Rozdział 8

191 29 7
                                    




                   

„Mów ile chcesz, że jesteś odważny. Pieprzenie. Prawdziwą odwagę zyskujesz wtedy, gdy stajesz przed szansą spełnienia swojego marzenia i się nie odwracasz".

- Andy „Buzz" Philips

         - Jak myślisz, uda nam się wspiąć na to drzewo? – zapytała Lizzy. Buzz wzruszył ramionami.

         - Nie ma rzeczy niemożliwych.

         Odezwali się po raz pierwszy od opuszczenia San Francisco. W mieście zatankowali, kupili jedzenie oraz picie na drogę oraz zatrzymali się w KFC. Oboje niezbyt lubili śmieciowe żarcie, ale kurczak w chrupiącej panierce był ich ogromną słabością.

         Liz zerknęła na przyjaciela kątem oka. Kiedyś potrafili gadać ze sobą nawet i kilka godzin, bez jakiegokolwiek zatrzymania, aby wymyśleć kolejny temat do rozmowy. Cóż, nie mogła jednak oczekiwać, że po roku oddalenia się od siebie nic się nie zmieni. Ich relacja została nadszarpnięta. Z jej winy.

         - Mogę zagrać? – oznajmiła nagle. Andy uniósł brwi bez słowa. Dziewczyna dobrze wiedziała, że to oznacza przyzwolenie.

         Odpięła pas i przechyliła się do tyłu, po akordeon leżący w futerale na siedzeniu. Odpięła zamek, po czym złapała ostrożnie instrument. Nie patrząc na Buzza, położyła palce na klawiszach oraz nacisnęła miech. Piękny dźwięk, jaki wydobył się z przedmiotu, leczył rany na jej duszy. Zatraciła się w muzyce, nie zważając na zaskoczone spojrzenie przyjaciela.

         Buzz od dawna nie słyszał gry Lizzy. Zapomniał, jaka była piękna. Zapomniał również przedziwnej umiejętności dziewczyny do wyrażania za pomocą melodii swoich uczuć, słów, które płynęły prosto z serca.

         Dzisiaj miał wrażenie, że mówiła „przepraszam".

         On także chciałby ją przeprosić. Gdyby tylko nie jego pieprzona, męska duma, może potrafiłby z nią porozmawiać, poprosić o przyjrzenie się swojemu zachowaniu. Może nie męczyliby się tak przez ostatni rok. Nie byli dla siebie dobrymi przyjaciółmi, ani ona, ani on. Wina leży po obydwu stronach.

         „Być może teraz odzyskamy to, co straciliśmy" – pomyślał. Skupiał się na drodze, ale nadal co chwila spoglądał na Liz. Melancholia wkradała się do jego serca, choć tak właściwie powinien być teraz podekscytowany i pełen energii. Ale po prostu nie potrafił.

***

         Dojechali do Parku Narodowego Redwood wczesnym wieczorem, około godziny 19. Ku zaskoczeniu Lizzy i Buzza, najwyższe drzewo świata nie było otoczone kilkumetrowym murem wraz z pilnującymi go strażnikami. Sekwoja rosła w samym centrum nieprzebytego lasu. Przyjaciele podjechali do bramy oraz zatrzymali samochód. Spojrzeli po sobie, aż w końcu Andy wyjął kluczyki ze stacyjki.

         - Wysiadamy? – zapytał.

         - A wpuszczą nas? – Lizzy wyraziła wątpliwości. Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

         - Sami się wpuścimy.

         Wyskoczył z jeepa. Dziewczyna jeszcze chwilę siedziała z otwartymi ustami, po czym pobiegła za nim.

         - Mamy się włamać?! – zawołała szeptem. – Pogięło cię?!

         - A jak inaczej mamy to zrobić? – odparł. – Zresztą, do Luwru też trzeba będzie się włamać, musimy to ćwiczyć.

         - Coraz mniej mi się to podoba.

         - Jeszcze możesz zawrócić.

         Zatrzymali się, patrząc sobie gniewnie w oczy. Liz popchnęła Buzza w pierś.

Poznaj mnie naprawdęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz