3. Gdy jeden świat się wali, powstaje inny

6.7K 509 27
                                    

   Głośny, gwałtowny śmiech wyrywa mnie z lekkiego snu. Zrywam się z łóżka i staję na prostych nogach, rozglądając się po ciasnym pomieszczeniu. Kajuta? Co się wczoraj stało...? Dlaczego jestem na statku? Marszczę brwi, wysilając umysł.
   Och.
   No tak. Śmieję się cicho.
   Porwano nas. 
   Siadam z powrotem na twardym materacu uważając, żeby nie obudzić Arietty. Otulam ją lepiej czarnym materiałem, żeby nie zmarzła. Powietrze jest chłodne pomimo ciepłej pory roku. To kolejny dowód na to, że ciągle jesteśmy na morzu.
Kiedy mrowienie na moim policzku staje się intensywniejsze, dotykam go dłonią. Kłujący ból i zdrętwiałe mięśnie twarzy to wyjątkowo nieprzyjemne połączenie. Krzywię się, ale to pomaga mi przypomnieć sobie wszystkie wczorajsze wydarzenia kawałek po kawałku.
"Nieustraszony to legenda", mówiłam kiedyś. Nigdy nie wierzyłam, że to może być prawda, a teraz rzeczywistość przywitała mnie z sarkastycznym uśmieszkiem. Próbuję pocieszać się myślą, że przynajmniej Grenada jest bezpieczna i ojcu mojemu i Cederica nic nie grozi. Choć pewnie daliby sobie radę o wiele lepiej niż my.
   Przecieram palcami zaspane oczy. Nie wiem, która jest godzina, ale przez maleńkie szparki w drzwiach przebija się blade światło. Pewnie już świta. Otulam się szczelniej płaszczem, ograniczając kontakt mojego ciała z zimnym powietrzem.
Ich kapitan mówił, że za dwa dni będziemy w domu. Więc musimy przeżyć dziś i jutro. Później wszystko będzie dobrze. Z tą myślą podchodzę do drzwi. Kładę dłoń na klamce, ale w ostatnim momencie powstrzymuję się przed pociągnięciam jej w dół. Wychodząc na zewnątrz natychmiast zwrócę na siebie uwagę. A nie chcę przecież zostać kolejną ofiarą załogi Nieustraszonego i opuścić tego statku z dzieckiem któregoś z nich pod sercem. Wycofuję się zrezygnowana, ale sekundę później ktoś dosłownie wpada do środka. Serce skacze mi do gardła.
   - Jest panienka proszona do kajuty kapitana, panienko Fayette. - Pamiętam tego mężczyznę. Nazywa się John. Postrzeliłam go. Nie widzę, czy jego ramię zostało opatrzone. Zakrył je rękawem brązowej, ale wyblakłej już koszuli.
Pirat kłania się nisko i z szyderczym śmiechem wskazuje ręką na wyjście. Nie chcę przysparzać sobie problemów, dlatego bez zbędnych pytań powoli wychodzę. Przechodzi mnie dreszcz, gdy czuję świeże powietrze na skórze. Nie jest tak zimno jak się spodziewałam, ale zdecydowanie chłodniej niż w naszej prowizorycznej "sypialni".
- Proszę za mną. - Zastanawiam się, czy John traktuje to jako dobrą zabawę czy po prostu chce się nade mną poznęcać. Jeszcze wczoraj nazywał mnie wywłoką, a dzisiaj nawet nie przypomina siebie. Ostre słowa zastąpił toną sarkazmu w głosie.
Podążam za nim. Przechodzimy przez cały pokład. Mam okazję przyjrzeć się mnóstwu różnych rzeczy, które staram się zapamiętać. Może dzięki temu tajemniczy Nieustraszony wreszcie stanie się rozpoznawalnym statkiem, który wojsko mojego ojca szybko zlikwiduje.
Po prawej stronie siedzą trzej piraci. Grają w jakąś grę, którą umieścili na wieczku stojącej przy nich beczki. Śmieją się wniebogłosy i krzyczą, kiedy ktoś próbuje oszukiwać.
