— En chil daun, Heda. — upomina przywódczynię Polis Indra, a ona gromi wzrokiem swoją wierną podwładną. Na sam widok niebezpiecznie błyszczących oczu Lexy przełykam ślinę głucho i cofam się do cienia sali, z łatwością wtapiając się w tłum ziemian w sali audiencyjnej. Lincoln potulnie stoi w miejscu i tylko czasami w tłumie na jedną elektryzującą chwilę spotykają się nasze spojrzenia.
— Chcesz spokoju? — drze się komandor, wymachując dłońmi dziko. — To wytnij w pień Banaukru! Dopiero wtedy nasze Polis zazna spokoju! Zabili mi tuzin strażników, ucięli im głowy, nabili na pnie i porozstawiali w drodze na Capitol. Swoją samozwańczą przywódczynię okrzyknęli drugą Hedą! Porwali Roana! Porwali Clarke!
Rzucam zdziwione spojrzenie w stronę Lexy.
A więc Clarke żyje? Odnaleźli ją, całą i zdrową?
Tymczasem przywódczyni Polis ciągnie swój wywód dalej, aż w końcu opada bezradnie na żelazny tron. Tłum zaczyna szemrać coś między sobą a drzwi do sali otwierają się na oścież. Do pomieszczenia wpada oddychający ciężko żołnierz ze straży przybocznej Hedy. Rzuca się do jej stóp w uniżonym ukłonie.
— Hedo, dostaliśmy odpowiedź zwrotną od Skaikru.
Żywo zainteresowana Lexa powstaje ze swojego siedzenia i ucisza tłum jednym szybkim gestem podniesionej dłoni. Następne słowa kieruje w stronę swojego strażnika, zmuszając go do streszczenia treści przysłanego listu.
— Zgadzają się na przymierze, Hedo. — rzuca, a kamienna twarz Lexy rozpogadza się na przelotną chwilę. Ze szczęścia zaciskam pięści aż bieleją mi knykcie, w tłumie szukając rozradowanego spojrzenia Lincolna.
Udało się. W Arkadii przeważył głos rozsądku. Kane podjął właściwą decyzję.
— W ciągu trzech dni wystawią armię, żołnierzy i broń.
— A więc wojna.
Wypowiedziane przez Hedę słowa tłum ziemian przyjmuje z gromkim okrzykiem na ustach.
CZYTASZ
Demons | The 100
Fanfiction"Everybody has demons, everybody has ghosts.'' * 138 Dzień po Lądowaniu na Ziemi. Arkadia przestaje być bezpiecznym azylem, las Trikru nie chroni już przed spojrzeniem śmierci. Nocą wypełzają demony. Duchy przeszłości rozciągają swe sidła. Nic nie j...