Kanclerz Jaha siedzi po turecku naprzeciw Lexy. On pochłonięty przez medytację, ona zawzięta w milczeniu i w usilnym wpatrywaniu się we mnie. Z jej twarzy nie mogę odczytać nic oprócz determinacji w wydostaniu się z tej zwierzęcej klatki. Marszczy brwi i zaciska usta, mrugając zawzięcie. Murphy dzięki wygranej w papier kamień nożyce został moim a nie Lexy osobistym ochroniarzem i siedzi teraz z plecami zgiętymi w łuk i zabawia mnie niestworzonymi opowieściami o chorobie psychicznej byłego kanclerza.
O Klanie Pustyni. O urojonym Mieście Świateł?
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że prawda jest dużo bardziej złożona.
Nie chcieli dopuścić, bym rzuciła się na Hedę po raz drugi.
Rzucam wyzywającym spojrzeniem w jej stronę i naraz spuszczam wzrok.
Albo ona na mnie.
— Ja wiem, że w przeszłości nie układało nam się najlepiej. — zaczyna Murphy, zacierając ręce. Widocznie zrezygnował już z bajania bzdur i teraz szuka sobie nowej rozrywki. — Ale żeby obmyślić plan ucieczki, powinniśmy ze sobą rozmawiać. No wiecie, wymiana poglądów, historii, koncepcji... bo to chyba to, co robi się żeby przetrwać, prawda? — cisza, z którą się wita, na chwilę zbija go z tropu. — Żadnych chętnych, to może ja zacznę. Cześć. Jestem John Murphy, uprowadzili mnie z Martwej Strefy, siedzę w klatce na zwierzęta i cholernie potrzebuję świeżego powietrza.
— Miasto Świateł wyzwoli nas od bólu. — odzywa się nagle Jaha, przerywając żartującemu chłopakowi i przeciągając głoski powoli. — Nie potrzebujemy dialogu. Świeżego powietrza też nie potrzebujemy.
— O jakim Mieście Świateł on mówi, Murphy? — pytam, wskazując podbródkiem w stronę pogrążonego w medytacji byłego kanclerza. Oczy chłopaka błyszczą z podniecenia i radości, gdy spogląda na Jahę.
— O urojonym raju, do którego żeby się dostać, trzeba połknąć chip. — wyjaśnia, kręcąc głową z rozbawieniem. — Ale może zamiast rozmawiać o chorobie psychicznej kanclerza, pomówmy o nas. O powodach, dla którego uwięzili nas w tej klatce a nie zjedli przy pierwszej lepszej okazji. Jakieś pomysły?
— To chyba oczywiste. — wtrąca się, dotychczas milcząca z wyniosłością, Lexa. — Chcą wywołać panikę, porywając wszystkich przywódców zagrażających planom przejęcia Polis. Siać panikę i strach, wywołać terror i bunt. Zniszczyć armię od wewnątrz, odebrać żołnierzom ich przywódców i zastąpić ich swoją fałszywą Hedą. A następnie... zaatakować i zająć Kapitol.
— W twoim toku myślenia zgadza się wszystko prócz jednego małego szczególika. — kiwa głową Murphy. — Ty jesteś wielką Hedą Polis, Clarke księżniczką Wanhedą, Jaha przywódcą nieistniejącego Miasta Świateł. Ja nie mam nawet swojego wyimaginowanego królestwa. Dlaczego więc jeszcze żyję?
— Bo za dużo gadasz i zawsze kłamiesz jak najęty. — odzywam się, spoglądając ukradkiem w stalowe oczy Lexy. — Pewnie dlatego wzięli cię za jakiegoś mędrca, lub innego królewskiego doradcę.
Murphy grzecznie czeka aż skończę maraton bezkrępacyjnych spojrzeń kierowanych w stronę Hedy, i dopiero wtedy chrząka, kiwając w moją stronę w udawanej podzięce.
— Och, nie schlebiaj mi tak, księżniczko!
Przyszedł czas na wiecznie rozgadanego i pyskującego Murphy'ego i troszkę Clexy. Mam nadzieję, że ucieszy was to tak samo, jak mnie. Czyli wracam po długiej przerwie i już was nie opuszczam!
Miłego czytania, misie.
CZYTASZ
Demons | The 100
Fanfiction"Everybody has demons, everybody has ghosts.'' * 138 Dzień po Lądowaniu na Ziemi. Arkadia przestaje być bezpiecznym azylem, las Trikru nie chroni już przed spojrzeniem śmierci. Nocą wypełzają demony. Duchy przeszłości rozciągają swe sidła. Nic nie j...