Po lewej widzę szalupy przymocowane do drewnianego podestu. Młody, wysoki chłopak coś przy nich wiąże. Nie rozpoznaję go, na pewno wczoraj go nie widziałam. Najwyraźniej nie wszyscy na raz biorą udział w rabieżach. Spoglądam na Johna. Ma śmiertelnie poważną twarz.
- Nie patrz na mnie. Jeszcze tego mi brakuje. Zarazisz mnie tą waszą chorobą. - Mówi ostro. Marszczę brwi. Nie mam pojęcia, o co mu chodzi. Nie jestem chora. Chcę to powiedzieć, ale strach przed kolejnym ciosem jest zbyt wielki.
Docieramy do potężnych, drewnianych drzwi. Srebrne znaki zdobią okrągłą klamkę, a szyba wstawiona w niewielkie okienko jest czymś zasłonięta od środka. Metalowa obręcz zaciska mi się na gardle. To spotkanie nie wróży nic dobrego.
- Do zobaczenia, panienko. - Pirat salutuje i popycha mnie w stronę otwartych już drzwi.
To pomieszczenie jest zdecydowanie większe niż przydzielona mi kajuta. Panuje tu półmrok rozświetlony jedynie czterema świecznikami przymocowanymi do ściany w każdym kącie pokoju. W oczy momentalnie rzuca mi się wypełniona starymi książkami zamknięta biblioteczka sięgająca samego sufitu. Nigdy nie spodziewałabym się, że tacy prostacy interesują się literaturą. A może to tylko ozdoba, jedna z wielu.
- Fayette, prawda? - Cichy szept rozlega się tuż przy moim uchu. Odsuwam się jak poparzona. Odwracam się w kierunku głosu i z rozpędu uderzam o biblioteczkę. Ból rozchodzi się po mięśniach moich pleców.
- Przestraszyłem cię? Przepraszam. - Mówi wysoki brunet, udając skruchę. - Po prostu nie lubię, kiedy ktoś staje plecami do mnie. To oznacza kompletny brak szacunku. - Kręci powoli głową jak ojciec, który przyłapał dziecko na złym uczynku.
- Nie zauważyłam cię. - Tłumaczę niepewnie. Nie chcę, żeby przez moją nadgorliwość jakaś część mojego ciała znowu ucierpiała.
   - Doprawdy? - Odzywa się po chwili. W półmroku nie mogę dokładnie przyjrzeć się jego twarzy. Łapię się na tym, że wczorajsze wspomnienia są nazbyt mgliste, żebym przypomniała sobie wygląd człowieka, w rękach którego właśnie waży się mój los.
   - Dlaczego chciałeś ze mną rozmawiać? - Pytam, przerywając pełną napięcia ciszę.
   - A kto twierdzi, że chciałem rozmawiać? - Uśmiecha się jednym kącikiem ust. Czuję, jak z mojej twarzy odpływa krew. Zaciskam dłonie w pięści, powstrzymując ich drżenie.
   - Przepraszam. - Rzuca po chwili. Marszczę brwi, nie rozumiejąc, co się właśnie stało.
   Alistair zbliża się do mnie i kładzie dłoń na policzku, w który wczoraj mnie uderzył. Wzdrygam się mimowolnie. Jest zdecydowanie zbyt blisko mnie. Wszystkie moje mięśnie są napięte. Boję się, że nie będę potrafiła się obronić, jeśli coś mi zrobi. W dodatku nie wiem, dlaczego zachowuje się tak dziwnie. Jak wąż tuż przed atakiem. Delikatność, z jaką przesuwa opuszkami palców po mojej skórze, przyprawia mnie o dreszcze. Niepewnie patrzę mu w oczy. Nie wiem już, co mam myśleć.
   - Jesteś taka naiwna... - Mówi powoli, jakby sprawiało mu ogromną radość patrzenie na cudze rozczarowanie. Jego twarz przyozdabia perfidny uśmiech.
   Kiedy dociera do mnie, że on tylko się ze mną droczy, próbuję się odsunąć. Niestety szklane drzwi biblioteczki są nieubłaganie nieruchome. Powoli robi mi się słabo. Nigdy w całym swoim życiu nie doświadczyłam tak wiele w ciągu dwudziestu czterech godzin. I to zaczyna dawać mi we znaki.
