Siedzę przy jednym stole razem z piratami. Nie wierzę, że upadłam aż tak nisko. W dodatku najgorszy z nich znajduje się tuż obok, po mojej prawej stronie, u szczytu stołu. Zerkam dyskretnie w jego stronę. Śmieje się z żartów jego małej rodzinki. Ba, wszyscy się śmieją. Z wyjątkiem mnie, oczywiście.
- A wtedy powiedział, żebym zabił jego, ale ocalił córkę! - John krztusi się łzami, opowiadając tę historię. Pomiędzy salwami śmiechu ktoś ciągle coś dopowiada.
Przymykam na chwilę oczy. Biorę powolny, głęboki oddech. Wbijam widelec w kawałek jakiegoś warzywa i wkładam go do ust. O dziwo, nagle tracę cały apetyt. Nie mogę znieść szyderstw z niewinnych ludzi. Zirytowana odkładam sztućce.
- Coś się stało, Fayette? - Alistair patrzy na mnie z udawanym zainteresowaniem. Mój instynkt samozachowawczy z powrotem się włącza.
- Nie, nic. - Odpowiadam i próbuję się uśmiechnąć, ale mam zbyt spięte mięśnie twarzy.
- Odnoszę całkiem inne wrażenie. Wydajesz się zdenerwowana. - Mówi. - Czyżby chodziło o nasze... Anegdoty? - Pyta po chwili.
Nie odzywam się. I tak będzie wiedzieć, jeśli skłamię, a prawda nie chce mi przejść przez gardło. Tak więc spuszczam tylko wzrok, starając się nie okazywać tyle złości, ile w sobie noszę.
- Muszę przyznać ci rację. To robi się nudne. - Nagle przy stole zapada cisza.
Chyba już wszyscy zorientowali się, że po raz pierwszy od samego początku się odezwałam.
- Nie przeszkadzajcie sobie. Próbuję tylko zrozumieć, dlaczego nasz nowy członek załogi jest tak małomówny. - Mówi Alistair.
- Właśnie. Może opowiesz nam coś o sobie, Fay? - Ailith wypowiada moje imię tak, jakby było to najgorsze przekleństwo. Wbrew sobie patrzę jej w oczy. Jest niesamowicie pewna siebie i przepełniona pychą.
- Dobry pomysł. Panienka księżniczka zabawi nas jakąś historyjką, a ja przyniosę ciasto. - Mason, okrętowy kucharz, wychodzi z pomieszczenia.
Zaciskam zęby. "Panienka księżniczka". Księżniczką nazywał mnie ojciec jak byłam mała. Wspomnienie rodziny przyprawia mnie o ból głowy. Tak dawno nie myślałam o domu...
- Jak wyglądają te wasze bale, przyjęcia czy jak tam to nazywacie? - Najmłodszy z piratów, Alex, opiera głowę na złączonych dłoniach i patrzy na mnie z ciekawością.
- Jest dużo... Ludzi. - Odpowiadam niepewnie, choć kompletnie nie mam ochoty się odzywać.
- A więcej szczegółów? - Chłopak śmieje się i unosi jedną brew. Mógłby być moim młodszym bratem.
Rozglądam się po twarzach wszystkich obecnych. Nie wygląda na to, żeby się ze mnie nabijali. Dlatego odchrząkuję cicho i próbuję rozwinąć wypowiedź.
- Kobiety wkładają kolorowe suknie, mężczyźni formalne stroje. Służący donoszą do stołów przeróżne potrawy. - Uśmiecham się, kiedy przypomina mi się, jak raz przypadkiem zjadłam bardzo ostry kawałek papryki. O dziwo, opowiadanie o balach sprawia, że czuję się nieco lepiej. Napięcie w moim ciele zmniejsza się pierwszy raz odkąd postawiłam stopę na tym galeonie.
- Kwartet wykonuje przepiękne utwory, do których wszyscy tańczą. A kiedy wybija północ, odbywa się pokaz fajerwerków. Wychodzimy na zewnątrz, do ogrodu, gdzie służba roznosi szampana. Rozmawiamy, a do domów wracamy nad ranem. - Kończę szybko, bo tęsknota za tym staje się nie do zniesienia.
- To musi być widowiskowe, prawda? - Alex zadaje kolejne pytanie.
- Chyba tak. - Odpowiadam wymijająco. Nie wiem, dlaczego tak się tym interesuje.
- Bogacze mają cudowne życie... - Pirat wzdycha i spogląda rozmarzonymi oczyma w okno, które znajduje się zaraz za mną.
