrozumieć, jakim cudem on tak potrafi. Jestem beznadziejna w walce. - Narzekam.
- Na mnie też tak narzekałaś? - Alistair znowu uśmiecha się rozbawiony.
- Nie, skądże znowu. Ty mi pokazałeś jak mam trzymać miecz i jakoś tak... Samo wyszło. - Tłumaczę całkiem poważnie, nie reagując na jego lekceważący ton.
- To może to jednak znowu powtórzymy? - Proponuje.
- Tutaj? - Pytam zaskoczona.
- Dlaczego nie? Jayden miał z tobą ćwiczyć w jednym z większych pomieszczeń w gospodzie, więc nie zaszkodzi, jeżeli go zmienię. Przydałaby się odmiana. Jeśli chcesz, oczywiście. - Tłumaczy.
- Tak, bardzo chętnie. - Odpowiadam nieco zbyt entuzjastycznie. - To znaczy... Żeby później móc przylać Jaydenowi. - Dopowiadam szybko.
- Przylać? - Alistair po raz kolejny parska śmiechem. Jakim cudem ma dziś tak dobry humor? Czy Elyon tak na niego wpłynęła? - Zbyt długo przebywasz z tym kretynem. Takie słownictwo nie przystoi kobiecie.
- Przesadzasz. - Mruczę pod nosem. - Widzisz coś w tych ciemnościach? - Pytam, kiedy po raz kolejny potykam się o wystający z drogi kamień.
- Znam na pamięć większość ścieżek w tym mieście. - Przyznaje.
- A tak właściwie to dlaczego nie wzięliśmy pochodni?
- Nie pomyślałem o tym. Ale przecież jej nie potrzebujemy. - Stwierdza. Wywracam oczami.
- Ty może nie, ale mi by się przydała. Zaraz się zabiję na tych korzeniach. - Krzywię się.
Momentalnie czuję ciepłe palce oplatające się wokół mojej dłoni. Moje serce mimowolnie przyspiesza. Z zaskoczenia, oczywiście.
- Tak lepiej?
- Tak. Dziękuję. - Mruczę pod nosem.
Resztę drogi pokonujemy w ciszy. Potrafię myśleć tylko i wyłącznie o ciepłej ręce Alistaira, jego skórze, która ociera się o moją i wyjątkowym zapachu otulającym moje nozdrza. Próbuję powstrzymać łaskotanie w brzuchu, ale niestety nie mam aż takiej kontroli nad własnym ciałem. Jestem doprawdy żałosna...
Niedługo potem stajemy przed oświetloną dziesiątkami świec gospodą. Zatrzymuję się i wyrzucam z siebie pytanie, które dręczy mnie odkąd usłyszałam jego rozmowę z czarownicą.
- Alistair... Po co miałam iść do Elyon? - Niepewnie na niego patrzę. Chciałabym, żeby był ze mną szczery. Ale wiem, że to raczej mało prawdopodobne.
- Uznałem, że po prostu powinna poznać nowego członka mojej załogi. - Kłamie spokojnie, bez najmniejszego zająknięcia.
- I tylko dlatego? Jesteś pewny? - Dopytuję.
- Oczywiście. Dlaczego pytasz? - Chłopak marszczy brwi.
- Po prostu. - Wzruszam ramionami. Duszę w sobie rozczarowanie.
Stoimy jeszcze kilka długich sekund patrząc sobie w oczy, aż w końcu odsuwam się i zabieram swoją dłoń z jego. Nie potrafię pozbyć się nieprzyjemnego poczucia braku zaufania.
- Ciekawe czy Jayden już wrócił. - Rzucam. Wchodzę do gospody. Panuje w niej kompletna cisza. Jedynie dzwoneczek umieszczony nad drzwiami wydaje kilka metalicznych dźwięków, po czym cichnie. Alistair wchodzi za mną.
- Pewnie wszyscy już wrócili do domów. - Myślę na głos. Cisza napawa mnie wielkim niepokojem.
- Niemożliwe. O tej porze zazwyczaj było jeszcze sporo gości. - Alistair zaskoczony rozgląda się dookoła. Stoły i krzesła stoją idealnie równo, jakby od świtu nikogo tu nie było. Gospodyni musiała posprzątać wcześniej niż zwykle.
- Sprawdźmy czy ktoś jest na górze. - Proponuję. Musiało stać się coś naprawdę złego.
Gdy wchodzę na ostatni stopień drewnianych schodów, dobiegają mnie ciche głosy.
- To chyba tutaj. - Mówię do Alistaira, po czym otwieram drzwi sypialni, którą przydzielono mi i Ailith. Z wahaniem zaglądam do środka. To, co zastaję, przyprawia mnie o mdłości.
Na jednym z łóżek leży kobieta blada tak bardzo, że mogłaby już teraz stać na progu śmierci. Tylko policzki ma krwistoczerwone. Jej cała twarz zroszona jest potem, a usta ciągle się ruszają, nie wypowiadając żadnego słowa. Doskonale słyszę ciężki oddech nawet z tej odległości. Poklejone w strąki włosy są równie mokre jak jej dłonie zaciskające się na kołdrze.
Coś wewnątrz mnie krzyczy, że to przecież Ailith. Sekundę później ktoś przepycha się obok mnie.
- Co tu się...? - Nie kończy. Jego wzrok pada na dziewczynę. Kilka sekund później podchodzi do niej i kompletnie zdezorientowany domaga się wyjaśnień od niskiego, starego mężczyzny. To chyba lekarz. Mason też tu jest. I Jayden. Oboje wpatrują się w półżywą kobietę szeroko otwartymi oczami.