   - Nie jestem naiwna. - Zaprzeczam.
   - Widziałem to w twoich oczach. Przez chwilę byłaś gotowa uwierzyć, że ja i reszta nie jesteśmy tacy źli. Cóż... Wy już dawno sklasyfikowaliście nas jako bezwartościowych przestępców, więc kwestią czasu było to, że właśnie tacy się staniemy. - Stwierdza. Najgorsze jest to, że ma rację. Tak ich postrzegam. Zresztą nie tylko ja. Wszyscy, których znam, mają to samo zdanie.
   - To wyłącznie wasza wina. - Podnoszę głos. - Gdybyście prowadzili przyzwoite życie, nikt nie miałby z wami problemu. A tymczasem mordujecie niewinnych ludzi, okradacie przybrzeżne miasta i do tego gwałcicie każdą kobietę, jaka wam się nawinie. - Oskarżam go.
   - A skąd możesz to wiedzieć? - Pyta. Widzę, że spokój goszczący w jego ciele opuścił go po moich ostatnich słowach. Nie spodziewał się, że ich występki ujrzą światło dzienne?
   - Każda legenda ma w sobie ziarno prawdy. I, jak widać, ta o Nieustraszonym najwyraźniej jest w pełni prawdziwa. - Mówię. Alistair bierze oddech, ale powstrzymuje się od ciągnięcia rozmowy. Odsuwa się ode mnie. Podchodzi do czarnego biurka umieszczonego na końcu pomieszczenia.
   - Każdy wierzy w to, w co chce wierzyć. - Podsumowuje.
   Ze stoickim spokojem nalewa do przezroczystej szklanki rubinowego płynu. Wino. Pewnie też kradzione. Opiera się plecami o blat i spogląda na mnie. Jego ciemnobrązowe oczy ciskają setkami piorunów, ale mimo to na twarzy widnieje kamienna maska. Przytyka brzeg kryształowego naczynia do ust i przechyla je. Obserwuję, jak czerwony płyn powoli znika i orientuję się, że dawno nie miałam okazji czegoś wypić. Ścianki mojego gardła nagle zaczynają przypominać wyschnięte, chropowate liście. Niepostrzeżenie przełykam ślinę. Nie pozwolę, żeby ci zwyrodnialcy mieli okazję się nade mną litować.
   - Gdzie jest Cederic? - Pytam. Alistair odkłada szklankę i zaczyna się śmiać.
   - No tak. Jest jeszcze on. - Głos chłopaka ocieka jadem. - Zapewne nie masz pojęcia, do czego zdolni są posunąć się osoby takie jak jego ojciec.
   - Mam uszy. Słyszałam, że rozkazał powiesić jednego z was. - Niecierpliwię się. - Ale przecież nie on pierwszy zginął. Piractwo jest nielegalne. Zasłużył na karę.
   - Nie pozwalaj sobie! - Przerywa mi gwałtownie. - To, że jeszcze masz język, nie znaczy, że masz prawo osądzać jakąkolwiek osobę znajdującą się na pokładzie mojego statku. - Syczy.
   - Ale mam rację!
   - Nie. Nie masz. - Warczy. - Jim był moim bratem. Jedyną osobą, jaka została mi na tym świecie. A ojciec tego twojego kretyna go zabił. - Mam wrażenie, jakbym znowu dostała pięścią w twarz.
- Jedyną? A co z twoimi rodzicami?
- Matka nie żyje. W ojca osobiście wbiłem miecz. Po samą rękojeść. - Przez chwilę zastanawiam się, dlaczego czas nagle stanął w miejscu. Nie mogę wyrwać się z sideł wyzywającego wzroku Alistaira. Jestem pewna, że zrobił to specjalnie. Manipuluje mną coraz bardziej z każdym kolejnym słowem.
- Zamordowałeś ojca. - Szepczę.
- Tak. I nie żałuję tego. - Mówi lekko. Wyczuwam w jego tonie nieskrywaną dumę.
Kręcę głową, czując nadchodzącą migrenę. To wszystko jest idiotyczne. Kto normalny pozbywa się rodzica? Kto normalny w ogóle o tym myśli?! Chyba tylko barbarzyńca, który, swoją drogą, normalny nie jest.
- Gdzie jest Cederic? - Ponawiam pytanie. Zaczynam się coraz bardziej o niego martwić.
- W celi pod pokładem. Cały czas wypytuje o ciebie, jeśli to chciałaś usłyszeć. Powinienem wydłubać mu gałki oczne. - Cedzi przez zaciśnięte zęby.
   - Nie zrobisz tego. - Mrużę oczy. Nagle cały strach gdzieś ulatuje. Nigdy nie powinnam żywić choćby iskierki nadziei, że Alistair jest inny niż reszta piratów. Jest zdecydowanie gorszy. Dlatego przysięgam sobie, że wykorzystam każdą okazję, żeby utrudnić mu życie i w przyszłości doprowadzić do tego, żeby zawisł na szubienicy.
   - Wracając do tego, po co chciałem cię widzieć, jesteś idealnym materiałem na naszego... adepta. - Kończy prześmiewczo. Zapada cisza.
   Słychać tylko szum wody uderzającej o burty galeonu i wiatr, który świszczy w nieszczelnym oknie. Żaden ludzki głos nie dochodzi do moich uszu. Albo mój mózg wszystko zignorował, albo każda osoba na tym statku stoi pod drzwiami i podsłuchuje naszą rozmowę.
   - Kpisz sobie ze mnie?
   - Od samego początku. Ale teraz jestem jak najbardziej poważny. - Zarzeka się.
   - Nie ma mowy. Nie stanę się jedną z was. Kiedy ojciec zapłaci okup, wrócę do domu. Zgodnie z umową. - Zaczynam panikować.
   - Nie było żadnej umowy. - Brunet wtrąca mi się w ostatnie słowo. - Tylko dzięki mnie cała wasza trójka jeszcze żyje. I wierz mi lub nie, ale zrobię wszystko, żeby dwoje z was odstawić bezpiecznie do domu. Tylko jedno zostanie. Poza tym od dawna szukam kolejnego członka załogi. A ty nadajesz się jak nikt inny.
   - Nigdy się na to nie zgodzę! - Krzyczę. - Masz nie po kolei w głowie, wiesz?! Chcesz ze mnie zrobić pirata?! Nienawidzę was, nienawidzę od samego początku! Dlaczego miałabym przyłączyć się do bandy zdemoralizowanych, skrzywionych psychicznie morderców?! - Dociera do mnie, że Alistair nigdy nie zamierzał mnie wypuścić. Bóg jeden wie, co zamierza ze mną zrobić. Kiedy pomyślę, że miałabym na zawsze błądzić po morzach i oceanach z całkiem obcymi ludźmi, którzy za nic mają moralność... Stać się ich niewolnikiem, zabawką na nudne wieczory.
   Przed moimi oczami pojawiają się czarne mroczki. W głowie zaczyna mi kołysać. Czuję dreszcze przejmujące kontrolę nad moim ciałem. Pocieram dłońmi załzawione oczy.
   - Właśnie dlatego. Masz całkiem ciekawy charakter. Będziesz miłą odmianą od tych idiotów. - Twierdzi, niewzruszony moim krzykiem.
   - Po co mówisz mi to teraz? - Pytam. - Nie prościej byłoby zatrzymać mnie siłą, gdy będziesz wypuszczać Cederica i Ariettę?
   - Kiedy oni będą wracać do domów, ty zostaniesz tu dobrowolnie. - Wzrusza ramionami. Nie mogę uwierzyć w pewność siebie, z jaką wypowiada każde słowo.
   - Możesz sobie pomarzyć... - Parskam.
   - Jedno z nich albo ty. Jeżeli zostanie Cederic, moja załoga w ramach zemsty przy pierwszej lepszej okazji wypchnie go za burtę. Z kolei twoja pokojówka jest zbyt urocza i bezbronna. Kusi wszystkich na tym statku.
   - Ciebie też? - Wyrywa mi się, zanim zdołam się powstrzymać. Zaciskam usta. Powinnam siedzieć cicho.
   - Niekoniecznie. - Śmieje się. - Ty jesteś ciekawsza. Poza tym córka gubernatora tak znaczącej wyspy jak Grenada na statku pirackim wywoła spory skandal. A to może wywołać niemały bunt ludności. Lubię niszczyć życie bogatym skąpcom. - Unosi oczy w górę, jakby wyobrażał sobie plotki na mój temat roznoszące się z prędkością światła.