- Nie powiedziałbym. - Wtrąca Alistair. - Główną wadą są małżeństwa. Nikt o zdrowych zmysłach nie chce, żeby ktoś inny wybierał mu partnera na całe życie. A jak myślisz, Alex, w jaki sposób mężczyźni przy władzy łagodzą konflikty? Sprzedają własne córki. - Stwierdza z ironicznym uśmiechem, nie czekając na odpowiedź.
- Co nie jest tak straszne, jak się wydaje. - Mówię natychmiast, choć sama ze sobą się nie zgadzam. Chyba po prostu chcę sprzeciwiać się kapitanowi tak często, jak to tylko możliwe.
- Dlaczego? - Wbrew moim obawom, Alistair nie złości się, ale rozbawionym wzrokiem obserwuje moją twarz.
- Prawie zawsze są to młodzi, przystojni mężczyźni. Dobrzy. Troskliwi. - Wymieniam.
- Och, daj spokój. Doskonale wiesz, że przeważnie chodzi o starych, zgrzybiałych zboczeńców, którzy wiedzą, że są na tyle bogaci, żeby pozwolić sobie na młodą kobietę. - Wszyscy zaczynają się śmiać. Jakby to był dobry żart.
- A tobie już kogoś wybrano? - Alex chyba nie jest osobą, która powstrzymuje się od zadawania niestosownych pytań. Nawet tak osobistych.
- Tak. - Odpowiadam po chwili ciszy. - Miałam wyjść za Cederica. Dowiedziałam się o tym w dniu, w którym go poznałam. - Przyznaję niepewnie. Nie wiem, co o tym pomyślą.
- Więc powinnaś się cieszyć, że cię uratowaliśmy od takiej niedorzeczności. - Ailith parska głośnym śmiechem. - Ten laluś jest zbyt zniewieściały, żebyś mogła czuć się przy nim bezpiecznie. A przecież o to chodzi w małżeństwie, nieprawdaż? - Komentuje zgryźliwie.
- Ailith, proszę... - Alistair patrzy na nią z naganą, ale nawet nie próbuje powstrzymać wrednego uśmieszku.
- Widzę, że atmosfera się poprawiła. - Mason pojawia się nagle w drzwiach. Zamyka je za sobą i stawia na stole drewnianą tacę z aromatycznie pachnącym ciastem.
- Rozmawiamy o tym małym Hiszpanie. - Informuje go kobieta.
- Och... No tak. Na pewno długo go nie zapomnimy. Jeszcze nie spotkałem się z taką osobistością, doprawdy. Chociaż raczej powinienem go chyba nazwać zniewieściałym mazgajem. - Mason używa tego samego określenia co Ailith, po czym siada na swoim miejscu.
- Nie rozumiem, o czym mówicie. Przecież on taki nie jest. - Bronię go.
- W takim razie nie zdążyłaś go jeszcze dobrze poznać. To, że przy tobie udawał bohatera, nie znaczy, że nim jest. - John podaje mi talerz z ciastem. Jestem zaskoczona jego uprzejmością. Dopiero teraz zauważam, jak bardzo wszyscy zrobili się mili. Nie traktują mnie jak więźnia, ale jak kogoś im równego. Zaczynam skłaniać się ku powiedzeniu, że najedzony mężczyzna to uprzejmy mężczyzna.
- Bardzo chętnie opowiem ci, co wyrabiał, kiedy obudził się w celi. - Ailith dopiła wino z drewnianego kufla i, opanowując śmiech, rozpoczęła swoją opowieść.
- Na początku był zdezorientowany. Później powiedziałam mu, gdzie jest. O mało co nie zmoczył spodni. - Marszczę brwi.
Cederic powiedział mi, że sam się domyślił, gdzie jest. Niemożliwe, żeby kłamał. A może przez strach sam nie był pewien tego, co się wydarzyło?
- Zaczął błagać mnie, żebym go wypuściła. Nawet nie pomyślał o tym, żeby ratować was. Zależało mu tylko na własnej skórze. Dopiero kiedy wspomniałam o jego dwóch przyjaciółkach, nagle go olśniło. Ale wiesz, co takiego powiedział? - Kobieta zwraca się do mnie z uśmiechem pełnym kpiny.
- Nie mam pojęcia. - Przyznaję.
- Próbował wykupić siebie wami. - Zapada cisza. Wzrok dosłownie każdego jest skierowany na mnie. Kręcę głową.
- Kłamiesz. - Mówię zszokowana. - On nigdy by tego nie zrobił. Nie jest taki.
- Mów dalej, Ailith. Chętnie wysłucham tego raz jeszcze. - Jayden siedzący na końcu stołu pochyla się bardziej w stronę piratki.
- Oberwał za to po twarzy. Nienawidzę kiedy ktoś zachowuje się w ten sposób. Jakby był pozbawiony resztek nędznego honoru. - Stwierdza i wzrusza ramionami. - Ktoś taki nie powinien nazywać się mężczyzną. W każdym razie... Od tamtej pory czas wypytywał o was dwie. Twierdził między innymi, że jesteś jego ciężarną żoną. Wymyślał tysiące bezsensownych argumentów, żeby tylko wrócić na stały ląd. Oczywiście nie wierzyłam w ani jedno jego słowo. Z trudem powstrzymałam się od wyrzucenia go za burtę. Ale najlepsze jeszcze przed tobą. Kiedy kilka godzin przed wymianą zakładników za pieniądze odwiedziłam go ze śniadaniem, był po czubek głowy otulony czarnym płaszczem. Schował się w kącie i liczył, że go nie zobaczę. A kiedy się wydało, że jednak niewidzialny nie jest, zaczął płakać. Jak dziecko. Na kolanach błagał mnie o wolność. - Szum śmiechu i złośliwych komentarzy, jaki rozlega się po ostatnich słowach, sprawia, że pulsowanie z tyłu mojej głowy znacznie się pogarsza. Krzywię się, ale ból szybko odchodzi.
- Był przerażony. Jak każde z nas. - Mówię, ciągle nie rozumiejąc, co ich aż tak bawi. Może zachował się odrobinę dziecinnie, ale bez przesady.
- I ty go jeszcze usprawiedliwiasz? - Alex z oburzeniem wpatruje się w moje oczy. - Ja w wieku dziesięciu lat przeżyłem naznakowanie rozpalonym żelazem bez zająknięcia. Nie krzyczałem. Żadna łza nie spłynęła po mojej twarzy. Gdyby porównać te dwie sytuacje, oczywistym jest, że wolałbym siedzieć zamknięty pod pokładem statku, a on... on zachował się jak skończony kretyn. - Podsumowuje złośliwie.
- Jesteś niewolnikiem? - Zdezorientowana patrzę na młodego chłopaka. Nie jest ciemnoskóry. Nie powinien trafić do sprzedaży.
- Byłem. Uciekłem po dwóch latach służby. Natychmiast dołączyłem do załogi Nieustraszonego. Ojciec Alistaira znalazł mnie tułającego się w porcie. Przygarnął mnie i traktował jak własnego syna. Nie mówiąc o tym, że dał mi pracę. Miałem szczęście, że tu trafiłem. Równie dobrze teraz mógłbym być martwy. Ale pomimo strachu zaryzykowałem. Nie płakałem jak ten żałosny imbecyl. - Warczy, wyzywająco wpatrując się w moje oczy.
- Uspokój się, Alex. Nie mamy ochoty na kolejną kłótnię. - Alistair przerywa pełną napięcia ciszę. Odchyla się na oparcie krzesła i opiera rękę o podłokietnik, a podbródek kładzie na dłoni zaciśniętej w luźną pięść.
- Przepraszam, kapitanie. - Chłopak natychmiast się reflektuje. Mimo wszystko podziwiam szacunek, jaki wszyscy żywią do Alistaira. Ciekawe, czym sobie na to zasłużył.
- Proponuję zjeść to ciasto. - Mason wbija widelec w kruchy spód i uśmiecha się do wszystkich. - Z jabłkami i cynamonem. Wasze ulubione.
- Ja i tak wolę truskawki... - Komentuje ktoś cicho.
- Zamknij się, Ronnie. - Ailith uderza w ramię czterdziestoletniego bruneta siedzącego po jej prawej stronie.
- Kobieto, przestań być taka brutalna, bo nigdy nie znajdziesz przyzwoitego męża. - Mówi mężczyzna. Przez moment widzę na twarzy Ailith rezygnację, ale niemal natychmiast przybiera maskę obojętności.
- Jaki przyzwoity człowiek zechce piratkę? Wystarczy mi porządny pirat. - Uśmiecha się i niemal niepostrzeżenie zerka w stronę Alistaira.
Kiedy w końcu decyduję się sprawdzić, co ona tak naprawdę w nim widzi i odwracam głowę w jego stronę, dostrzegam czekoladowe oczy wpatrzone prosto we mnie. Zdezorientowana zauważam, że mój puls nagle przyspiesza. Czuję się piekielnie niekomfortowo pod jego spojrzeniem.
- O co chodzi? - Pytam niepewnie, gdy nasz kontakt wzrokowy nie urywa się po trzech sekundach. Na ustach bruneta zaczyna błądzić zadowolony uśmiech.
- Nie sądziłem, że tak szybko się przełamiesz i zechcesz z nami normalnie porozmawiać. - Przyznaje.
Mimowolnie zaciskam dłoń leżącą swobodnie na stole obok talerza. Zbyt mocno. Kiedy czuję pieczenie, spoglądam w dół. Zapomniałam, że rana na lewym nadgarstku jeszcze się dobrze nie zasklepiła. Na jasnej skórze pojawia się mała, szkarłatna kropla. Nagle czuję na szyi ciepły oddech. Odwracam się do Alistaira. Jest znacznie bliżej, niż powinien być. A w towarzystwie to już w ogóle. Ale moment, przecież jest piratem. Jego nie obchodzą takie rzeczy. Zaciskam zęby.
- Przepraszam za to. - Mówi.
Nikt oprócz mnie nie słyszy jego słów. Wszyscy pogrążeni są w rozmowach. Mam ochotę się roześmiać. Najpierw robi mi krzywdę, a później przeprasza? Ma tupet. Spuszczam wzrok. Przez to całe zamieszanie na parę minut zapomniałam, że przecież jestem porwana i zmuszona do rzeczy, których nigdy nawet nie śniło mi się, że będę robić. Ale teraz piekąca rana doskonale mi o tym przypomina.
- Dobrze wiesz, że nie jestem skłonna ci wybaczyć. - Odpowiadam. Nie chcę udawać, że nic się nie stało.
- Domyślam się. - Uśmiecha się sztucznie. - Ale musiałem wymyślić coś, żebyś zaczęła mnie słuchać. Byłaś nieposłuszna jak młody pies.
- I to jest powód, żeby kroić mnie nożem? - Mówię sarkastycznie.
- A czego się spodziewałaś? Błagania? Pokornych próśb? - Alistair prycha i kręci głową. - Jestem piratem, Fayette. Nie przywódcą trupy cyrkowej. Chociaż tam też nie potraktowanoby cię lepiej.
Spoglądam mu w oczy. Jestem rozczarowana jego słowami. I jest mi przykro. Po raz kolejny zrobił mi nadzieję, że gdzieś tam w środku kryje się całkiem sympatyczny człowiek, a teraz znowu spycha mnie do przepaści pozbawiającej wszelkich złudzeń.
- Wiesz co? - Zaczynam niewinnie. - Uduś się tym cholernym piractwem. - Syczę wściekła, dokładnie akcentując każde słowo.
Bez zastanowienia wstaję od stołu i w ciągu sekundy znajduję się przy drzwiach. Słyszę, jak Alistair gwałtownie odsuwa krzesło, ale siedząca po jego lewej stronie Ailith zaczyna coś do niego mówić, najwyraźniej próbując go uspokoić. Wychodzę, zanim udaje mi się cokolwiek usłyszeć. Pierwszy raz w całym życiu czuję tak ogromną furię. Całe moje ciało się trzęsie. Nie wiem czy z powodu zimnego wiatru, czy przez gromadzone przez cały ten czas negatywne uczucia, którym teraz dałam upust.
Zamykam się w swojej kajucie. Siadam na łóżku i wtedy dociera do mnie, co zrobiłam. Nie chcę nawet sobie wyobrażać, co mnie czeka następnego dnia. Albo jeszcze dzisiaj. Zatykam usta dłonią, walcząc z przyspieszonym oddechem. Niesamowite, jak duże są moje wahania nastrojów. Potrząsam głową, próbując pozbyć się z umysłu obrazu ciemnych oczu pełnych szaleńczego zachwytu nad wypływającą z ran krwią. To pewnie i tak tylko moja wyobraźnia. Koniec końców Alistair nie wygląda na psychopatę. Może jest trochę porywczy, a jego metody są całkowicie sprzeczne z tym, co podpowiada moje sumienie, ale przecież wychował go kapitan piratów. Musiał mieć okropne dzieciństwo. Przez głowę przemknęły mi słowa Alistaira:
CZYTASZ
Piraci
RomanceNikt nigdy nie mówił, że piękna miłość zawsze ma piękny początek. Kiedy Fayette spotyka kapitana Nieustraszonego, jest nim przerażona. Nie potrafi spojrzeć na piratów inaczej niż na podrzędny gatunek ludzi. Zapomina, że pierwsze wrażenie to często t...