- Fayette... - Alex nagle pojawia się przede mną. On też jest blady, ale nie wygląda, jakby miał zaraz umrzeć. - Chodź ze mną. Wyjaśnię ci wszystko. Nie możesz tu zostać.
Szarpię się, gdy chłopak próbuje mnie wyciągnąć z pokoju, ale jednak jestem zbyt słaba, żeby całkowicie mu się oprzeć. Drzwi zatrzaskują za nami tak głośno, że dopiero to wyrywa mnie z transu.
- Co się z nią stało? - Pytam drżącym głosem.
- Najpierw usiądź. - Alex wprowadza mnie do innego pokoju i delikatnie popycha na łóżko. Zajmuje miejsce obok mnie. - Ailith ma grypę.
- Niemożliwe. - Szepczę. To jak wyrok... Grypa prowadzi do zapalenia płuc, a ono do śmierci. Ona umrze. Na pewno. Zostawi nas na zawsze.
- Najpierw narzekała na ból głowy, a później zemdlała przy kolacji, więc sprowadziliśmy lekarza. Okazało się, że ma gorączkę. - Mówi powoli i wyraźnie, jakby nie chciał, żebym kazała mu powtarzać to więcej niż jeden raz.
- Ale... Przecież... - Jąkam się.
- Lekarz mówi, że zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby ją wyleczyć. Jest dobrej myśli, więc nie powinnaś się martwić. - Obejmuje mnie jednym ramieniem i przytula.
- Nic jej nie będzie, prawda? - Pytam głosem zduszonym od łez.
- Nic, zobaczysz. - Mówi stanowczo, co dodaje mi trochę otuchy. Wycieram mokre policzki palcami.
- Grypa jest zaraźliwa. - Stwierdzam w amoku. Przez moją głowę przelatują dziesiątki informacji o tej chorobie. Analizuję je wszystkie od każdej strony. - A jeśli ktoś z nas też jest chory?
- Lekarz coś na to poradzi. Ale nikt z nas nie czuje się źle. - Tłumaczy spokojnie.
- Jeszcze nie. Jeśli ktoś miał z nią bliższy kontakt, na pewno się zaraził. - Panikuję.
- Wszyscy wiedzą, że Ailith wolałaby się pociąć niż pocałować któregokolwiek z nas, więc prawdopodobieństwo, że tak się stało, jest naprawdę małe. - Odpowiada.
- Tego nie możesz być pewien. - Ciągnę roztrzęsiona.
- Daj już spokój. Weź głęboki oddech. - Kręcę głową.
- Nie potrafię się uspokoić.
- Wdech i wydech. To proste. - Pociera moje ramiona, a ja zgodnie z jego prośbą nabieram tyle powietrza, ile jestem w stanie, a następnie wypuszczam je powoli. - Lepiej?
- Trochę. - Przyznaję.
- Spróbuję się czegoś dowiedzieć, a ty na razie zostań tutaj.
- Nie, idę z tobą. - Mówię od razu.
- Nie bądź uparta. - Alex marszczy brwi. - Jesteś zbyt roztrzęsiona, żeby jasno myśleć. Zaraz wrócę. - Obiecuje i wychodzi.
Nieprzyjemny węzeł w moim żołądku jeszcze bardziej się zaciska, gdy przez zamknięte drzwi słyszę podniesione głosy. Podchodzę do nich i przyciskam ucho do drewna.
- Przecież nie można jej tak po prostu zostawić! Musi być inny sposób niż tylko czekanie! - Alistair jest wściekły, ale równie bezsilny jak każdy z nas.
- Przykro mi, ale więcej zrobić nie mogę. - Zachrypnięty głos. To musi być lekarz. - Teraz najważniejszym jest stwierdzić, czy ktoś miał z nią bliski kontakt w ostatnich dniach. Trzeba będzie jak najszybciej podać tej osobie zioł, które powinny zapobiec szybkiemu rozwojowi choroby. - Zapada cisza.
- Nikt z nas raczej nie... - Zaczyna Alex, ale ktoś mu przerywa.
- Ja chyba będę tego potrzebować. - Serce mi zamiera. Czuję, jak moje oczy otwierają się szeroko.
Ból powoli wpełzający do mojego ciała jest potworny. Nawet nie wiem, dlaczego tak się czuję. Próbuję to powstrzymać, jednak głębokie poczucie zdrady wdziera się do mojej duszy jak trucizna, płynie przez żyły i dociera do serca, żeby bezlitośnie ścisnąć je swoimi szponami. Cofam się do tyłu. Zaciskam dłonie w pięści.
Ailith mówiła, że na wyspie zaczęła więcej rozmawiać z Alistairem, ale nie sądziłam, że doszło do czegoś więcej. Zaciskam powieki. I tu chyba skończył się mój plan. Nie mogę wchodzić im w drogę. Już nie.
Z determinacją ostani raz wycieram oczy. Nigdy więcej nie będę płakać przez mężczyznę.

CZYTASZ
Piraci
RomanceNikt nigdy nie mówił, że piękna miłość zawsze ma piękny początek. Kiedy Fayette spotyka kapitana Nieustraszonego, jest nim przerażona. Nie potrafi spojrzeć na piratów inaczej niż na podrzędny gatunek ludzi. Zapomina, że pierwsze wrażenie to często t...