   - Prędzej się zabiję niż zostanę piratem. - Nie mogę dłużej utrzymać łez. Odwracam się i idę w kierunku drzwi. Kładę dłoń na klamce.
   - Wybór pozostawiam tobie. - Mówi głośno, żeby mieć pewność, że go usłyszę. - Wierzę, że zrozumiesz swoją sytuację i przestaniesz tak stanowczo odrzucać moją ofertę. Życie za życie, Fay. - Kończy.
   Otwieram drzwi i wychodzę na pokład. Wszędzie zionie pustką. Ogromne, słone krople płyną po mojej twarzy. Szczypię się w skórę na prawej ręce. Powoli podnoszę wzrok. Nadal otacza mnie ponury świat. To nie sen.
   Nie mogę uwierzyć, jak bardzo jedna osoba może zrujnować wyobrażenie podróży morskich. Miało być idealnie. Wschody słońca, zapach morskiej bryzy, szum wody w uszach. A zamiast tego dostałam łzy, cierpienie i strach. Gorycz wzbiera się w moich ustach. Nie takie życie jest mi pisane. Nie tak to wszystko miało się skończyć. Niemal biegiem wracam do kajuty, w której się obudziłam. Arietta nadal śpi. To dobrze. Nie widzi jak płaczę. Rozglądam się dookoła. Po naszych kufrach nie ma ani śladu. Czyżby zostawili je na statku towarowym? Postanawiam przeszukać statek. Skoro i tak mam tu zostać, powinnam mniej więcej znać rozkład pomieszczeń. Chwytam złoty krzyżyk. Nienawidzę być tak bardzo bezsilna. Biorę głęboki oddech i liczę do trzech.
   Raz.
   Musze ułożyć plan. Więc... Arietta i Cederic wrócą bezpiecznie do domu, a ja zostając tutaj zapamiętam jak najwięcej szczegółów.
   Dwa.
   Kiedy mój ojciec wyprawi wojsko na poszukiwania, w końcu mnie znajdą. A jeśli nie, na pewno będziemy zatrzymywać się w różnych portach. Z odrobiną szczęścia uda mi się wymknąć i zdobyć czyjąś pomoc.
   Trzy.
   Gdy już wrócę do pałacu, poinformuję ojca o wszystkim. Złapią każdego pirata i powieszą ich na oczach moich i całego miasteczka. A ja będę bezpieczna.
   Wypuszczam powietrze. Spokój wkracza do mojego umysłu, pozbywam się zbędnych, katastroficznych myśli. Teraz muszę znaleźć Cederica i sprawdzić, jak się czuje. Alistair mówił, że trzymają go w celi pod pokładem. Więc najpierw muszę znaleźć jakieś schody. Rozglądam się po drewnianych deskach. Dostrzegam metalowy właz. Podchodzę do niego i podnoszę go. Do ściany w środku przymocowana jest drabina. Bingo. Uśmiecham się pod nosem. To było prostsze niż na początku mi się wydawało. Sprawdzam jeszcze tylko czy nikt mnie nie widzi i schodzę w ciemność. Stawiam ostrożnie stopy na podłodze. Patrzę przed siebie. Trafiłam do czegoś w rodzaju składowiska. Pewnie nie tędy piraci schodzą do cel... Wzdycham i już zamierzam się cofnąć, gdy słyszę czyjś szept.
   - Fayette? - To on. To na pewno on.
   - Cederic? - Ruszam przed siebie. Trafiam dłońmi na coś metalowego. To pewnie kraty.
   - Jakim cudem się tu znalazłaś? Musisz uciekać, Fayette, oni cię wykorzystają. Nie pozwól im na to, błagam cię. - Rozpaczliwy jęk roznosi się po pomieszczeniu. Światło docierające z góry wystarczy, żeby dojrzeć zarys twarzy Cederica. Wkładam dłonie przez otwory i przykładam je do jego policzków.
   - Wszystko będzie dobrze. - Mówię. - Zaufaj mi.
   - Dlaczego tu jesteś? - Pyta ponownie. Jego chłodne palce oplatają się wokół moich nadgarstków. Nagle czuję się tak bardzo, bardzo opanowana...
   - Nikogo nie ma na pokładzie. Chciałam cię poszukać. - Tłumaczę.
   - Jak cię traktują? - Dopytuje.
   - Jestem w jednej kajucie z Ariettą. Nie jest tak źle. - Zapewniam go. - Zmarzłeś?
   - Nie. - Zaprzecza, choć przecież czuję, jak drży. Cofam się trochę i ściągam swój płaszcz. Podaję go Cedericowi.
   - Załóż to. Ogrzejesz się trochę. - Proszę.
   - Nie ma mowy. Jest twój. - Sprzeciwia się zdecydowanie. Powstrzymuję się od przewrócenia oczami.
   - Ja mam lepsze warunki niż ty. - Argumentuję. W końcu z pewnym wahaniem brunet przyjmuje moje ubranie.
   - Wracaj na górę. Jeśli cię tu znajdą, to nie skończy się dobrze. - Szepcze.
   - Kapitan statku obiecał mi, że nic nam się nie stanie. Jesteśmy bezpieczni, a kiedy nasi ojcowie zapłacą okup, wrócimy na Grenadę. - Tłumaczę. Ukrywam niektóre fakty. Cederic nie powinien wiedzieć o wszystkim.
  - A kiedy znajdziemy się poza pokładem galeonu, wojsko zniszczy Nieustraszonego. To będzie koniec tego koszmaru. - Uśmiecha się nieznacznie.
   - Skąd wiesz, że jesteśmy na Nieustraszonym? - Pytam zdezorientowana. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek o tym wspominał.
   - Domyśliłem się. - Odpowiada. Trochę zbyt szybko. - Dlatego chcę, żebyś wróciła do swojego pokoju i robiła wszystko, o co ci ludzie poproszą. W przeciwnym wypadku to skończy się tragicznie. - Tłumaczy. Wiem, co ma na myśli, choć boi się wypowiedzieć te słowa na głos. Zgwałcą mnie albo doświadczą całą serią tortur.
   - Wszystko będzie dobrze. - Zapewniam go.
   - Nie ufaj im. Tylko o to cię proszę. - Wpatruję się chwilę w przysłonione cieniem oblicze Cederica. Wydaje się jakiś dziwny. Jakby wiedział coś, czego ja nie jestem świadoma. Marszczę brwi.
   - Nie mówisz mi wszystkiego.
   - Nie powinnaś wiedzieć o pewnych rzeczach. Wracaj na górę. Już. - Rozkazuje.
   Nie jestem w stanie mu się sprzeciwić. Robię to, o co prosi. Wychodzę na pokład. Dobiega mnie zapach pieczonego mięsa. Odrobinę skonsternowana spoglądam w stronę, z której dochodzi. Może piraci jedzą śniadanie o wschodzie słońca?
Na szczęście nie jestem ani trochę głodna. Wręcz przeciwnie - gdy pomyślę, że miałabym cokolwiek przełknąć, robi mi się niedobrze. Kładę dłoń na brzuchu. Znowu kręci mi się w głowie. Mam nadzieję, że nie są to opóźnione objawy choroby morskiej. Mijam mnóstwo lin, drewnianych belek i porozrzucanych szmat i podchodzę do dziobu galeonu. Może gdy już Arietta i Cederic będą bezpieczni, rzucę się w morskie otchłanie właśnie z tego miejsca? Uniknęłabym upokarzających sytuacji na tym statku.
- Zamierzasz się zabić? - Odwracam się.
Widzę tą samą kobietę, co wczoraj. Jej blond loki lśnią w pierwszych promieniach wschodzącego słońca, a miedziane oczy błyszczą wręcz królewskim blaskiem. Gdyby nie ubranie, które ma na sobie, uznałabym ją za kogoś ważnego.
   - Jeszcze nie. - Odpowiadam.
   - Jeszcze? - Parska. - Słyszałam, co Alistair chce z tobą zrobić. Ale ja nie uznaję jego chorych pomysłów. W ogóle nadajesz się na pirata. Zdradzisz nas przy pierwszej lepszej okazji. - Syczy.
   - Dokładnie tak zamierzam zrobić. - Przyznaję, czując wzrastającą irytację. - Mam serdecznie dosyć waszego zachowania. Czy choć raz prosiłam o dołączenie do was? Nie przypominam sobie. Więc przestań oskarżać mnie o rzeczy, do których doprowadzicie z własnej woli i jemu powiedz to, co powiedziałaś mi. - Warczę.
   - Chyba zaczynam go rozumieć. - Śmieje się. - Masz skłonności samobójcze. Myślisz, że gdybym nie miała nad sobą kapitana, pozwoliłabym ci teraz żyć? Jesteś żałosna, księżniczko. Świat nie leży u twoich stóp. W każdej chwili mogłabym przypadkiem zrzucić cię do wody, podciąć gardło czy skręcić kark.
   - Ale tego nie zrobisz, bo boisz się Alistaira. - Mówię z perfidnym uśmiechem. - To ty jesteś żałosna. Skrępowana.
   - Nie nazywaj go tak! - Krzyczy. - Nie jesteś godna nawet na niego patrzeć! Jak możesz plugawić jego imię swoim szkaradnym głosem?! - Wrzeszczy. Cofam się nieznacznie do tyłu. Nie spodziewałam się takiego wybuchu z jej strony. I chyba domyślam się, dlaczego tak zareagowała.
   - Podkochujesz się w nim. - Stwierdzam z podstępnym uśmiechem.
   - Nieprawda. - Zaprzecza. Zbyt szybko.
   - Kochasz go. Do tej pory byłaś jedyną kobietą, jaką się interesował, więc pomyślałaś, że coś mogłoby być między wami. A teraz pojawiłam się ja. - Podchodzę bliżej dziewczyny. Opanowanie znika z jej oczu. - Denerwuje cię, że zwrócił uwagę na inną.
   - Zamknij się. - Podnosi głos. Jej wzrok tnie mnie na maleńkie kawałeczki. Ale mimo to nie cofam się. Już nie.
   - Zapewne robiłaś wszystko, żeby twoje marzenie się ziściło. A on zostawia cię na lodzie. Czujesz się opuszczona i samotna, mam rację? Twój ukochany stał się mężczyzną, który usilnie cię ignoruje.
   - Nie wiesz tego. Ty nic nie wiesz. - Kręci głową.
   - To pirat, Ailith. Nigdy nie potraktuje cię poważnie. Nigdy. - Dotykam dłonią jej policzka. Jest niższa ode mnie. Przez chwilę mam wrażenie, że stoi przede mną Arietta. Mają identyczny kolor oczu. Łzy pojawiają się na jej policzkach. Cierpi bardziej, niż sądziłam. Ale teraz mogę jej pomóc.
- Jeśli mi pozwolisz, zabiorę cię ze sobą. Dostaniesz porządną pracę, założysz rodzinę. Jeszcze nie jest za późno. - Obiecuję jej.
Patrzy na mnie. Gdy już myślę, że zrozumiała, co mam na myśli, Ailith cofa się tak szybko, że zaczynam chwiać się na nogach. Sięga do paska i wyciąga sztylet. Czuję zimny metal na swoim gardle. Otwieram szeroko oczy z przerażenia. Nie tego się spodziewałam.
- Próbujesz mnie omamić pięknymi słowami? Nie nabiorę się na te twoje sztuczki. - Warczy.
- Nie chciałam cię omamić. - Tłumaczę. - Masz okazję skończyć z życiem przestępcy. Masz świadomość tego, że możesz zawisnąć na szubienicy zanim weźmiesz ślub? Zanim doczekasz się dzieci? - Ciągnę dalej.
- Przestań. Dosyć. - Dociska ostrze do mojej skóry. Czuję pieczenie. Coś mokrego spływa po moim dekolcie. Zamykam oczy.
- Przepraszam. Nie zamierzałam cię zranić. - Zarzekam się.
- Już na to za późno. Pożegnaj się z życiem, ty mała, wredna wszetecznico. - Syczy.
- Ailith! - Pełen nagany i złości krzyk rozdziera powietrze.
