dalsza część pierwsza

15 2 0
                                    

Główne powody , dlaczego czuję się nieszczęśliwa : rodzice rozwiedli się , gdy miałam dwanaście lat ; ojczym to fajtłapa ; w szkole nuda i jedna wielka beznadzieja ; grasuje jakiś świr mordujący ludzi ; właśnie zabił mojego chłopaka ... Łzy spływały mi po policzkach . Była załamana i nie miałam żadnej bratniej duszy  , do której mogłabym się zwrócić o pomoc . Logan uznał , że to on się do tego nadaje . Podszedł do mnie , kiedy zatrzymałam samochód na szkolnym parkingu . Wysoki , opalony , ciemnobrązowe kręcone włosy ... w podstawówce były złociste . - Cześć , Darina . Z impetem zatrzasnęłam drzwi samochodu . - Nie pożarliśmy się ostatnio ? - przypomniałam mu . - Przykro mi . Źle to zrozumiałaś . Nie twierdziłem , że Phoenix dostał to , na co zasłużył . Doszliśmy do szkoły razem , ja o krok przed Loganem , by mu okazać , że go ignoruje . Ale , to co powiedział , wkurzyło mnie . - Jasne . Całe Ellerton tak twierdzi . Phoenix był taki sam jak Brandon . W końcu to bracia , takie samo DNA , taki sam wadliwy kod genetyczny . - Nikt tak nie twierdzi . Popadasz w paranoje - dodał natychmiast dodał i natychmiast wybiegł do przodu , żeby zagrodzić mi drogę na korytarzu . - To też źle zabrzmiało . Nie chciałem cię krytykować . Miałem na myśli tylko to , że jesteś w rozsypce , co oczywiste  , bo to dla ciebie bardzo trudne ... Ja to rozumiem . Westchnęłam  , a właściwie jęknęłam : - Logan , daj oddychać . Możemy o tym  nie rozmawiać ? Skinął głową , poddając się . - Wyślij mi esemesa , jeśli tylko będziesz mnie potrzebować . Weszła do klasy i przez ułamek sekundy zobaczyłam Phoeniksa siedzącego na parapecie okiennym . Skrzyżowane w kostkach nogi oparł o blat ławki i patrzył na mnie z uśmiechem . Odwaliło  mi , pomyślałam po raz setny od czasu  , gdy znalazłam się w Foxton . A potem mnie otoczyli i straciłam Phoeniksa  z pola widzenia . Wszyscy poklepywali mnie i ściskali . Właśnie zadźgano mojego chłopaka . Stałam się sensacją miesiąca . Później  odbyło się zebranie w naszej supernowoczesnej szkolnej auli . Zarządził je dyrektor . - Zebraliśmy się , aby okazać żal z powodu nieoczekiwanej śmierci ucznia starszej klasy , Phoeniksa Rohra - zaczął doktor Valenti . Całe Ellerton żyło tą wiadomością . Siedziałam między Jordan a Hannah , ze wzrokiem utkwionym przed siebie . Od  czasu do czasu zerkały na mnie ostrożnie , jakbym była ze szkła i zaraz miała rozsypać się w pył . - Wciąż nie wyjaśniono do końca okoliczności tej tragicznej śmierci - kontynuował doktor Valenti  , stojąc na scenie w szaro-smutnym garniturze, wypowiadając gładko-smutne słowa . - Jedno jest jednak pewne . Będzie nam go brakowało . Ktoś zaszlochał .  Podniosłam wzrok i tuż za dyrektorem zobaczyłam Phoeniksa . Uśmiechał się do mnie . Za pierwszym razem - dobra , wytwór mojej szalonej wyobraźni . Ale to już była całkiem inna sprawa , nie mogłam tego ignorować .  Serce zaczęło tłuc mi się w piersi jak szalone . Doktor Valenti czynił swoją powinność . Poprosił , byśmy uczcili śmierć Phoeniksa minutą ciszy . - Pochylmy teraz głowy na znak szacunku . I myśląc o Phoeniksie , wspomnijmy także innych , których straciliśmy w tym roku . Nie zapomnijmy o Jonasie , Arizonie i Summer . Co do mnie , będę przez cały dzisiejszy dzień wracał do nich pamięcią , wypełniając powierzone mi obowiązki . Przez jeden chrzaniony dzień .  A może by tak do końca życia , doktorze Valenti ? Zamrugałam i Phoenix zniknął . Wracaj , pomyślałam . Moje serce się uspokoiło , ale byłam pewna : zobaczyłam coś niesłychanego . Wszyscy pochyliliśmy głowy . Dokładnie na sześćdziesiąt sekund . I to było tyle . - Wstań , Darina - szepnęła Jordan . Wstałam więc razem ze wszystkimi , przy akompaniamencie trzasku podnoszonych siedzeń , i aula opustoszała . Niewiele pamiętam z reszty tego dnia . Koledzy coś do mnie mówili , ale ja nic nie słyszałam . Matematyczka , obawiając się , że zemdleję , wysłała mnie do szkolnej pielęgniarki . Leżałam na kozetce , wpatrzona w grę cieni , które rzucała na sufit rosnąca za oknem sekwoja , i doszukiwałam się w nich rysów twarzy Phoeniksa . Hannah przyszła mnie zobaczyć . Nie powiedziałam do niej ani słowa . Nic do mnie nie docierało . Liczyło się tylko jedno : znaleźć Phoeniksa ,zobaczyć go znowu . Muszę znów pojechać do tego starego domu i stajni . Lekcje wreszcie się skończyły , ale na mojej drodze wyrósł Brandon Rohr . Oparty o mój samochód , z ramionami skrzyżowanymi na piersi , czekał na mnie . Jak już mówiłam , Brandon był bratem Phoeniksa , ale różnili się pod każdym względem , również zewnętrznie , tyle że obaj byli wysocy . Brandon wyglądał jak napakowany futbolista , Poenix jak pełen wdzięku gracz w koszykówkę . Brandon miał włosy ostrzyżone na jeża , Phoeniksowi opadały spokojnie do ramion . Brandon nigdy się nie uśmiechał . Zresztą teraz , trzy dni po śmierci brata , nie było to dziwne . - Wsiadaj . - zakomenderował . Najpierw marudziłam z zamkiem , potem usiłowałam trafić kluczykiem do stacyjki . Brandon zajął miejsce pasażera . - Dokąd jedziemy ? - spytałam . - Przed siebie . Wzięłam głęboki oddech , ale zrobiłam , co mi kazał . Kierując się na zachód  , wkrótce wyjechaliśmy  poza miasto . Zacisnęłam ręce na kierownicy i udało mi  się opanować ich drżenie . Brandon usadowił się wygodnie , oparł się o zagłówek i zamknął oczy . - No więc ? - mruknął . - Co : no więc ? Zjechałam z tłuczniowej drogi na wyboistą polną ścieżkę i wzniecając kłęby kurzu , skierowałam się do jeziora Hortmann , w którym utonęła Arizona . - No więc masz okazję zadać mi parę pytań - odpowiedział . - Co ci tylko przyjdzie do głowy . Skrzywiłam się . Nie miałam co liczyć na współczucie , to nie w stylu Brandona . Ale chciałam wiedzieć ...  musiałam wiedzieć... tyle niejasności  . - Czy on ... czy umarł od razu ? Tam obok stacji benzynowej , gdzie zobaczyłam plamę krwi na drodze . Głos mnie zawiódł , wychrypiałam te pytanie szeptem trzykrotnie , zanim Brandon zrozumiał , o co mi chodzi . - Nie . Zawieźliśmy go do szpitala , ale nie zdołali go uratować . - Był przytomny ? Brandon potrząsną głową . - Tylko przez pierwszych kilka minut . Krwawił obficie , szybko stracił przytomność . - Czy ... powiedział coś ? - O tobie ? - spytał , nie otwierając oczu , i zabrzmiało  to tak , jakby oskarżał mnie o egoizm . - Tak . Czy mówił coś o mnie ? Samochód z stukotem podskakiwał na wybojach , ale Brandon nie zmienił pozycji . - Poprosił , żebym z tobą porozmawiał . - O  czym ? - Chciał ci powiedzieć do widzenia . Do widzenia . Dwa słowa . - Tylko tyle ? Przed nami rozlało się jezioro , połyskująca srebrem tafla rozciągała się daleko jak okiem sięgnąć . - " Powiedz Darinie , że żałuję " - przytoczył słowa Phoeniksa , a potem usiadł wyprostowany i utkwił wzrok w jeziorze . - Wymógł na mnie obietnicę , że ci to powtórzę . Serce podeszło mi do gardła , nie byłam zdolna wykrztusić słowa . - Zawróć - polecił mi Brandon po długiej chwili kiedy siedzieliśmy w milczeniu , wpatrując się w wody jeziora . - Wracamy do miasta . - Kto go zabił ?? - spytałam słabym głosem , kiedy Brandon polecił mi żebym zatrzymała się przed blokiem ,  w którym mieszkali  . Wzruszył ramionami - Nie mam pojęcia - odparł , jakby w jego mózgu zatrzasnęła się jakaś klapka , pozbawiając go pamięci . - Przecież tam byłeś . Wszystko widziałeś . Potrząsną głową - Brałaś kiedyś udział w walce ? - Nie . - Było tam dwunastu albo więcej chłopaków . Kopali , popychali się , okładali pięściami . Któryś wyciągnął nóż . Tyle wiem - Wysiadł z samochodu , oparł ramię o dach i pochylił się , aby spojrzeć mi prosto w oczy . - Zbieramy się na czuwanie przy Deer Creek . Ja i paru kumpli Phoeniksa . To było jego ulubione miejsce . - Po pogrzebie? - zdołałam wyszeptać . Skinął głową i odszedł . Zacisnęłam ręce na kierownicy , głowa mi opadła i zaczęłam szlochać . Jakaś kobieta z wózkiem spacerowym przeszła obok samochodu . Przystanęła i zawróciła , żeby ze mną porozmawiać . - Co się dzieje ? Podniosłam głowę - Wszystko w porządku , dziękuję - odpowiedziałam wbrew oczywistemu faktowi . - Na pewno ? Mogę ci jakoś  pomóc ? Grzbietem dłoni otarłam policzki . - Nie , nic mi nie jest . Nieznajoma zawahała się . - O cokolwiek chodzi , kochanie ,  jutro będzie wyglądało to lepiej . I z każdym dniem coraz lepiej . - Dziękuję - powiedziałam . Mogła być osiem , siedem lat starsza ode mnie , miała dziecko i całe życie przede sobą . Mąż , dom , więcej dzieci . Uśmiechnęła się uprzejmie i odeszła , a ja zostałam sama z  szalonymi myślami kłębiącymi się w głowie , śniąc na jawie , że zerkam na sąsiednie siedzenie i widzę Phoeniksa . Uśmiecha się do mnie i  mówi : " Hej , Darina , rusz tego grata , odjedźmy stąd  . " " Dokąd ? " -pytam " Dokądkolwiek . Zmywajmy się stąd  " . Przerzuciłby ramię przez wytarte siedzenie kierowcy i oparł swoje długie nogi na deskę rozdzielczą , odchylając się na siedzenie . Prowadząc , widziałam jego profil . Oczy miał zamknięte , wiatr rozwiewałby mu włosy , czułabym , jak nieprzytomnie go kocham . Teraz , kiedy Brandon już zniknął , mogłam znów pojechać do Foxton . Więc zrób to , powiedziałam do siebie w duchu . Co cię powstrzymuje ? Oczami wyobraźni zobaczyłam opustoszały dom i rozpadającą się stajnię ,  usłyszałam odgłos trzaskania drzwi , szelest liści osiki na wietrze . Może to wszystko istniało tylko w mojej biednej , znękanej głowie ? Jest ten dom , czy go nie ma ? Dlaczego nigdy dotąd się na niego nie natknęłam ? Dlaczego nikt nigdy o nim  nawet nie wspomniał ? 

***************************************************************************************************

Następna część jutro !! Jeśli się podoba to gwiazdka i komentarz . Jak będzie się podobała moja opowieść to napisze następną część !! 


Nie UmarliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz