Ja i mój nieziemsko przystojny porywacz bawimy się właśnie w wojnę na spojrzenia, gdy grot strzały grzęźnie dokładnie na wysokości jego serca. Wytrącony z równowagi ziemianin klnie rzęsiście i rzuca się po miecz, a ja obserwuję jego usilne starania z niemą satysfakcją.
Masz swoją Wanhedę. Swoją niosącą zgubę i śmierć.
Mężczyzna wpatruje się we mnie błagalnym wzrokiem a oręż wypada z jego dłoni, tocząc się echem po skałach i nieruchomiejąc w trawie. Duże cielsko nagle wiotczeje i porywacz osuwa się bez życia na ziemię. Otoczona przez wywrzaskujących coś po swojemu ziemian nie jestem w stanie zrobić nic poza bełkotliwymi obelgami wydostającymi się z zakneblowanych ust, co kolejni porywacze przyjmują z grubiańskim śmiechem. I choć bronię się jak potrafię dostaję serię mocnych kopnięć w brzuch i między żebra, od których tracę dech w piersiach i po których to już wkrótce dołączam do nieruchomego mężczyzny leżącego na wilgotnej ziemi. Z załzawionymi oczyma mogę jedynie obserwować, jak oprawcy rozbijają prowizoryczne obozowisko.
Ściemnia się już, a płomienie buchają z ułożonego stosu, gdy podchodzi do mnie jeden z nich. Wpatruję się w jego oczy i twarz do połowy zakrytą czarną szmatą z wyszytymi wzorami i zdaję sobie sprawę, że to nie może być żaden z klanów Koalicji Dwunastu. Jestem tego prawie pewna, bo chwyta mnie w pół i przybliża swoją ohydną twarz do mojej. Zaczynam bełkotać coś nieskładnie i torować sobie drogę ucieczki kopniakami, ale silne dłonie Ziemianina trzymają mnie jak w imadle. Ściska mnie i przybliża palce do mojego policzka, a ja klnę na wszystkich bogów starych i nowych, żeby w najbliższej przyszłości dopadła go jakaś choroba popromienna.
— Zostaw ją. — rzuca w końcu po naszemu jakiś osiłek grzejący stopy przy ogniu. — Wanheda jest dla Hedy Falami. Odetnie ci jaja i rzuci na pożarcie Paunie jak choćby ją tkniesz.
Hedy? Z tego co wiem, Polis ma jedną Hedę, i na ten moment jest nią Heda Lexa.
— A tego? — burczy oprawca, rzucając mnie na ziemię brutalnie.
Biorę głęboki wdech i delektuję się zapachem mokrej trawy, próbując uspokoić się choć trochę.
— Był z twojego klanu?
— Jestem Emeke kom Azgeda, a ten tu o wielki Roan, potomek królowej Nii, jest współwinny wymordowania mojej rodziny.
Mężczyzna podwija rękaw ukazując tatuaż z przynależnością do klanu Ludzi Lodu. Ten drugi rozłożony przy ogniu wyszczerza brudne zębiska w parszywym uśmiechu na ten widok.
— Poszczęściło ci się, Emeke. Jest twój. — wrzuca kosteczki mięsa do ogniska. — Zrobisz z nim, co tylko zechcesz.
Krzyczę na tyle, na ile pozwala mi knebel w ustach i szarpię się, ale Emeke jednym mocnym kopniakiem przywołuje mnie do porządku.
I tak noc spędzam na mokrej zimnej ziemi, wpatrując się w tortury, jakim podają zakrwawionego Roana. Po niezliczonej ilości cięć przestaję bieleć ze strachu bo jestem świadoma, że mściwy Emeke nie zazna spokoju, dopóki książę nie zdechnie w niewyobrażalnych mękach.
Tak też się dzieje. Książę Roan, potomek królowej Nii z Ludzi Lodu wydaje ostatnie tchnienie rankiem na moich załzawionych oczach, tuż po tym, jak Emeke ucina mu język i wydłubuje gałki oczne z mściwością w oczach oznajmiając:
— Dzięki mnie już nigdy nie będziesz musiał wydawać rozkazów zamordowania innej niewinnej rodziny, a oczy już nie będą cię świerzbiły i zachęcały do patrzenia na inną bezbronną siostrę.
Wrzuca język do skwierczącego wesoło ognia.
— Just drein just daun, Roanie.
Jeżeli dotarliście do tego momentu i czytacie ten komunikat, to zachęcam do pozostawienia po sobie kilku komentarzy. Nawet nie wiecie, ile dają motywacji!
Kilka spraw organizacyjnych, zanim przejdziecie dalej. Publikowane rozdziały są zbyt krótkie na rozdziały, więc nazwałam je po prostu ''narracje.'' Poszczególne narracje będą publikowane raz na trzy/cztery dni, maksymalnie do tygodnia przerwy.
Co sądzicie o wprowadzeniu do świata The 100 Klanu Banitów, i jak zapatrujecie się na krwawe sceny? Przeszkadzają wam one w czytaniu, czy może uważacie, że właściwie budują klimat opowiadania? Ta część nie jest już tak skomplikowana jak prolog, dlatego zachęcam do dalszego czytania!
CZYTASZ
Demons | The 100
Fanfiction"Everybody has demons, everybody has ghosts.'' * 138 Dzień po Lądowaniu na Ziemi. Arkadia przestaje być bezpiecznym azylem, las Trikru nie chroni już przed spojrzeniem śmierci. Nocą wypełzają demony. Duchy przeszłości rozciągają swe sidła. Nic nie j...