Dziewczyna nieruchomieje. Z jej twarzy odpływają wszelkie emocje. Zostaje tylko niewzruszona maska. Moje serce o mało nie wylatuje z piersi. Próbuję uspokoić płytki oddech. Z trudem patrzę na osobę, która szybkim krokiem zbliża się w naszą stronę.
- Co ci strzeliło do głowy? Zwariowałaś? - Alistair. Teraz poznaję jego głos. - Odłóż sztylet. - Kobieta natychmiast wykonuje rozkaz.
- Obraziła mnie. - Marszczę brwi. Niby kiedy powiedziałam coś obraźliwego?
- I to jest powód, żeby ją zabijać?
- Tak. Doskonały. Nie podoba mi się twój plan, Alistair. Córka gubernatora nie nadaje się na pirata. Przed chwilą sama przyznała, że zamierza nas zdradzić!
- To ja jestem kapitanem i ja zdecyduję o tym, czy warto pozbawić kogoś życia, jasne? - Warczy brunet. Jest wściekły.
- Twój ojciec nie bawił się w takie rzeczy. - Mówi Ailith.
- Mój ojciec nie żyje. Nie zabiłem go po to, żebyś mnie do niego porównywała. Objąłem stanowisko kapitana i masz słuchać mnie! W przeciwnym wypadku możesz pożegnać się z Nieustraszonym raz na zawsze. - Grozi.
- Chyba żartujesz! Wyrzucisz mnie z jej powodu?! - Wrzeszczy kobieta, wskazując na mnie dłonią. Furia powoli przejmuje kontrolę nad jej ciałem. Widzę, jak mięśnie jej twarzy się napinają.
- Nie. Sama będziesz sobie winna. - Kończy. - A ty wracaj do swojego pokoju. - Zwraca się do mnie.
- Chciałam tylko...
- Nie obchodzi mnie, czego chciałaś! - Krzyczy. - Jak mówię, że masz wracać do swojej przeklętej kajuty, to już cię tu nie ma. - Cedzi.
Nie spodziewałam się wybuchu z jego strony. Wcześniej sprawiał wrażenie wyznawcy stoicyzmu. Poruszam zdrętwiałymi kończynami i odchodzę jak najdalej od tego człowieka.
Alistair to wilk ukryty w owczej skórze. Nie cofnie się przed niczym. Teraz zaczynam rozumieć Ailith. Zakochała się w osobie pozbawionej uczuć. W potworze bez serca. W mordercy, barbarzyńcy i zwyrodnialcu, który ciągle nią manipuluje. Jednak nie potrafię jej pomóc. Choćbym nie wiem, czego próbowała, nie sprawię, że przestanie kochać. Zamykam za sobą drzwi kajuty. Arietta już nie śpi. Wpatruje się we mnie wielkimi oczami.
- Gdzie byłaś? - Nie potrafię jej odpowiedzieć. Siadam tylko obok niej i wtulam się w nią jak dziesięć lat temu w matkę. Choć ze wszystkim sił staram się powstrzymać łzy, dłużej już nie potrafię. Płaczę jak małe dziecko, a Arietta głaszcze mnie po głowie.
To koniec. Koniec mojego pięknego życia. Koniec spokoju, szczęścia, radości i miłości.
Ale nie mogę tu zostać. Kiedy moi przyjaciele odejdą, muszę jakoś się wydostać. Ucieknę. Najdalej jak się da. Nie mam wyboru. Nie pozwolę, żeby ktoś traktował mnie w ten sposób każdego pojedynczego dnia do końca życia.
- Masz gorączkę, Fay. - Szepcze dziewczyna.
To by wyjaśniało złe samopoczucie. Zastanawiam się czy umrę na morzu. Tak jak moja mama. Ciekawe, co czuła, gdy śmierć zaglądała jej w oczy.
A może wcale nie zmarła?
Może przytrafiło jej się to, co mi?
Może czeka na jakimś statku, aż ktoś ją uratuje?
Otwieram oczy. Nie. To nie jest możliwe. Nie ma sensu robić sobie nadziei. Mama nie żyje. A mnie czeka to samo. Jednak wydaje mi się, że słyszę w głowie jej głos mówiący, że ciągle jest przy mnie i nie pozwoli, żeby stało mi się coś złego.

PiraciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz