Nocna Modlitwa - Black0River

507 39 3
                                    

Tej nocy Sama obudził szloch. Było to ciche łkanie podobne do wycia zranionego zwierzęcia i dźwięk ten naprawdę go zaniepokoił. Przekręcił się wolno na łóżku (ruchy utrudniała mu rana, której nabawił się podczas ostatniej "sprawy") i otwierając jedno oko, począł szukać źródła hałasu. Mrok pokoju motelowego wcale nie ułatwiał mu zadania, dlatego Łoś był przygotowany na każdą możliwą ewentualność - od płaczliwego ducha, przez Banshee, po cierpiącego wilkołaka lub wampira. Już miał sięgnąć po pistolet i słoik z solą stojący zazwyczaj gdzieś blisko, gdy zrozumiał, że owe "żałosne wycie" dochodzi z posłania jego brata. Dean płakał.

Lekko zaszokowany tym odkryciem Sam, wahał się, by zapytać jasnowłosego, czy wszystko w porządku. Potem jednak zdał sobie sprawę z bezsensowności tego pytania, bo przecież nic aktualnie nie było "w porządku". W ich życiu znów zapanował kompletny chaos.

Odkąd uwolnili Ciemność, świat coraz bardziej się psuł, a raczej to siostra Boga niszczyła go kawałek po kawałku. Dodatkowo, Castiel zgodził się zostać naczyniem Lucyfera. Uwolnił go z klatki i sam na siebie wydał wyrok ostateczny, ponieważ wkrótce potem Gwiazda Zaranna został porwany przez Amarę.

Upadły archanioł i serafin byli zatem teraz w jednym ciele Jimmiego Novaka, które zapewne w tej chwili jest torturowane w różnoraki, rozmyślnie okrutny sposób. Sam nawet nie chciał sobie tego wyobrażać. Wiedział jedynie, że muszą uratować Casifera (połączenie Casa z Lucyferem, nie potrafił nazwać ich inaczej) i kolejny raz uchronić Wszechświat przed zagładą, znów zamykając Amarę z daleka od Bożego Stworzenia. 

Lubił Castiela, ale uważał, że anioł postąpił lekkomyślnie, przez pewien czas był nawet na niego wściekły. Wcześniej przymus ratowania go przyjmował ze sceptyzmem - przecież Cas sam powiedział Lucyferowi "tak".

Parę dni temu jednak podejście młodszego Winchestera zupełnie się zmieniło, ponieważ zrozumiał, jak wiele Castiel znaczy dla Deana. Oni nie byli tylko przyjaciółmi. Dzielili coś o dużo silniejszego: "głębszą więź", ale Sam naprawdę nie miał ochoty w to wnikać. Wolał postrzegać ich po prostu jako towarzyszy na śmierć i życie.  Dean miał prawo płakać za aniołem, prawda? Jeśli to faktycznie Castiel, jak założył długowłosy, był głównym powodem jego smutku...

Rozmyślania Łosia zostały nagle przerwane przez kolejny, chrapliwy spazm żalu, jaki wydostał się z ust jego brata. Ten, zwinięty w pozycję embrionalną z twarzą ukrytą w dłoniach, próbował jakoś zagłuszyć to "babskie" łkanie, ale wychodziło mu to z miernym skutkiem. 

"Muszę się pozbierać! No dalej, ogarnij dupę, Winchester!" - Sam niemal słyszał myśli, jakie przepływały przez głowę jasnowłosego i mimo że pragnął go pocieszyć, postanowił siedzieć cicho i grać pogrążonego we śnie. Dlaczego? Bo gdyby Dean go zauważył, zawinąłby się w kołdrę po nos - udałby, że śni mu się teraz coś naprawdę przyjemnego. Znów nałożyłby maskę, przełknąłby smutek niczym gorzkie lekarstwo i na powrót położyłby go na dnie swojego serca. Łoś wiedział natomiast, że łzy działają oczyszczająco na duszę człowieka.  Szczególnie na duszę Deana, która tak przywykła do bólu, że nawet nie zauważyła, kiedy zaczął ją on przerastać. 

I chociaż  jaźń łowcy  już od dawna krzyczała o ratunek, on sam był zbyt uparty. Nie chciał współczucia czy pomocy. Nie lubił okazywać słabości, więc konsekwentnie odrzucał każdą możliwość wsparcia - jedyne, co w tej sytuacji mógł zrobić Sam, to pozwolić mu na chwilę płaczu w samotności.

Wydawałoby się, iż Dean jest twardy i opanowany, ale Sammy zbyt dobrze go znał, żeby nie wiedzieć, że to tylko pozory. Tak naprawdę jego starszy brat był rozbity, ale nie chciał tego przyznać. Wolał cierpieć, niż zaakceptować swój upadek.

- Nie wiem, czy mnie słyszysz, Cas - Sama doszedł ciszy szept, więc nastawił czujnie uszu, kiedy jasnowłosy zaczął się modlić.

-... ten dupek pewnie nie pozwala ci słuchać moich modlitw, ale ja i tak będę mówił, dobrze?

Głębokie westchnienie (Łoś nie wiedział czy wysiłku, czy ulgi) i Dean znów załkał. Tym razem płacz był o dużo głośniejszy od poprzedniego; mężczyzna nie próbował już go powstrzymywać.

- Brakuje mi ciebie, aniołku. - Słowa te były pełne troski, żalu oraz czegoś, czego Sam dawno nie słyszał w głosie brata: prawdziwego, ogromnego oddania i uczucia.

Dean kochał Castiela. Był w nim zakochany. Jak mógł tego wcześniej nie zauważyć? Te wszystkie gesty i spojrzenia! To przecież było oczywiste!

- Chciałbym, cholera, jak to brzmi, znów cię zobaczyć. Chciałbym, żebyś postawił się Lucyferowi i wyrzucił go z ciała Jimmiego!

Sam nie dowierzał własnym uszom. Jego brat tak bardzo chciał odzyskać Castiela, że uciekł się do błagań. Siedział nocami nad książkami, szukając sposobu, żeby pokonać Lucyfera, a długowłosy nie rozumiał, czemu aż tak się zamęczał. Teraz wszystko stało się jasne - napędzała go wielka tęsknota. Dean został opuszczony. Świadomość jego samotności uderzyła w Sama ze zdwojoną siłą. Znów poczuł się zupełnie bezużyteczny. Tym bardziej, że dopiero teraz udało mu się to pojąć.

- Wiem, że jesteś zmęczony, Cas. Ja także, ale musisz walczyć. Zapomnij o Lucyferze, sami damy sobie radę.

Długowłosy pokręcił głową. Dopiero teraz zauważył, że cały czas leży na jednym boku z ręką obejmującą poduszkę; ta pozycja stawała się powoli niewygodna. Modlitwa Deana pochłonęła go bez reszty, więc nawet nie czuł, iż noga zaczyna mu drętwieć.

- Czasem myślę, że nie ma już nadziei. Nie poddaję się tylko dzięki Sammiemu - powiedział tymczasem cicho Dean, unosząc głowę do góry - Wiem, iż zrobiłem w życiu wiele głupot i każdą starałem się naprawić, nie jestem tylko pewien, czy z tą mi się uda. Dlatego... proszę! Potrzebuje cię.

Młodszy Winchester wstrzymał oddech, jakby podświadomie oczekując jakiejś reakcji ze strony Wszechświata. Nic się jednak nie stało. Ziemia nie zatrzęsła się, a Casifer nie pojawił w pokoju. 

Z ulgą więc wypuścił powietrze, wzdychając ciężko i zmieniając pozycję "snu"... 

... ale motelowe łóżka bywają zdradliwe. To również do takich należało, więc gdy tylko jego noga wyprostowała się zupełnie, sprężyny materaca skrzypnęły głośno.

Dean momentalnie umilkł, podrywając się lekko do siadu:

- Sam?

Łoś niedosłyszalnie przeklął. Nienawidził okłamywać brata. Sprawa z Ruby i krwią demonów nauczyła go, że kłamstwa tylko niszczą relacje między nimi... cóż. Tym razem to była wyższa konieczność. Zachrapał więc, wierzgnął i odwrócił się przodem do ściany, a zapleczem do posłania jasnowłosego, mamrocząc coś pod nosem.

"Czasem słabość przynosi zwycięstwo, Dean. A my nigdy się nie poddamy. Uwolnimy Casa, powstrzymamy Ciemność. Wszak aniołowie jaśnieć nie przestają, choć najjaśniejszy z nich upadł*" - zdążył tylko pomyśleć, nim naprawdę zasnął.

_____________________________________________________________

* - "Makbet" akt IV, scena I przekład Józef Paszkowski



Projekt SPNOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz